Mamy Marię Curie-Skłodowską, Mikołaja Kopernika i kodeks karny z 1932 r. - mówi prof. dr hab. Piotr Kardas.

Minister sprawiedliwości zapowiedział przywrócenie komisji kodyfikacyjnych prawa cywilnego, rodzinnego i karnego. Jeśli chodzi o tę ostatnią, jakie zadania należałoby przed nią postawić?
ikona lupy />
Prof. dr hab. Piotr Kardas, Uniwersytet Jagielloński / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Materiały prasowe

Komisja kodyfikacyjna prawa karnego powinna mieć co najmniej pięć obszarów pracy. Pierwszy to uporządkowanie trzech fundamentalnych obszarów prawa karnego i przygotowanie zupełnie nowych tekstów kodeksu karnego, kodeksu postępowania karnego i kodeksu karnego wykonawczego. Po wprowadzeniu ogromnej liczby zmian do wszystkich tych regulacji stały się one nieprawdopodobnie niespójne. Mają zaburzoną strukturę, a do tego jest tam cała masa regulacji, których nie da się zaaprobować. Zmiany któregokolwiek z tych kodeksów w sposób prowadzący do nadania im kształtu dającego się w praktyce stosować, a więc będącego klarownym wyznacznikiem dla sędziów, prokuratorów, adwokatów, radców prawnych itd., są niewykonalne. Także z techniczno legislacyjnego punktu widzenia. Oprócz tego jest wiele innych problemów, bo kilka kwestii wymaga zasadniczego przemyślenia i przemodelowania. Toczą się spory dotyczące istoty i funkcji prawa karnego, i tego, czym prawo karne we współczesnej demokracji konstytucyjnej jest albo być powinno. Zatem moim zdaniem trzeba te ustawy napisać na nowo. Ponadto należy uporządkować świat kodeksu karnego skarbowego i kodeksu wykroczeń – to są stajnie Augiasza. Także w tym przypadku wydaje się, że jest konieczne opracowanie nowych projektów obu kodeksów.

To wyzwanie na lata.

Zgadza się. To nie jest rzecz, którą można przygotować w ciągu kilku czy nawet kilkunastu miesięcy. Poza tym, by podołać temu zadaniu, komisja musi być bardzo transparentna. Bardzo bym był nieukontentowany, gdyby ukształtowano skład tego organu w sposób jednostronny – a tak się zdarzało w przeszłości. Mam tu również na myśli skład komisji kodyfikacyjnej, która przygotowywała reformę obowiązującą od 2015 r., którą zresztą szybko uchylono. Pomysł, że istnieje jakaś grupa prawników myślących inaczej i z tego tylko powodu należy ich wykluczyć, jest moim zdaniem pomysłem z założenia błędnym. Komisja kodyfikacyjna to jest miejsce, gdzie ścierają się poglądy i toczą się debaty, które mogą być tylko z pożytkiem dla przyszłego kształtu ustawy, a nie ze szkodą. Oczywiście różnorodność sprzyja także spełnieniu zasadniczego celu w postaci opracowania nowych kodeksów.

A kolejne zadania?

Niezależnie od celów długo terminowych ta komisja jest potrzebna, aby rozważyć bardzo szybkie zmiany w celu przywrócenia zgodności systemu prawa karnego ze standardami konstytucyjnym i konwencyjnym. Ten cel wymaga przygotowania szybkich, doraźnych zmian, ale to także jest bardzo skomplikowane zadanie, również z punktu widzenia techniczno-legislacyjnego. Czwartym zadaniem jest przegląd ustawodawstwa pozakodeksowego, który też trzeba realizować w dwóch odsłonach. Czyli tej długiej perspektywie – żeby ten system był spójny – oraz w krótkiej perspektywie dotyczącej szybkich, niezbędnych zmian. Nie zapominajmy też o tym, że zwykle funkcją komisji kodyfikacyjnej jest też ocena pojawiających się propozycji legislacyjnych w obszarze prawa karnego. To powinno być ciało, które z namysłem, w oderwaniu od polityki jakiegokolwiek koniunkturalizmu dokona rzetelnej oceny. To piąty obszar działania komisji.

