Co jest najbardziej charakterystyczną cechą przeprowadzonych zmian w strukturach władzy sądowniczej? Otóż to, że na najwyższych szczeblach, najpierw w Trybunale Konstytucyjnym, a potem w sądach, dokonał się w ciągu ostatnich siedmiu lat szczególnego rodzaju skok na stanowiska. W zasadzie tylko tyle - pisze Marta Romańska, sędzia Sądu Najwyższego w Izbie Cywilnej, dr hab., prof. UJ.
Co jest najbardziej charakterystyczną cechą przeprowadzonych zmian w strukturach władzy sądowniczej? Otóż to, że na najwyższych szczeblach, najpierw w Trybunale Konstytucyjnym, a potem w sądach, dokonał się w ciągu ostatnich siedmiu lat szczególnego rodzaju skok na stanowiska. W zasadzie tylko tyle - pisze Marta Romańska, sędzia Sądu Najwyższego w Izbie Cywilnej, dr hab., prof. UJ.
Na łamach Dziennika Gazety Prawnej 8 sierpnia br. ukazał się obszerny wywiad z I prezes Sądu Najwyższego Małgorzatą Manowską, opatrzony tytułem: „Tu nie chodzi o żadną praworządność"
Pani I prezes SN deklaruje, że nie rozumie, dlaczego mimo likwidacji Izby Dyscyplinarnej SN Komisja Europejska ciągle nalicza Polsce kary po 1 mln euro dziennie, oczekuje wskazania jej „choćby jednego kraju, w którym możliwe jest podważanie powołań sędziowskich”, grzmi: „dziś podważa się skuteczność konstytucyjnej prerogatywy prezydenta!” i stawia zapewne retoryczne pytanie: „jak Komisja Europejska, mając na sztandarach praworządność, może wymagać, by teraz sędziowie SN kontrolowali bez konstytucyjnego umocowania powołania dokonywane przez prezydenta”.
Nie bywam w kręgach choćby zbliżonych do polityków krajowych lub europejskich, nie spożywam posiłków w towarzystwie premiera ani ministrów, dodam, że nie jestem też członkiem jakiegokolwiek stowarzyszenia reprezentującego środowisko sędziowskie, chociaż funkcjonuję w tym środowisku od ponad 30 lat, a od siedmiu lat obserwuję zmiany dokonywane najpierw w Trybunale Konstytucyjnym, a potem w sądach, w tym w Sądzie Najwyższym, przewrotnie nazywane reformą. Mimo to, jeśli I prezes SN nie wie, dlaczego ciągle, mimo wejścia w życie ustawy z 9 czerwca 2022 r. o zmianie ustawy o Sądzie Najwyższym, mówi się o problemach Polski z praworządnością, to spróbuję wyjaśnić. Tym razem w lżejszej formie i syntetycznie, koncentrując się raczej na wnioskach, gdyż fakty, które mnie do nich upoważniają, przedstawiłam w tekstach: „Za co płacimy wszyscy, czyli rzecz o „reformach” wymiaru sprawiedliwości (DGP z 23 marca 2022 r.) i „Neoizba dyscyplinarna i prowadzenie testów bezstronności przez osoby, których sytuacja prawna jest identyczna z sytuacją osób podlegających testowi, nie rozwiązuje problemu wykonania orzeczeń TUSE i ETPCz” („Monitor Konstytucyjny” z 4 kwietnia 2022 r.). Zapewne wnioski te nie wszystkim się spodobają, ale – jak powiedziała pani I prezes Sądu Najwyższego w wywiadzie, który wywołał u mnie potrzebę reakcji – „sędzia powinien być odważny i wyrażać swoje zdanie jako prawnik, niezależnie od sytuacji i nastawienia społecznego i środowiskowego”. Niniejszym to właśnie czynię.
