Sędziowie jak zwykle solidarnie stanęli w obronie orzeczenia i podkreślają, że w sprawie Mariki jak w soczewce skupiają się skutki polityki zaostrzania kar i zawężania im pola manewru. To, co na poziomie abstrakcyjnym nie docierało do dużej części społeczeństwa, tutaj przybrało konkretną postać: surową karę dla młodej dziewczyny, której nie da się złagodzić. Sędziowie uznali, że to dobra okazja do uświadomienia ludziom, że przepisy, które mają wejść w życie 1 października, jeszcze bardziej ograniczą im swobodę decyzyjną. I wcale się temu nie dziwię.

Jednak tej narracji – to nie wina sądu, lecz przepisów – nie sposób w całości kupić. Wiele w ostatnich latach mówiono o stosowaniu tzw. rozproszonej kontroli konstytucyjności i pomijaniu reguł niezgodnych z ustawą zasadniczą (choćby Trybunał Konstytucyjny tego nie stwierdził lub wręcz stwierdził inaczej). Skoro w sprawach dotyczących sędziów można pomijać niekonstytucyjne przepisy, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby robić to również w sprawach zwykłych obywateli. Poza tym jeśli sędziowie nie chcą być sprowadzeni do roli sądomatów, lecz mają rzeczywiście sprawować wymiar sprawiedliwości – nie tylko przypisywać winę, ale także określać karę – to nie mogą sami z tego rezygnować.

Cynizmem wykazują się też obrońcy Mariki, gdy kreują na męczennicę osobę, której przekonania i czyn zasługują na szczególne potępienie. Prawo do wyrażania swoich poglądów nie obejmuje stosowania jakiejkolwiek formy przemocy. Niezależnie od tego, kto w danej konfiguracji będzie agresorem, a kto ofiarą.

Najważniejsze pytanie brzmi: jaką lekcję wyciągną z tego rząd, wymiar sprawiedliwości i społeczeństwo? Bo nawet jeśli prezydent ułaskawi Marikę albo Sąd Najwyższy uchyli wyrok w jej sprawie po rozpoznaniu skargi nadzwyczajnej, pytanie to pozostanie aktualne. Jak sprawiedliwie reagować na przemoc różnej maści ekstremistów w sposób adekwatny do czynu, a jednocześnie zniechęcać, a nie rozzuchwalać potencjalnych naśladowców? Do tego trzeba jednak spokojnej dyskusji. A o to dziś trudno. ©Ⓟ