W wielu wypadkach to nie istnienie art. 212 kodeksu karnego jest problemem, lecz to, jak jest stosowany. Niesprawiedliwości nie likwiduje się jednak skreślaniem przepisów.
Początek roku przyniósł nową odsłonę jednego z najdłuższych sporów legislacyjnych. Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego zajmuje się bowiem propozycjami zmian przepisów dotyczących zniesławienia. Media donoszą, że w grę może wchodzić całkowite usunięcie zagrożenia karą pozbawienia wolności za popełnienie tego przestępstwa. Rozważane jest też zdepenalizowanie pomówienia niepublicznego oraz pomówienia podmiotów innych niż osoby fizyczne. Pojawił się również pomysł całkowitej depenalizacji zniesławienia osób pełniących funkcje publiczne lub ubiegających się o ich pełnienie za pomocą prawdziwych zarzutów (jeśli zarzut jest związany z pełnieniem tych funkcji).
„Obrońcy wolności słowa” wciąż chcą więcej. Do pełni szczęścia ciągle bowiem brakuje całkowitej depenalizacji zniesławienia. Palec (prawdopodobnie) ofiarowany przez komisję kodyfikacyjną to najwyraźniej za mało, żeby uspokoić aktywistów przerażonych wizją procesu sądowego, w którym sprawdzono by, czy mówili prawdę.
Osławione zniesławienie
Przestępstwo zniesławienia nie jest w polskim prawie niczym nowym: w 20-leciu międzywojennym było uwzględnione w art. 255 tzw. Kodeksu Makarewicza (kodeks karny z 1932 r.). Ideę zniesławienia jako przestępstwa przejął później PRL-owski kodeks karny z 1969 r., a po przemianach demokratycznych znalazło się ono w tym aktualnym, obowiązującym od 1998 r. Nie jest jednak, jak twierdzą czasem jego przeciwnicy, przestępstwem odziedziczonym po PRL. Dobre imię było chronione na drodze karnej na długo przed tym, jak zapanował w Polsce komunizm.
Konstrukcja tego czynu zabronionego opiera się na zakazie pomawiania innej osoby, grupy osób, instytucji, osoby prawnej lub jednostki organizacyjnej, która nie jest osobą prawną, o takie postępowanie lub właściwości, które mogą ją poniżyć w oczach opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego na danym stanowisku, w danym zawodzie lub rodzaju działalności. Grozi za to kara grzywny albo ograniczenia wolności.
Zniesławienie występuje też obecnie w typie kwalifikowanym, jeśli następuje z użyciem środków masowego komunikowania. Sprawca, który pomówi ofiarę np. w mediach, musi się liczyć z surowszymi konsekwencjami niż sprawca podstawowej odmiany tego przestępstwa, grozi mu bowiem – poza grzywną lub ograniczeniem wolności – także kara pozbawienia wolności do jednego roku.
Przestępstwo zniesławienia jest ścigane z oskarżenia prywatnego, więc to na pokrzywdzonym ciąży obowiązek zebrania dowodów, sformułowania aktu oskarżenia i popierania go przed sądem. W wyjątkowych przypadkach (ze względu na ochronę praworządności lub interes społeczny) postępowanie może też zostać wszczęte i przeprowadzone przez prokuratora. Kto jednak próbował zainteresować oskarżyciela publicznego ściganiem z urzędu sprawy o zniesławienie, ten wie, że graniczy to z cudem, a organy ścigania rwą się do prowadzenia takich spraw jak do udziału w maratonie nowojorskim.
Choć zniesławienie jest jednym z przestępstw zagrożonych stosunkowo łagodnymi sankcjami i o bardzo krótkim terminie przedawnienia, przypisuje mu się tłumienie wolności słowa i debaty publicznej, a także ograniczenie prawa do krytyki i swobody wypowiedzi. Posługiwanie się art. 212 k.k. przez pokrzywdzonych bywa wręcz określane działaniem typu SLAPP, a opinia publiczna jest informowana, że karalność zniesławienia wywołuje efekt mrożący – mający uniemożliwiać aktywistom ich działalność.
Na kanwie nowego rozdziału dyskusji o istnieniu art. 212 w kodeksie karnym 29 stycznia 2025 r. w mediach ukazał się kolejny apel o zniesienie odpowiedzialności karnej za zniesławienie.
Można z niego wyczytać, że „obecność zniesławienia w kodeksie karnym wywołuje efekt mrożący, uderzając w wolność mediów i swobodę wypowiedzi, na czym tracimy wszyscy jako społeczeństwo demokratyczne”. Autorzy apelu stanowczo ponaglają komisję do akceptacji całkowitego wykreślenia art. 212 z kodeksu karnego. Ich zdaniem – w razie przyjęcia pomysłów, które obecnie rozważa komisja – „osoby chcące ucieszyć krytykę i ograniczyć dyskusję na trudny dla nich temat cały czas dysponowałyby wygodnym instrumentem, pozwalającym wciągać zabierających głos w dyskusji publicznej w długie i obciążające postępowania sądowe o trudnym do przewidzenia finale”. W apelu stwierdzono też, że „w praktyce kluczowym elementem represyjnym postępowań o zniesławienie jest konieczność stanięcia przed sądem w charakterze oskarżonego i ryzyko usłyszenia wyroku skazującego”. Pod dokumentem podpisali się: Article 19, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Izba Wydawców Prasy, Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych, Press Club Polska, Rada Polskich Mediów, Sieć Obywatelska Watchdog Polska, Stowarzyszenie Gazet Lokalnych, Stowarzyszenie Mediów Lokalnych.
W apelu niestety nie wyjaśniono, w jaki sposób sama obecność zniesławienia w kodeksie karnym miałaby wywoływać efekt mrożący, uderzać w swobodę wypowiedzi czy zagrażać społeczeństwu demokratycznemu. Nie wytłumaczono też, dlaczego konieczność stanięcia przed sądem miałaby działać jako element represyjny (zwłaszcza po grudniu 2023 r., kiedy, jak powszechnie wiadomo, wiele się w tych kwestiach zmieniło). Praktyka stosowania prawa wynika wszak o wiele bardziej ze standardów przyjętych przez stosujących je niż z samego istnienia określonych przepisów. W wielu wypadkach to nie samo prawo stanowi problem, lecz to, jak jest ono stosowane.
Tezy apelu są echem argumentów, które stale powtarzają się w przestrzeni publicznej od 2007 r. Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy wydało wtedy pamiętną rezolucję nr 1577 (2007), w której wzywano do usunięcia z przepisów krajowych zagrożenia karą pozbawienia wolności za przestępstwo zniesławienia. Akcja na rzecz wykreślenia art. 212 z kodeksu karnego od tego czasu wzbiera na sile, a wzmożenie dyskusji na jego temat powraca co kilka lat, najczęściej na kanwie głośnych spraw dotyczących naruszenia dobrego imienia. Po ostatnich zmianach politycznych znów powrócono do dyskusji na temat depenalizacji zniesławienia (pomysł ten popiera chyba także obecny minister sprawiedliwości, który w zeszłym roku w wypowiedziach publicznych zapowiadał, że jego resort poczyni w tym kierunku odpowiednie kroki). Dyskusja ta jednak znów, niestety, przebiega w zasadzie jednomyślnie, a w przestrzeni publicznej najbardziej nagłośnione są argumenty zwolenników depenalizacji.
Przemilczane w dyskusji
Przeciwnicy art. 212 k.k. zapominają, że nie jest to przepis szczególnie nadużywany przez sądy. Przykładowo według danych Ministerstwa Sprawiedliwości za 2020 r. liczba prawomocnych skazań ogółem za przestępstwo zniesławienia wyniosła 167 (typ podstawowy) i 153 za typ kwalifikowany – zniesławienie za pośrednictwem środków masowej komunikacji. W tym samym roku za przestępstwo zniewagi (którego istnienie nie budzi aż takich kontrowersji) skazano 304 osoby (typ podstawowy) i 28 (typ kwalifikowany, podobnie jak w przypadku kwalifikowanego zniesławienia chodzi tu o wykorzystanie środków masowej komunikacji). Również w roku 2020 za przestępstwo naruszenia nietykalności cielesnej (w tym ścigane z oskarżenia prywatnego) prawomocnie skazano 643 osoby. W ciągu siedmiu lat (2013–2020 – niestety, nie dotarłem do nowszych danych) tendencja okazuje się stabilna: poziom prawomocnych skazań za przestępstwo zniesławienia utrzymywał się na tym samym poziomie jak za zniewagę, z delikatną przewagą skazań za tę drugą. Zdecydowana większość skutkowała nałożeniem grzywny, przy czym jej wymiar powyżej 5 tys. zł należał do rzadkości. W 2020 r. siedem osób zostało skazanych na pozbawienie wolności (z art. 212 par. 2 k.k.). Z tej grupy w przypadku sześciu osób orzeczono karę w wymiarze do trzech miesięcy (z warunkowym zawieszeniem jej wykonania), a wobec jednej – karę z przedziału 7–11 miesięcy. Wykonanie tej ostatniej również warunkowo zawieszono (dane za opracowaniami Ministerstwa Sprawiedliwości dostępnymi pod adresem: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/).
Przestępstwa zniesławienia nie porażają więc masowością (choć oczywiście z perspektywy społeczeństwa najlepiej by było, gdyby w ogóle ich nie popełniano), a kary za nie nie są szczególnie dotkliwe i raczej nie wywołują efektu mrożącego, na co wskazuje fakt, że w debacie publicznej nierzadko pojawiają się informacje o aktywistach broniących się w procesach o zniesławienie. Gdyby rzeczywiście aktywiści obawiali się działać z powodu istnienia tego przepisu w kodeksie karnym, to do procesów z jego wykorzystaniem zapewne by nie dochodziło. A organizacje zwalczające penalizację zniesławienia nie zawiadamiałyby o przypadkach opartych na nim oskarżeń.
Czy wolność słowa może szkodzić?
W dyskusji o zniesławieniu bardzo często pojawiają się tezy, że jest ono nadmierną ingerencją państwa w wolność słowa i debaty publicznej. Przeciwnicy art. 212 k.k. najczęściej powołują się na zasadę subsydiarności prawa karnego, twierdząc, że do obrony dobrego imienia pokrzywdzonych wystarcza prawo cywilne. Nawet jeśli pominiemy to, że przy okazji żądania depenalizacji zniesławienia równie licznie pojawiają się żądania przeciwdziałania „nadużywaniu” powództw o ochronę dóbr osobistych (uwzględnienie wszystkich tych postulatów doprowadziłoby w krótkim czasie do prawie całkowitego pozbawienia pokrzywdzonych i poszkodowanych jakiejkolwiek ochrony), argumenty te pomijają istotny problem. Taki, że bardzo często prawo cywilne to stanowczo za mało.
Społeczeństwo nie koncentruje się wyłącznie na aktywistach bądź dziennikarzach. Prawo, które reguluje jego działanie, również. W debacie na temat ochrony dziennikarzy i aktywistów przed dławieniem ich wolności zapomina się, że społeczeństwo składa się z wielu innych uczestników, również potrzebujących ochrony. Czasem, choć nie jest to najprzyjemniejsza do przyjęcia teza, także przed niektórymi dziennikarzami.
Nie każde nadużycie wolności słowa powinno być ścigane karnie, ale są takie jej nadużycia, które powinny temu podlegać. Chyba każdy prawnik zajmujący się przestępstwem zniesławienia potrafi bez większego problemu wymienić przypadki, gdy nawet najsurowsze konsekwencje na gruncie prawa cywilnego nie wystarczyłyby dla naprawienia krzywd poniesionych przez ofiarę pomówień. W debacie na temat wolności słowa często zapomina się bowiem, że słowo może wyrządzić większą szkodę niż pięść. Siniak od uderzenia znika szybciej niż skaza na opinii, zwłaszcza w społeczności lokalnej. I o wiele łatwiej go ukryć.