Wyzwań jest więc dużo. Na szczęście mamy świetne wzorce z okresu międzywojennego. Ówczesna komisja kodyfikacyjna prawa karnego liczyła 12 członków – więc to nie może być nadmiernie obszerne ciało. W międzywojniu wiedziano, jak wybrać tę „12”. To była absolutna ekstraklasa. Nie miały żadnego znaczenia umizgi ani to, kto jest czyim znajomym. Wybrano po prostu bardzo dobrych ludzi i w rezultacie napisano kodeks, który uchodzi – nie tylko w Polsce – za wzór. Niemcy określali go jako perfekcyjny, bardzo wysoko oceniali go Francuzi. To nie jest tak, że on nie miał wad, ale najprawdopodobniej był to najlepszy w historii kodeks, jaki kiedykolwiek stworzono. Mamy Marię Curie-Skłodowską, Mikołaja Kopernika i kodeks karny z 1932 r.

Czyli samo przywrócenie komisji kodyfikacyjnej niczego nie da, jeśli nie obsadzi się jej właściwymi ludźmi?

Tu są dwa problemy, których nie można stracić z pola widzenia. Po pierwsze, jak się układa skład komisji „po kumpelsku”, czyli wedle notesu osoby mającej moc decyzyjną, to się dzieli środowisko prawnicze wedle kryteriów personalnych, co jest niedopuszczalne. Po drugie, delegitymizuje się przez to ten organ od samego początku, wskutek czego jego prace będą odbierane z bardzo dużym sceptycyzmem. Wreszcie ja nie znam karnisty, który zjadłby wszystkie rozumy i mógł powiedzieć, że jego spojrzenie na prawo karne jest jedynie słusznym. Ta komisja musi być zróżnicowana w tym znaczeniu, żeby pokazywać różne perspektywy. Trzeba więc szukać takich ludzi, którzy mają status wybitnych teoretyków, a nie takich, którzy się deklarują, że nimi są. Ich liczba jest bardzo wąska. Zwłaszcza że muszą to być tacy teoretycy, którzy jednocześnie znają się na praktyce, bo praktyków nie wolno ignorować. Wiedział o tym doskonale Juliusz Makarewicz, który dopuścił do pracy w komisji emerytowanego sędziego sądu apelacyjnego we Lwowie Adolfa Czerwińskiego i jednego adwokata Henryka Ettingera. I nie popełnił błędu. Tekst pisał Makarewicz w sporze z Edmundem Krzymuskim, wspierali go Emil Rappaport i Wacław Makowski. To wielkie postaci. Cała reszta odgrywała bardzo istotną rolę, ale nie aspirowali do tego, by nadawać kształt ustawie karnej. Trzeba znać granice swoich kompetencji.

Tyle że kodeks karny z 1932 r. został uchwalony dekretem z mocą ustawy, co oznacza, że efekt prac komisji kodyfikacyjnej nie mógł zostać popsuty przez Sejm. Dziś to niemożliwe.

Tak, to prawda. Choć gdyby Makarewicz przedłożył parlamentowi kodeks karny, to nie sądzę, by komukolwiek przyszło do głowy, by grzebać w tym tekście. Bo to był po prostu ktoś. Jeśli utworzy się komisję, która jest poważna, w której zasiądą wybitni specjaliści, to będzie to bardzo daleko idącą gwarancją, że parlament tego nie zepsuje. Poza tym istnieją szczególne regulacje dotyczące uchwalania ustaw kardynalnych, do których kodeksy należą. Już dzisiaj obowiązujące rozwiązania – także wynikające z Regulaminu Sejmu – utrudniają zepsucie tych projektów na etapie prac parlamentarnych. Ale, rozumiejąc pańskie obawy, powiedziałbym, że to jest rzecz, którą także trzeba uporządkować. Otóż nie da się poważnie debatować o prawie karnym z wszystkimi posłami i wprowadzać ich pomysłów rekonstruujących projekt na posiedzeniach komisji sejmowych, bo to jest po prostu absurdalne. Zatem trzeba pomyśleć nad jakimś konceptem procedowania ustaw kardynalnych w taki sposób, który nie wykluczy debaty, lecz zagwarantuje jej przebieg w sposób poważny. Wyobrażam sobie np., że poseł, który uczestniczy w pracach takiej komisji, korzysta z doradztwa profesjonalnego i przychodzi na posiedzenia komisji z ekspertami. Tylko niech to wszystko dzieje się z otwartą przyłbicą, pod nazwiskiem. Mało tego. Uważam, że także na wcześniejszym etapie – czyli prac komisji kodyfikacyjnej – jej obrady również powinny być w pełni protokołowane. Makarewicz miał świetną zasadę – wszystko do protokołu. I według tej zasady powinna również działać komisja kodyfikacyjna. ©℗

Rozmawiał Piotr Szymaniak