Od kilku już lat możemy obserwować zadziwiający wyścig, jaki toczy się między władzą sądowniczą a ustawodawczą.

Wygląda on mniej więcej tak – sądy orzekają coś, co nie podoba się rządzącym, Sejm w odpowiedzi uchwala przepisy, które mają skutki owych orzeczeń zablokować. Widzieliśmy to wówczas, gdy Sąd Najwyższy uchylał wyroki, gdyż te były wydane przez składy, w których zasiadali sędziowie delegowani do sądów wyższych instancji w ramach delegacji nieznanych prawu (chodziło o delegacje udzielane „na czas pełnienia funkcji”, najczęściej prezesa danego sądu), czy wówczas gdy Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN podjęła uchwałę, w której stwierdzono niekonstytucyjność przepisu tzw. ustawy covidowej nakazującego orzekanie w II instancji w składach jednoosobowych (sygn. akt III PZP 6/22). Oba te przypadki skłoniły rządzących do przygotowania i wprowadzenia w życie przepisów, które legalizowały nielegalne delegacje i przyklepywały niekolegialne i zarazem niekonstytucyjne składy w sądach odwoławczych. Ostatnio rząd w tych wyścigach zyskał dodatkowego sojusznika. A czasy mamy takie, że chyba nikogo nie zaskoczy fakt, że okazał się nim być organ, który powinien stać na straży niezawisłości sędziów i niezależności sądów.

Chodzi oczywiście o Krajową Radę Sądownictwa. Ta na swoim ostatnim, nadzwyczajnym i zwołanym na wniosek ministra sprawiedliwości posiedzeniu postanowiła zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie przepisu, który pozwala SN w składzie siedmiu sędziów nadać uchwale moc zasady prawnej. To przepis niezwykle istotny dla funkcjonowania mającego pełnić nadzór judykacyjny Sądu Najwyższego. To bowiem właśnie w składzie siedmioosobowym najczęściej SN podejmuje uchwały rozstrzygające rozbieżności występujące w orzecznictwie. Jeśli TK rzeczywiście wyruguje zaskarżoną normę z systemu prawnego, możemy mieć spory problem z zapewnieniem jednolitości orzecznictwa. Jeśli bowiem SN będzie chciał, aby wydana przez niego uchwała zyskała moc zasady prawnej, będzie musiał zebrać się albo w pełnym składzie SN, w składach połączonych izb lub w składzie całej izby. Podjęte w ten sposób uchwały z mocy samego prawa zyskują bowiem moc zasad prawnych. Tyle tylko, że takie rozstrzygnięcia są podejmowane niezwykle rzadko. O wiele łatwiej bowiem zebrać skład siedmioosobowy, a, co więcej, o wiele szybciej i sprawniej można w takim gronie uzyskać konsensus co do danego zagadnienia prawnego. Ale tu nie o wygodę SN przecież chodzi. Możliwość nadawania mocy zasady prawnej uchwałom „siódemkowym” jest bowiem niezwykle korzystna także z punktu widzenia obywateli stających przed sądami. Dzięki temu rozwiązaniu strony mogą przecież relatywnie szybko zdobyć pewność co do tego, w jaki sposób należy rozumieć dane zagadnienie prawne, a to z kolei pozwala im kalkulować, jakie zapadnie (już w sądzie powszechnym) rozstrzygniecie w ich sprawie.

Gdy weźmie się to wszystko pod uwagę, trudno dać wiarę tłumaczeniom, jakie pojawiły się podczas zeszłotygodniowego posiedzenia i które miały uzasadniać wystąpienie przez radę do TK. Mówiono m.in. o trosce o stabilność orzecznictwa oraz o chęci zapobieżenia utraty zaufania obywateli do sądownictwa. Prawdziwy powód wydaje się być inny. Otóż dzięki temu posunięciu może się okazać, że za chwilę tzw. starzy sędziowie SN, którzy już nieraz swoimi nieprawomocnymi rozstrzygnięciami doprowadzali rządzących do białej gorączki, nie będą w stanie przeforsować w SN żadnego swojego poglądu prawnego. Z roku na rok bowiem za stołami sędziowskimi ustawionymi w gmachu przy pl. Krasińskich w Warszawie zasiada coraz więcej tzw. nowych sędziów SN. Niedługo więc mogą się stać większością w każdej izbie SN. A skoro tak, to tylko oni będą decydować o tym, jaki pogląd będzie wiązał wszystkie składy SN. Kroczek po kroczku, z pomocą KRS tzw. starzy sędziowie SN są spychani na orzeczniczy margines. Tak dziś w praktyce wygląda stanie na straży sędziowskiej niezawisłości. ©℗