Rząd już nie tylko korzysta z trybów pozwalających pominąć etap konsultacji, lecz także nie upublicznia projektów, które przyjął i skierował do Sejmu.
Rząd już nie tylko korzysta z trybów pozwalających pominąć etap konsultacji, lecz także nie upublicznia projektów, które przyjął i skierował do Sejmu.
Wojna w Ukrainie, szalejąca inflacja, rosnące stopy procentowe, awantura o KPO, przepychanki dotyczące Izby Dyscyplinarnej SN, spór o kształt sankcji, embargo na gaz czy 755. wersja nowego ładu wystarczająca zaprzątają nam wszystkim głowę, więc pewnie mało kto zwrócił uwagę na raport wymownie zatytułowany „Polski Bezład Legislacyjny”. W sumie nie powinno to dziwić – to, że poziom legislacji szoruje w naszym kraju po dnie, jest newsem z gatunku Lenin wciąż nie żyje. Jednak zanim wzruszymy ramionami i wrócimy do scrollowania social mediów, warto mimo wszystko poświęcić chwilę opracowaniu Fundacji Batorego.
Dokument obejmuje pierwsze dwa lata IX kadencji Sejmu, czyli okres od 15 listopada 2019 r. do 15 listopada 2021 r. (zatem wydarzenia stosunkowo niedawne) i jest to kolejny odcinek serialu o monitoringu legislacji. Z myślą o tych z państwa, którzy nie śledzili poprzednich sezonów, powiem tylko, że punktowano w nich pomijanie konsultacji, łamanie procedur, nadużywanie ścieżki poselskiej, błyskawiczne przepychanie ustaw przez Sejm etc.
Czy jest lepiej? Już pierwsze zadanie nie pozostawia co do tego złudzeń:
„Jakość stanowienia prawa nie poprawiła się w pierwszych dwóch latach IX kadencji Sejmu, a w niektórych obszarach obserwujemy jej obniżenie”. O ile pierwszą częścią zdania nie jestem zaskoczony wcale, to drugą już nieco tak. Myślałem, że jest już tak źle, że gorzej być nie może. Okazuje się jednak, że zamiast odbić się od dna, postanowiliśmy nurkować w mule. Zjawisko bajpasowania, czyli zgłaszania rządowych projektów ścieżką poselską, by uniknąć konsultacji, się pogłębia.
Ale to jeszcze nic. Doczekaliśmy się zupełnie nowej jakości. Od czasu do czasu alarmowaliśmy na łamach DGP, że rząd wyznaczył w dziedzinie legislacji zupełne nowy „standard”. Już nie tylko korzysta z trybów nadzwyczajnych (pozwalających pominąć etap konsultacji), lecz także nie upublicznia projektów, które przyjął i skierował do Sejmu. Jak policzyli autorzy raportu, tylko w analizowanym okresie było aż 36 takich przypadków.
Posłowie nadal zachowują się, jakby pracowali na akord, mimo że do ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora nie wprowadzono takich zmian. Co więcej, im ważniejsza regulacja, tym szybciej jest uchwalana. Rekord dzierży ustawa o wyborach kopertowych z 2020 r., której jedynym skutkiem było przepalenie 70 mln zł, bo jak wiadomo, wybory w tej formie nie doszły do skutku. Praca nad nią, jak wynika z opracowania, zajęła posłom 113 minut.
Podobnie w przypadku tzw. ustawy kagańcowej, przez zwolenników uroczo określanej ustawą walentynkową (bo weszła w życie 14 lutego), która nowelizowała prawo o ustroju sądów powszechnych i ustawę o Sądzie Najwyższym.
„Nad 25-stronicowym projektem (zawierającym bardzo poważne i budzące kontrowersje zmiany ustrojowe – dotyczące m.in. sposobu wyboru prezesa SN czy zabraniające sędziom bezpośredniego stosowania przepisów prawa europejskiego) posłowie pracowali 28,5 godziny. Całkowicie zignorowano potrzebę wysłuchania opinii interesariuszy. Naczelna Rada Adwokacka pisała, że w dzień po otrzymaniu przez nią projektu do zaopiniowania w Sejmie odbyło się już pierwsze czytanie” – czytamy w raporcie.
Takich przykładów opracowanie dostarcza wiele. Po jego lekturze można dojść do wniosku, że parlamentarzyści działają według jakiegoś niepisanego prawa, zgodnie z którym czas poświęcony danemu projektowi i jakość pracy są odwrotnie proporcjonalne do znaczenia danego aktu. Według tych prawideł wprowadzano np. Polski Ład. Nawet przedstawiciele sejmowego Biura Legislacyjnego – zwykle jedyne obecne na sali podczas prac w komisji osoby (często nie wyłączając autorów przepisów), które są w stanie w pełni ogarnąć, o co chodzi w projekcie ustawy i jakie będą skutki wejścia jej w życie, w tym przypadku wywiesili białą flagę. „Z tego, co przeanalizowaliśmy, jest to chyba największa nowelizacja, najobszerniejsza nowelizacja ustaw podatkowych w historii polskiego parlamentu, przynajmniej po 1989 r. (…) Biuro Legislacyjne nie miało możliwości pełnej analizy prawno-legislacyjnej tego dokumentu. Innymi słowy – żadna z osób pracująca przy tym projekcie nie była w stanie przeczytać i przeanalizować tego projektu w całości” – to fragment stenogramu jednego z posiedzeń.