Co jest najbardziej charakterystyczną cechą dokonanych ostatnio zmian w strukturach władzy sądowniczej? Otóż to, że na najwyższych szczeblach, najpierw w Trybunale Konstytucyjnym, a potem w sądach, dokonał się w ciągu ostatnich siedmiu lat szczególnego rodzaju skok na stanowiska. W zasadzie tylko tyle. Nie towarzyszyły temu jakiekolwiek racjonalne zmiany organizacji pracy i obowiązujących w sądach procedur. Podkreślam, racjonalne, bo zmian irracjonalnych, przede wszystkim ze względu na moment ich wprowadzania, ale i koncepcje merytoryczne, sądy doświadczyły w ciągu tych siedmiu lat aż nadto. Sądy występowały jednak tylko w roli stosujących wprowadzone rozwiązania; konsekwencje tych reform dotykają bezpośrednio stron toczących się przed nimi postępowań.
Gdy słucham o kolejnych pomysłach ministra sprawiedliwości i osób z nim współpracujących, to wiem na pewno – nie będzie ani szybciej, ani sprawniej, ani merytorycznie trafniej, za to będzie nas to wszystkich drogo kosztowało. Mam jednak wrażenie, że działa tu zasada: kto bogatemu zabroni. Wdrażane są nawet takie pomysły, o których z góry wiadomo, że nie mogą się ostać, gdyż są jawnie sprzeczne – niektóre z konstytucją, a inne także ze zdrowym rozsądkiem. Dotyczy to na przykład Izby Dyscyplinarnej zorganizowanej w Sądzie Najwyższym na podstawie ustawy z 8 grudnia 2017 r. o Sądzie Najwyższym, której projekt przygotował Prezydent RP. Ten specjalny sąd, obsadzony w II połowie 2018 r., działał do 15 lipca 2022 r. Do milionów złotych wydanych na jego zorganizowanie (sekretariaty, gabinety, samochody służbowe itd.), do wydatków na jego działanie (roczny budżet ok. 19 mln zł) po czterech latach doszły wydatki na jego likwidację, a właściwie kosztowne zmiany szyldu, gdyż istnieje niebezpieczeństwo, że w stosunku do Izby Odpowiedzialności Zawodowej, która zastąpiła Izbę Dyscyplinarną, będzie można zgłosić większość tych samych zarzutów co do Izby Dyscyplinarnej. Można je zgłosić zresztą także w stosunku do zakresu kompetencji przypisanych Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, powstałej w tych samych okolicznościach co Izba Dyscyplinarna, ale to osobne zagadnienie, do omówienia kiedy indziej.
Pani I prezes Sądu Najwyższego w wywiadzie skoncentrowała jednak uwagę nie na marnotrawieniu finansów publicznych w związku z realizacją kolejnych pomysłów polityków na to, jak zdezorganizować wymiar sprawiedliwości, lecz na wątkach, które nazwę personalnymi. Są jednak ważne, a dla wymiaru sprawiedliwości właściwie najważniejsze. Publiczne prawo podmiotowe do sądu nie może być wykonywane inaczej, jak tylko przez sądy niezależne, obsadzone przez niezawisłych sędziów (art. 45 ust. 1 Konstytucji RP). Trybunałom i sądom, zwłaszcza Sądowi Najwyższemu, przypisane zostały – poza sprawowaniem wymiaru sprawiedliwości – w demokratycznym państwie tak istotne zadania, że pewnie zdecydowana większość obywateli wolałaby, żeby wykonywały je osoby niezależne, także (albo przede wszystkim) od polityków. Tylko przykładowo orzekanie o ważności wyborów prezydenckich nie jest wprawdzie sprawowaniem wymiaru sprawiedliwości, ale ja oczekiwałabym, że będą się w tej kwestii wypowiadać sędziowie, których losy zawodowe nie są zależne od losów polityka, który obejmie urząd prezydenta.
A jak od siedmiu lat mają się sprawy kadrowe w organach władzy sądowniczej? Tak dla przypomnienia. Niedługo po rozpoczęciu pracy przez Sejm VIII kadencji urzędujący od 6 sierpnia 2015 r. Prezydent RP postanowił, że nie odbierze ślubowania od pięciu osób wybranych już na stanowiska sędziów Trybunału Konstytucyjnego. W grudniu 2015 r. odebrał je natomiast od pięciu osób, które Sejm VIII kadencji wybrał na zajęte już stanowiska. Czy osoby, które w ten sposób stały się sędziami TK, uważają taki sposób dojścia do stanowisk za prawidłowy? Zapewne tak, skoro przyjęły nominacje. Czy mogą mieć gwarancje, że zachowają stanowiska uzyskane w taki sposób? Tak, jeżeli u władzy pozostaną ci, dzięki którym te stanowiska zajęli.
