Czy to już koniec tego rządu? Czy będą przyśpieszone wybory? Czy Ziobro wyleci z koalicji za swój sprzeciw wobec prezydenckiego pomysłu na likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego? Czy może jednak osiągnięto ciche porozumienie i rząd przetrwa do końca kadencji? Takie właśnie kwestie wałkowały media w ostatnich tygodniach, gdy podnosiły temat zmian w SN. A rządzący zapewne zacierali z uciechy ręce.

Dzięki politycznemu biciu piany z pola widzenia opinii publicznej usunięty został bowiem najważniejszy problem, którego przyjęta w końcu przez Sejm prezydencka ustawa nie rozwiązuje. A problemem tym są oczywiście ludzie, którzy dzięki wspaniałomyślności głowy państwa w SN zapewne pozostaną, choć tak naprawdę nie powinni byli w ogóle się w nim znaleźć.
Po ciężkich tarciach wśród rządowych koalicjantów, które to tarcia zapewne były tylko teatrzykiem dla naiwnych, Sejm w zeszły czwartek uchwalił nowelizację ustawy o SN. Jej głównym założeniem jest oczywiście wymuszona przez Komisję Europejską (choć rządzący temu przeczą) likwidacja ID SN i zastąpienie jej Izbą Odpowiedzialności Zawodowej. To ma zadowolić Unię Europejską, która dzięki temu i spełnieniu jeszcze dwóch innych warunków odblokuje dla Polski fundusze przewidziane w ramach Funduszu Odbudowy. Wiadomo, polityka rządzi się swoimi prawami. Pytanie jednak, czy to, co postanowił Sejm, powinno zadowolić także nas obywateli, którzy prędzej czy później mogą się zetknąć w budynku przy Placu Krasińskich z osobami z woli rządzących ubranymi w sędziowskie togi. Bo że część tych osób zostanie na swoich stanowiskach (ustawa przewiduje, że zostaną przeniesieni do innych izb SN lub z własnej woli przejdą w stan spoczynku), to więcej niż pewne.
I nie, nie chodzi mi tylko i wyłącznie o to, że powinniśmy się oburzać, bo osoby te zostały wybrane w procedurze, która budzi poważne zastrzeżenia. Choć oczywiście ten argument nie może być marginalizowany. Przede wszystkim jednak nie powinniśmy godzić się na to, że rządzący tak łatwo przymykają oko na wszystko, co tzw. neosędziowie robią, i udają, że są oni naprawdę godni stanowiska sędziego SN. Nie rozumiem, jak możemy się godzić na tak straszną hipokryzję ze strony rządzących, którzy, gdy tylko któryś z sędziów będących po ich stronie, mówiąc kolokwialnie, daje plamę, zaraz się od niego odcinają, twierdząc, że przecież sędziowie to odrębna władza i oni nie mają z tym środowiskiem nic wspólnego (vide: tzw. afera hejterska).
Dlatego mam taki mały apel do naszych rządzących, zapewne naiwny: skończmy już z tym teatrzykiem dla dzieci. Niech w końcu opadną maski. Drodzy decydenci, przestańcie chować się za tą garstką sędziów, którzy dzięki wam robią ostatnimi czasy zawrotne kariery i weźcie wreszcie pełną odpowiedzialność za swoje wybory. Tak bardzo lubicie w ostatnim czasie powoływać się na Niemcy, gdzie sędziowie są waszym zdaniem wskazywani z klucza politycznego. Wprowadźcie więc taki system i u nas. Wszak dlaczego Polakom ma być wolno mniej niż Niemcom?! Do dzieła!