Osoba, która od miesięcy musi znosić kampanię oszczerstw rozpowszechnianych różnymi sposobami (anonimowe ulotki, wpisy na ogólnie dostępnym forum społecznościowym mieszkańców miasta, fałszywe donosy do organów publicznych i organów ścigania skutkujące serią kontroli itp.) ma, delikatnie mówiąc, średnią satysfakcję z uzyskania w procesie cywilnym przeprosin opublikowanych na dole strony lokalnego tygodnika, nawet jeśli towarzyszy temu zapłata zadośćuczynienia. Znam przypadki, gdy sprawcy pomówień traktowali wyroki cywilne jako koszt wliczony w całość działań wymierzonych w ofiary. Instrumenty prawa cywilnego nie robiły na nich żadnego wrażenia i dopiero wyrok karny, nawet jeśli warunkowo umarzał postępowanie, powodował, że pokrzywdzeni mogli odetchnąć. Znam również sytuacje, w których zniesławiający doprowadzali ofiary do utraty zdrowia i/lub pracy, załamania kariery. Bywa, że wśród takich sprawców są lokalni dziennikarze.
Wrogowie art. 212 k.k. mimo szlachetnych intencji często zapominają, że świat nie jest zerojedynkowy. Słowa prowadzą czasem do równych, bądź nawet głębszych szkód niż te wyrządzone przez przemoc fizyczną. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę ustawodawca, który poza karą za zniesławieniem przewiduje w kodeksie karnym karalność zniewagi (art. 216 k.k.), znieważania grup narodowościowych (art. 257 k.k.), propagowania ustrojów totalitarnych (art. 256 k.k.) czy pochwalania wojen napastniczych (art. 117 k.k.). We wszystkich tych przypadkach to słowa mogą być narzędziem służącym do godzenia w dobra chronione prawem. I we wszystkich tych przypadkach sprawcy mogą się bronić, twierdząc, że korzystali z wolności wypowiedzi. Czy powinniśmy skreślić z kodeksu karnego wszystkie te przepisy?
Dobre chęci to za mało
W debacie o zniesławieniu często pojawiają się też propozycje, by „przyciąć” przepis, pozostawiając poza jego zakresem pomówienie podmiotów innych niż osoby fizyczne. Na podstawie doniesień medialnych możemy wnioskować, że pomysł ten aktualnie jest analizowany także przez Komisję Kodyfikacyjną.
Jego realizacja przyniosłaby więcej szkody niż pożytku. Podmioty zbiorowe, takie jak spółki, także zasługują na ochronę prawną. Chociaż w ich przypadku zniesławienie nie godzi w dobra konkretnych osób fizycznych, to jednak może doprowadzić do bardzo dużych szkód. Precyzyjnie wymierzona kampania oszczerstw (choćby sterowanych przez konkurentów rynkowych) to stosunkowo prosty sposób na ściągnięcie na spółkę dezorganizujących jej pracę kontroli organów publicznych, spowodowanie odpływu kontrahentów czy doprowadzenie do utraty wartości rynkowej. W czasach, gdy reputacja oparta m.in. na przestrzeganiu praw mniejszości, staje się jednym z czynników wpływających na pozycję rynkową, ochrona dobrego imienia musi być sprawna i skuteczna. Ochrona oparta na instrumentach prawa cywilnego jak dotąd tak skuteczna nie jest. Ściganie sprawców anonimowych pomówień na drodze cywilnej w zasadzie okazuje się niemożliwe. Dopiero sięgnięcie po instrumenty procesu karnego i uprawnienia dochodzeniowe Policji daje szansę na ustalenie tożsamości sprawców. Jakimś rozwiązaniem tego problemu byłaby instytucja ślepych pozwów, jednak na razie jej wprowadzenie jawi się jako odległa perspektywa. Jednak nawet wprowadzenie tej możliwości nie wyłącza wszystkich opisanych przeze mnie słabości ochrony dobrego imienia na drodze stricte cywilnej.
Dyskusje o usunięciu art. 212 z kodeksu karnego koncentrują się na samym jego istnieniu, pomijając kwestię o wiele istotniejszą – standard praktykowania prawa. Problemu nie stanowi bowiem wniesienie prywatnego aktu oskarżenia przeciwko dziennikarzowi, ale wydanie przeciwko owemu dziennikarzowi wyroku w oczywisty sposób niesprawiedliwego. Niesprawiedliwości nie likwiduje się jednak za pomocą likwidacji przepisów. Może to bowiem doprowadzić do pozbawienia ochrony osób faktycznie poszkodowanych czynami o, wbrew pozorom, istotnym stopniu społecznej szkodliwości.