Ktoś powie, że obsadzanie stanowisk w TK zawsze było naznaczone politycznie, gdyż dokonywało się przez polityków zasiadających w Sejmie. To prawda, lecz ostentacyjne łamanie zasad obsadzania tych stanowisk ustalonych w konstytucji i ustawie czyni związek sędziów TK z politykami jeszcze silniejszym. Trybunał Konstytucyjny nie sprawuje wprawdzie wymiaru sprawiedliwości, lecz jego rola dla wymiaru sprawiedliwości jest nie do przecenienia. Oczywiście rola wyznaczona konstytucyjnie, a nie taka, do wykonywania której prowadzi zawłaszczenie instytucji w celach politycznych.
Z czasem wymieniona została cała obsada sędziów TK. Miłosiernie pominę wątki dotyczące obsadzenia stanowiska prezesa tej instytucji i ocenę pracy trybunału działającego pod tym przewodnictwem, na podstawie zmienionej 22 grudnia 2015 r. ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, którą to zmianę Prezydent RP podpisał 28 grudnia 2015 r.
Obsadzanie stanowisk sędziowskich w Sądzie Najwyższym począwszy od 2018 r., jest skażone grzechem pierworodnym uczestniczenia w tej procedurze wadliwie ukonstytuowanej Krajowej Rady Sądownictwa. W celu zapewnienia politykom wpływu na obsadę Sądu Najwyższego, sądów powszechnych i sądów administracyjnych „zreformowano” bowiem najpierw Krajową Radę Sądownictwa (ustawą z 8 grudnia 2017 r. o zmianie ustawy o KRS oraz niektórych innych ustaw). Pozostawienie wyłącznie politykom decyzji, jak ma być obsadzona KRS – według zapewnień forsujących tę reformę polityków – ma lepiej realizować wolę suwerena.
Głoszący te hasła zapominają jednak, że nie reprezentują większości konstytucyjnej, która by ich legitymowała do wprowadzania zmian ustrojowych w imię suwerena, co rusz przywoływanego w wypowiedziach publicznych. Za trwającym nieustająco naginaniem lub łamaniem konstytucji stoi tylko około 30 proc. uprawnionych do wyrażenia swojej woli w wyborach. Nie ma powodu, by pozostali, niemieszczący się w tym gronie, przyzwalali na wmawianie im, że jest inaczej i że to suweren wymaga od nich tolerowania łamania konstytucji de facto przez mniejszość.
Jakie są efekty zreformowania KRS? Otóż kondycja tego organu jest zbliżona do tej, w jakiej znajduje się zreformowany TK. W składzie KRS zasiadają – poza politykami – właściwie sami tylko sędziowie najniższych szczebli w strukturach sądownictwa, powiązani – oczywiście przypadkowo – albo z ministrem sprawiedliwości, albo z osobami z kręgu jego współpracowników lub osób wspierających formację polityczną, z której się wywodzi.
Nie ma wśród nich przedstawiciela Sądu Najwyższego (art. 187 ust. 1 pkt 2 Konstytucji). Z rozbawieniem w tej sytuacji przyjęłam tezy pani I prezes wygłoszone w wywiadzie, że KRS nigdy nie była reprezentatywna, a teraz jest lepiej, jest „bardziej reprezentatywna niż była przed 2018 r., bo w jej skład wchodzi wielu sędziów sądów rejonowych”. Nad wystąpieniami publicznymi niektórych członków tego gremium i niektórymi podejmowanymi przez nie decyzjami personalnymi także spuszczę zasłonę miłosierdzia.
Obserwując politykę kadrową w Sądzie Najwyższym, mam nieodparte wrażenie, że rządzą nią nie rzeczywiste potrzeby, lecz matematyka wykorzystywana w takim celu, by osiągnąć korzystny stosunek „nowych” do „starych”, a zatem oczami zaangażowanych w te działania – „naszych” do „obcych”, „my” do „oni”.