Jak to się wszystko skończyło, nie muszę państwu przypominać. Największa podatkowa nowelizacja po 1989 r. okazała się blamażem, którego symbolem była „ulga” dla klasy średniej, która rzeczywistą ulgę przyniosła dopiero, gdy ją uchylono.
Niestety Sejm nie lubi tracić czasu na dyskusje. Jak będzie źle, to się szybko znowelizuje, a jak będzie bardzo źle, to przecież można wstrzymać publikację ustawy podpisanej już przez prezydenta, by nowym aktem zneutralizować jej skutki. Tak było np. z ustawą przyznającą dodatki covidowe dla wszystkich pracowników służby zdrowia.
Raport Fundacji Batorego, jak i wszystkie poprzednie tego typu, zawiera oczywiście wnioski i rekomendacje. Ale dla mnie najważniejszy jest taki, że decydenci owe zalecenia lekceważą. Ot, choćby przykład z ostatnich dni. Bardzo szybko okazało się, że wprowadzone dwa lata temu przepisy zabraniające eksmisji z lokali mieszalnych, a następnie przeprowadzania licytacji nieruchomości, w których dłużnik mieszka, są rozwiązaniem nadmiarowym. Właściciele mieszkań, spółdzielnie itp. w żaden sposób nie mogli pozbyć się lokatorów, którzy nie mieli nawet zamiaru próbować regulować zadłużenia. Ba, przepisy uniemożliwiały nawet eksmisję z powodu złego stanu technicznego budynku grożącego zawaleniem. Brakowało jednak woli politycznej, by te regulacje usunąć. W końcu uchylenie przepisów ustawy covidowej, a także kodeksu postępowania cywilnego doklejono do projektu ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu automatyzacji załatwiania niektórych spraw przez Krajową Administrację Skarbową. Co te dwie kwestie mają wspólnego? Oczywiście nic. Ale nie to było największym grzechem. W tym samym czasie w Sejmie trwały prace nad dwoma specustawami związanymi z wojną w Ukrainie. A jak wiadomo, specustawy, które przepycha się przez parlament błyskawicznie, służą głównie do tego, by każde ministerstwo poutykało w nich coś, co procedowane w normalnym trybie być może wywołałoby jakieś pytania. Więc na etapie drugiego czytania przeklejono nasze uchylenia zakazów eksmisji i licytacji do szybciej pędzącego wagonu z napisem „nowelizacja ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa”. I rzeczywiście, gdy piszę te słowa, ustawa czeka już na akcept prezydenta, a niewykluczone, że gdy państwo będą je czytali, to przepisy o uchyleniu zakazu eksmisji będą już obowiązywać. Natomiast uchylenie zakazu przeprowadzania licytacji będzie obowiązywać od dawna, bo w tym pośpiechu nadano im moc wsteczną, co oznacza, że wejdą w życie w mocą obowiązywania od 24 lutego 2022 r. Ten błąd może być zwykłą śmiesznostką, bo komornicy i tak nie wykonują licytacji lokali nieruchomości mieszkalnych, ale tylko służących zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych dłużnika. Pozostałe już tak. Jeśli zatem dłużnik np. przez dłuższy czas leżał w szpitalu, a sąsiedzi powiedzieli komornikowi, że nie mają pojęcia, czy taki ktoś mieszka czy nie mieszka pod danym adresem, to możliwe było omyłkowe podjęcie czynności zmierzających do przeprowadzenia licytacji, która w okresie COVID-19 jest zakazana. Jeśli taki błąd przydarzył się komornikowi po 24 lutego, to posłowie go właśnie zalegalizowali.
Ale to nie wszystko. Na tę zmianę bardzo wyczekiwali wierzyciele, pozbawieni możliwości odzyskania długów, i właściciele mieszkań, którzy nie mogli czerpać korzyści ze swoich nieruchomości. Tyle że uchylenie tych przepisów za pomocą wrzutki w drugim czytaniu, do ustawy bardzo, bardzo, bardzo luźno powiązanej merytorycznie z treścią poprawek, rodzi wątpliwości konstytucyjne co do tego, czy nie została złamana zasada trzech czytań. Może się więc okazać, że dłużnicy zagrożeni utratą nieruchomości, którzy będą za wszelką cenę szukali kruczków prawnych pozwalających im przeciągnąć sprawę, dostali właśnie doskonały prezent od ustawodawcy. Możliwość podważania uchylenia przepisów o zakazie licytacji ze względu na niekonstytucyjny tryb uchwalenia. Dla niektórych wierzycieli (za) szybka interwencja ustawodawcy może się okazać niedźwiedzią przysługą. Wszystko dlatego, że choć ustawodawca zwlekał ze zmianami przez dwa lata, to teraz nie mógł poczekać kolejnych dwóch tygodni i uchylić tych przepisów w takim trybie, w jakim Legislacyjny Bóg przykazał. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama