W połowie kwietnia br. została podpisana unijna dyrektywa anty-SLAPP. Ma ona chronić osoby, które angażują się w debatę publiczną, przed ewidentnie bezpodstawnymi lub stanowiącymi nadużycie postępowaniami sądowymi.
Przewiduje ona m.in. możliwość wczesnego kończenia spraw będących SLAPP-ami, czyli powództwami wytaczanymi przeciwko tym, którzy zabierają głos w sprawach publicznych i w interesie publicznym. Kosztami postępowania mają być obciążane osoby, które tego typu postępowania wszczynają. Dyrektywa zachęca również unijne państwa członkowskie do eliminacji lub rewizji przepisów, które są częstą podstawą inicjowania SLAPP-ów.
Ustanowienie unijnej regulacji, która musi teraz zostać zaimplementowana do krajowych porządków prawnych państw członkowskich, jest odpowiedzią na lawinowe wręcz narastanie przez ostatnie lata tego zjawiska – niezwykle groźnego dla wolności wypowiedzi, a dla wolności mediów w szczególności.
W Polsce inaczej
Nie jest to zjawisko jednorodne. Przyglądając się SLAPP-om w Europie, można zaobserwować, że przybierają one różną formę. W państwach Europy Zachodniej SLAPP-y są z reguły wszczynane przez duże korporacje, które w ten sposób chcą uciszyć krytyków przyglądających się ich działaniom. Z kolei na naszym, środkowoeuropejskim podwórku są to z reguły postępowania wytaczane przez polityków, administrację rządową lub podmioty jej podlegające (np. spółki Skarbu Państwa). Nawet jednak w tym specyficznym kontekście Polska wyróżnia się wszczynaniem postępowań mających znamiona SLAPP-u – przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.
Na podstawie art. 18 ustawy o radiofonii i telewizji krajowa rada ma prawo do kontrolowania treści audycji nadawanych przez podlegających jej nadawców. To właśnie na tle wykonywania tych kompetencji od lat pojawiają się wobec KRRiT zarzuty, że odgrywa ona rolę cenzora, zamiast stać na straży wolności słowa, do czego jest zobowiązana na gruncie art. 213 polskiej konstytucji.
Zgodnie z art. 18 ustawy o radiofonii i telewizji (nazywanej ustawą medialną) audycje lub inne przekazy nie mogą propagować działań sprzecznych z prawem lub z polską racją stanu oraz postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym. W szczególności nie mogą zawierać treści dyskryminujących ze względu na rasę, płeć lub narodowość (art. 18 ust. 1). Powinny szanować przekonania religijne odbiorców, a zwłaszcza chrześcijański system wartości (art. 18 ust. 2). Nie mogą sprzyjać zachowaniom zagrażającym zdrowiu lub bezpieczeństwu ani zachowaniom zagrażającym środowisku naturalnemu (art. 18 ust. 3). Jest to regulacja bardzo szeroka i umożliwiająca przyjęcie różnych interpretacji. Bardzo często zaś wydaje się, że te interpretacje są motywowane politycznie i ideologicznie.
Te kompetencje KRRiT nie mają charakteru jedynie deklaratywnego. Ich nieprzestrzeganie przez nadawców radiowych i telewizyjnych może się wiązać z nałożeniem bardzo dotkliwych sankcji. Nadmierne korzystanie przez KRRiT z nadanych jej uprawnień, a w szczególności nieuzasadnione czy zbędne postępowania lub kary, mogą wywołać u nadawców przeświadczenie, że pewnymi tematami nie należy się zajmować, że trzeba łagodzić styl wypowiedzi, unikać kontrowersji itd. W przeciwnym bowiem wypadku nadawcy mogą grozić poważne konsekwencje finansowe, a nawet utrata koncesji. Tego typu zachowania ze strony nadawców, będące rezultatem istniejących dla nich zagrożeń, można nazwać „mrożeniem wypowiedzi”. W rezultacie odbiorcy nie mogą być pewni, że otrzymują najbardziej rzetelne i sprawdzone – nawet jeśli skrajnie niekorzystne dla określonych podmiotów – informacje. Z kolei nadawcy stają przed decyzją o dostarczaniu tego rodzaju treści pod groźbą zainicjowania wobec nich postępowań przez KRRiT.
Gdyby KRRiT racjonalnie korzystała ze swoich kompetencji, a więc przeprowadzała postępowania wyjaśniające z udziałem wydawców oraz karała tylko, gdy rzeczywiście zostały złamane przepisy ustawy, prawdopodobnie art. 18 nie budziłby większych kontrowersji. Ze względu jednak na obserwowane, w szczególności w ostatnich kilku latach, silne upolitycznienie KRRiT ten przepis jest wykorzystywany w sytuacjach tego niewymagających. Upolitycznienie KRRiT powoduje, że staje się ona potencjalnie (i coraz częściej realnie) niebezpieczną dla wolności mediów instytucją publiczną, dysponującą narzędziami nieuzasadnionego karania czy wręcz nękania niezależnych nadawców, szczególnie tych krytykujących władze. Stosowanie tych narzędzi może również w bardzo skuteczny sposób budować określone narracje społeczne, wizje światopoglądowe czy postawy.
Pojęcia, jakimi posługuje się art. 18, są niedookreślone. W związku z tym ich interpretacja zawsze zależy od stanowiska KRRiT i przedstawianego przez jej członków światopoglądu. Dlatego możliwie szeroki politycznie i ideologicznie skład KRRiT sprzyja racjonalnemu wyważeniu różnych poglądów oraz zdań na dany temat, a w konsekwencji podejmowaniu decyzji obiektywnych, racjonalnych i uwzględniających fundamentalne znaczenie wolności wypowiedzi. Jeżeli jednak KRRiT jest zdominowana przez jeden obóz polityczny, jej interwencje i nakładane kary można odczytywać jako dążenie do ukrócenia debaty na określone, niewygodne czy niebezpieczne dla tego obozu, tematy.
Praktyki te stają się jeszcze groźniejsze, kiedy przewodniczący KRRiT podejmuje decyzje o nakładaniu kar na nadawców jednoosobowo, bez konsultacji z resztą członków KRRiT. Co prawda, przepisy przewidują, że kary są nakładane decyzją przewodniczącego KRRiT, ale wolą ustawodawcy było uzyskiwanie konsensusu co do tego po debacie nad konkretnymi potencjalnymi naruszeniami ustawy medialnej, w której biorą udział wszyscy członkowie KRRiT, z poszanowaniem konstytucyjnej zasady kolegialności.
Drakońskie kary
W ostatnich miesiącach o skali zagrożenia wynikającego z opisanego stanu rzeczy przekonują się szczególnie boleśnie radio TOK FM i telewizja TVN. Na pierwszego z tych nadawców zostały nałożone kary w wysokości 80 i 88 tys. zł w związku z audycjami (programami śniadaniowymi), w których poruszano m.in. temat kontrowersyjnych treści zawartych w podręczniku do HiT. Z kolei na stację TVN nałożono drakońską karę 550 tys. zł za reportaż „ Franciszkańska 3” z cyklu „Bielmo”. W stosunku do obu podmiotów decyzję o ukaraniu wydał jednoosobowo, bez kolegialnych konsultacji z członkami KRRiT, obecny przewodniczący rady, Maciej Świrski. Co więcej, podjął on ostatnio decyzję o „przekazaniu do windykacji przez urząd skarbowy należności budżetowej w postaci kary” wobec obu nadawców, nie czekając na wynik postępowania odwoławczego. Obaj nadawcy odwołali się bowiem od decyzji przewodniczego do sądu.
Obie te sprawy zyskały rozgłos ze względu na bardzo dużą rozpoznawalność nadawców oraz wysokość nałożonych na nich kar. Niemniej jednak do niezależnych nadawców rocznie wpływa kilkadziesiąt wniosków KRRiT o przedstawienie nagrania i wyjaśnień. Wystarczy anonimowe, jednostkowe zawiadomienie, by uruchomić postępowanie. Można odnieść wrażenie, że w niektórych przypadkach takie zgłoszenia nie są nawet dogłębnie i rzetelnie analizowane, lecz stanowią jedynie pretekst do zainicjowania przez KRRiT postępowania. Co istotne – postępowania zawsze wiążącego się dla nadawców ze znaczącym obciążeniem.
Jeśli wobec jednego nadawcy toczy się wiele tego typu postępowań, nietrudno dopatrzyć się próby tłumienia krytyki i odciągania nadawcy od jego głównej działalności. W połączeniu z nierównowagą stron – państwo vs. podmiot prywatny – można takie postępowania kwalifikować jako SLAPP-y. SLAPP-y, którym państwo polskie ma za zadanie przeciwdziałać, a nie – jak to jest obecnie w przypadku KRRiT – mnożyć je i ich nadużywać.
Polska ma dwa lata na implementację dyrektywy anty-SLAPP. Ze względu na możliwości, jakie daje art. 18 ustawy medialnej, należy się zastanowić, czy wdrożenie dyrektywy nie powinno eliminować nadmiernych kompetencji przewodniczącego KRRiT w celu zagwarantowania możliwie jak najszerszej ochrony wolności słowa i wolnych mediów przeciwko SLAPP-om w Polsce. ©℗