W 2015 r. Sąd Najwyższy był podzielony na cztery izby, a stanowiska sędziowskie w poszczególnych izbach zwalniały się powoli, w razie przechodzenia w stan spoczynku poszczególnych sędziów. W ustawie z 8 grudnia 2017 r. o Sądzie Najwyższym obsada stanowisk sędziowskich w SN została istotnie zwiększona i określona na liczbę nie mniejszą niż 120. Ustawa przewidywała, że to Prezydent RP, po zasięgnięciu opinii Kolegium SN, określi w regulaminie SN liczbę stanowisk sędziowskich w SN nie mniejszą niż 120, w tym ich liczbę w poszczególnych izbach. Prezydent najpierw określił tę liczbę na 120, po czym – nie bacząc na negatywną opinię Kolegium SN – zwiększył ją do 125.
W opinii z 21 maja 2019 r. Kolegium SN wskazało na wszystkie niebezpieczeństwa, jakie wiążą się ze zwiększeniem obsady sędziowskiej w SN, oraz na to, że faktycznie nieobsadzonych pozostaje 12 stanowisk sędziowskich, a na zaprzysiężenie oczekuje pięciu kandydatów na urząd sędziego SN przedstawionych Prezydentowi RP przez KRS w składzie sprzed reformy, który nie budził żadnych wątpliwości konstytucyjnych. Byli to kandydaci do najbardziej obciążonej pracą Izby Cywilnej. Wspomnianym pięciu kandydatom do objęcia urzędu sędziego SN Prezydent RP nie wręczył jednak nominacji. Milczał w tych sprawach przez parę lat i dopiero złożenie przez te osoby skarg do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka spowodowało, że zostały im doręczone decyzje Prezydenta RP o odmowie powołania na stanowisko sędziego SN.
Zarazem jednak Prezydent RP nie miał żadnych oporów przed tym, by od 2018 r. wręczać powołania sędziowskie do SN osobom, które zgłosiły się do postępowań prowadzonych przed zreformowaną KRS i by wręczać powołania sędziowskie mimo zabezpieczeń wydanych przez Naczelny Sąd Administracyjny, stojących na przeszkodzie tej czynności przed rozpoznaniem środków zaskarżenia wniesionych przez osoby kandydujące na to samo stanowisko, w tym samym postępowaniu konkursowym.
Gdy wokół tego jawnego naruszenia (żeby nie użyć mocniejszego słowa) zasad postępowania konkursowego zrobiło się głośno, a problemem zajęły się międzynarodowe organy ochrony prawnej, skarżącym powiedziano tyle, że mogą zgłosić się do kolejnych konkursów, gdy te zostały ogłoszone, a osoby wprowadzone do SN w zakończonych już konkursach, którym Prezydent RP wręczył powołania, mają w tym sądzie pozostać (jak sędziowie Trybunału Konstytucyjnego w TK), gdyż taka była wola Prezydenta RP i nikomu nie wolno jej podważać.
Po ustaleniu liczby sędziów na 125, polski Sąd Najwyższy stał się jednym z najliczniejszych na świecie. Liczba sędziów sądów najwyższych w znacznie większych od Polski krajach wyjątkowo przekracza 100, a zwykle jest o połowę mniejsza. Czy to, że w dziedzinie liczby sędziów Sądu Najwyższego staliśmy się światową potęgą, oznacza, że zmniejszyły się zaległości, zwiększyła jakość orzekania przez odciążonych od pracy sędziów? Nic z tych rzeczy. Najbardziej obciążoną sprawami izbą SN i zarazem najsłabiej osadzoną w stosunku do liczby spraw jest Izba Cywilna. Nie idzie za tym jednak właściwe wzmocnienie kadrowe, a niektóre stanowiska pozostają nieobsadzone od kilku lat.
W Izbie Dyscyplinarnej, niemającej specjalnie co robić, do wzmocnienia kadrowego o sześć osób doszło pomiędzy kolejnymi terminami posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN, wyznaczonego w celu wyboru I prezesa SN. Pozwoliło to sędziom Izby Dyscyplinarnej na następny dzień po odebraniu powołań wziąć udział w wyborach I prezesa SN.
