O najnowszym pomyśle partii rządzącej mającym przybliżyć nasz kraj do kompromisu z Komisją Europejską, a tym samym do wypłaty środków z KPO, powiedziano już wiele, choć od złożenia kolejnego projektu nowelizującego ustawę o Sądzie Najwyższym minęło zaledwie kilka dni.

Większości prawników zaproponowane rozwiązania – przede wszystkim to, zgodnie z którym Naczelny Sąd Administracyjny miałby zająć się rozpatrywaniem spraw dyscyplinarnych sędziów sądów powszechnych – już na pierwszy rzut oka wydają się niezgodne z konstytucją. W odpowiedzi na takie głosy premier uruchomił więc starą śpiewkę pod tytułem: najpierw uchwalmy ustawę, a potem niech malkontenci ją sobie skarżą do Trybunału Konstytucyjnego.
Mówiąc to, premier Morawiecki po raz kolejny potwierdził, że od 2016 r., a więc odkąd PiS-owi udało się zaprowadzić swoje porządki w sądzie konstytucyjnym, rządzący traktują ten organ instrumentalnie i sięgają po niego zawsze wtedy, gdy mają świadomość, że to, co robią, może być niezgodne z ustawą zasadniczą. A TK zawsze staje na wysokości zadania i rzuca im w takich sytuacjach koło ratunkowe. Wybieranie przez Sejm sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa niezgodne z konstytucją? Ależ skąd, TK ochoczo i gorliwie potwierdził, że wszystko jest w porządku. Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdza, że Polska naruszyła zapisane w Europejskiej konwencji praw człowieka prawo do sądu? No i co z tego, skoro TK w odpowiedzi stwierdza, że to konwencja narusza polską konstytucję. Przykładów oczywiście jest więcej i wszystkie one dają Mateuszowi Morawieckiemu graniczącą z pewnością nadzieję, że i w przypadku ostatniego projektu zmian w ustawie o SN trybunał świetnie sprawdzi się w roli obrońcy pomysłów partii rządzącej.
Ale tym razem nie wszystko może pójść tak gładko. Nowe pomysły rządu mają umożliwić sądom przeprowadzanie z urzędu tzw. testu niezależności sędziów i wykluczyć odpowiedzialność dyscyplinarną za takie postępowanie. Tymczasem rozwiązania te zdają się wprost sprzeczne z tym, co do tej pory – zgodnie zresztą z oczekiwaniami rządu – mówił na ten temat Trybunał Konstytucyjny pod wodzą Julii Przyłębskiej. Wystarczy w tym miejscu przytoczyć chociażby wyrok z 4 marca 2020 r., w którym trybunał stwierdził, że: „Uznanie, że wniosek o wyłączenie sędziego (…) obejmować mógłby także okoliczności wadliwości powołania sędziego, byłoby jednoznaczne z przyznaniem sądom powszechnym – (…) – uprawnienia do podważania powołań sędziowskich, których warunki są ściśle określone przepisami Konstytucji”. W orzeczeniu z 2 czerwca 2020 r. TK stwierdza z kolei, że: „Żaden aspekt powołania czy też niepowołania sędziego nie podlega ocenie”. No i wreszcie wyrok z 20 kwietnia 2020 r., w którym trybunał mówi wprost, że „z art. 179 konstytucji nie można pogodzić procedury, w której inny niż prezydent organ państwa dokonuje weryfikacji powołania sędziego na podstawie normy podkonstytucyjnej, a także dokonuje łączenia stwierdzonych uchybień procesu kreacyjnego z możliwością zakwestionowania orzeczeń wydanych przez sędziego”.
Jak więc zachowa się TK, gdy przyjdzie mu odszczekać całą swoją linię orzeczniczą ukształtowaną przecież w obronie dotychczasowych działań partii rządzącej? Jak daleko jest w stanie się posunąć w swym oportunizmie?
Wydaje się, że obecnie w TK zasiada przynajmniej kilka osób, które będą mogły mieć problem z połknięciem tej żaby. Na szczęście na czele trybunału stoi ktoś, kto takich rozterek z pewnością mieć nie będzie. Ktoś, kto chyba zbyt dosłownie rozumie wyrażone w preambule konstytucji wezwanie do współdziałania władz. I ten ktoś zapewne zadba o to, aby skład TK orzekający w tak wrażliwej dla rządzących kwestii i tym razem nie zawiódł pokładanych w nim oczekiwań. ©℗