Izbą, do której zwykły wpływ spraw jest także znikomy, jest Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. W żadnym razie nie wymaga ona wzmocnienia kadrowego; przeciwnie, sędziowie z tej izby są przenoszeni przez I prezes SN do orzekania w innych izbach SN. Tymczasem 8 marca 2022 r. Prezydent RP powołał kolejnego sędziego SN – Elżbietę Karską, lecz nie do izby Cywilnej, Karnej lub Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, lecz właśnie do niewymagającej wzmocnienia kadrowego Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Obciążenie pracą IKNiSP oczywiście wzrośnie, lecz dopiero w czasie wyborów, gdyż tej właśnie izbie powierzone zostały kompetencje do orzekania w sprawach wyborczych.
Gdy przyglądam się takim decyzjom personalnym w wymiarze sprawiedliwości, to zastanawiam się, czy ta sytuacja nie zaczyna przypominać opisywanej w mediach sytuacji w spółkach Skarbu Państwa.
Ta sama matematyka wpłynęła nie tylko na decyzję o liczbie sędziów, którymi obsadzone są poszczególne izby Sądu Najwyższego, lecz i na decyzję o kształcie procedur wyborczych dotyczących urzędów I prezesa SN i prezesów izb. Przy znanej liczbie sędziów SN „nowych” i „starych” w czasie, gdy mają być przeprowadzone wybory, i przy założeniu, że każdemu przysługuje tylko jeden głos, można z powodzeniem przewidzieć, ilu kandydatów do urzędu są w stanie wskazać „nowi”, a ilu „starzy”. Nie bez przyczyny Prezydentowi RP przyznana została możliwość wyboru I prezesa SN spośród pięciu kandydatów wskazanych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SJN, a prezesa izby spośród trzech kandydatów wskazanych przez zgromadzenie sędziów izby. W tej liczbie musiał znaleźć się choćby jeden „nowy”.
Praktyka pokazała, że w wyborach I prezesa SN Prezydent RP nie czekał nawet na konieczną uchwałę Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN o przedstawieniu kandydatów. „Nowych” do tego czasu udało się bowiem wprowadzić tylu, że byli zdolni wskazać swoich kandydatów na stanowisko I prezesa SN, ale nie mieli zwykłej choćby większości w Zgromadzeniu Ogólnym, która by im pozwoliła przegłosować uchwałę o przedstawieniu kandydatów, za którymi stałaby owa zwykła większość sędziów SN. Prezydent RP powołał I prezes SN bez rekomendacji Zgromadzenia Ogólnego SN, znowu łamiąc procedurę.
Odżegnując się od przyzwolenia na jakąkolwiek kontrolę jego aktów powołań sędziowskich, Prezydent RP, a w ślad za nim sędziowie, którym wręczał powołania, począwszy od 2018 r., i którzy woleliby, żeby nigdy nie doszło do zweryfikowania procedury, w której to nastąpiło, przytaczają argument, który ma mieć rozstrzygający charakter. Ma to być bowiem prerogatywa prezydencka, której sposobu wykonania nikomu nie wolno kontrolować. Przypomnę, bo przez tych siedem lat może się to nieco zatarło, że według ciągle niezmienionej konstytucji żyjemy w demokratycznym państwie prawa, a nie w monarchii absolutnej. Akty podejmowane w wykonaniu prerogatyw prezydenckich to nie akty „widzi mi się” Prezydenta RP, co – także w odniesieniu do powołań sędziowskich – przekonująco uzasadnił prof. Zbigniew Kmieciak w tekście „Rozłączność kompetencji organów władzy w świetle orzecznictwa sądowego w przedmiocie ochrony praworządności” (PiP 2020, nr 10, s. 112–126). Autor ten rozprawił się też z tezą o „sanującej mocy” aktów powołań sędziowskich dokonywanych przez Prezydenta RP, sformułowaną w uchwale siedmiu sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych z 8 stycznia 2020 r., sygn. akt I NOZP 3/19. W uchwale tej sędziowie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – orzekając przy tym we własnej sprawie, gdyż w takich okolicznościach, o jakich wypowiadali się w uchwale, uzyskali powołania sędziowskie – ową „sanującą mocą” wytłumaczyli przyczyny, z uwagi na które nikt i nigdy nie powinien badać, w jaki sposób objęli zajmowane stanowiska.
Uzupełnianie argumentacji przytoczonej w artykule byłoby już tylko formą znęcania się nad głoszącymi ideę „sanującej mocy”. Dodam zatem tylko, że głoszenie poglądów, iż akty podjęte „bez trybu”, które miałyby jednak obowiązywać ze względu na osobę, która ich dokonała, jest w państwie prawnym nie do przyjęcia. Faktycznie jednak takie akty będą pozostawały poza kontrolą tak długo, jak długo kontrola ta miałaby pozostawać w rękach osób, których status zależy od jej wyników.
Coraz liczniejsze orzeczenia międzynarodowych organów ochrony prawnej wskazujące jednoznacznie na to, że zasiadanie w składach orzekających osób, które uzyskały powołania sędziowskie do Sądu Najwyższego w postępowaniu dotkniętym przedstawionymi wyżej wadliwościami, prowadzi do naruszenia standardów, w jakich powinno być realizowane prawo do sądu, w większości nie wpłynęło na zmianę oglądu własnej sytuacji przez osoby, które w wadliwych procedurach uzyskały nominacje sędziowskie, począwszy od 2018 r. Istotne jest przy tym, że w zdecydowanej większości osoby te nie czują się współodpowiedzialne za sytuację, w której się znalazły, prezentując się albo jako ofiary systemu działającego bez ich woli i współpracy, albo jako ci, którym awans się po prostu należał i nie ma potrzeby tłumaczyć, za jakie zasługi i dlaczego.
Jak do tych orzeczeń (np. wyroki ETPC z 8 listopada 2021 r., Dolińska-Ficek i Ozimek v. Polska, skargi nr 49868/19 i 57511/19, z 3 lutego 2022 r., Advance Pharma sp. z o.o. w Polsce v. Polska, nr 1469/20) odniosła się władza? Ostentacyjnie je zignorowała, a najczytelniejszym tego przykładem jest wręczanie przez Prezydenta RP kolejnych nominacji sędziowskich do Sądu Najwyższego osobom przedstawionym mu we wnioskach wadliwie obsadzonej KRS.
Powiedzieć: hipokryzja o postawie i wypowiedziach tych, którzy na tym zawłaszczeniu instytucji przez polityków skorzystali, a teraz pytania o to, w jakiej procedurze awansowej osiągnęli stanowiska, nazywają zamachem na praworządność, to nic nie powiedzieć. Powtórzę: na kondycji Sądu Najwyższego zaważyły nie tylko działania ustawodawcy, ale także postawy ludzi, którzy stworzone przez ustawodawcę wadliwe rozwiązania ochoczo wykorzystali, a teraz liczą na zapomnienie okoliczności, w jakich miało to miejsce. Napominają za to tych, którzy piętnują uchybienia towarzyszące obejmowaniu przez nich urzędów sędziowskich.
I na koniec nieco o konsekwencjach tak, a nie inaczej przeprowadzonych zmian kadrowych. Jeszcze kilka lat temu prezesem sądu właściwie każdego szczebla, a niewątpliwie Sądu Najwyższego, zostawał nie ten, kto bardzo chce i o to zabiega (także u polityków), lecz osoba ciesząca się największym autorytetem w środowisku, którym ma zarządzać. Taki autorytet buduje się postawą; nie można go przynieść do instytucji wraz z kandydatem do objęcia urzędu. W tamtych czasach – które ja pamiętam, a i pani I prezes Sądu Najwyższego powinna pamiętać, bo w końcu obie zaczynałyśmy pracę w sądownictwie mniej więcej w tym samym momencie – nie do pomyślenia byłoby, żeby na apel I prezesa Sądu Najwyższego skierowany do prezesa sądu apelacyjnego, np. taki, jaki pani Małgorzata Manowska wystosowała 16 sierpnia 2022 r. do pana Piotra Schaba, prezesa Sądu Apelacyjnego w Warszawie, odpowiedział co do formy i treści tak, jak Piotr Schab odpowiedział Małgorzacie Manowskiej. Sam apel i odpowiedź na niego autorzy upublicznili… Pewnie i w tym przypadku da się przysłowiowego kota odwrócić ogonem i tłumaczyć publiczności obserwującej tę wymianę poglądów, że to kolejny dowód wolności słowa, myśli i czynu właściwy czasom, w których żyjemy. Mnie to jednak nie przekonuje. Powiedziałabym raczej – jakie czasy… ©℗
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama