- Koncepcja centralnego funduszu zarządzanego przez czynnik polityczny okazała się chybiona, skoro pieniądze, które miały służyć pokrzywdzonym, były wydawane nietransparentnie i bez kontroli, co potwierdziła Najwyższa Izba Kontroli - mówi Jakub Kościerzyński sędzia, przewodniczący zespołu ds. prawa karnego SSP „Iustitia”

Od 2015 r. sądy muszą obligatoryjnie zasądzać od pijanych kierowców m.in. 5 tys. zł i 10 tys. zł świadczenia pieniężnego na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej, czyli Funduszu Sprawiedliwości. Po I czytaniu w Sejmie jest projekt nowelizacji kodeksu karnego, który przewiduje m.in. konieczność zasądzenia świadczenia na rzecz FS od sprawcy pobicia. A na zatwierdzenie przez rząd czeka kolejny projekt zmian w k.k., który jeszcze bardziej rozszerza określony w art. 43a k.k. katalog przestępstw, w przypadku których to świadczenie będzie obligatoryjne. Obejmuje on też wiele przestępstw z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Jest to więc kierunek dokładnie odwrotny do propozycji zmiany art. 43a k.k., którą wysunęło Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”.
Dokładnie tak. Nasz projekt zakładał po pierwsze odejście od obligatoryjności orzekania tego świadczenia pieniężnego, a po drugie rezygnację z możliwości jego zasądzenia tylko na rzecz tego jednego, konkretnego funduszu. Nasza propozycja jest reakcją na to, że FS jako centralny fundusz, na rzecz którego są zasądzane świadczenia, okazał się całkowitym fiaskiem. Pokazały to choćby ustalenia Najwyższej Izby Kontroli z 2021 r., z których wynika, że pieniądze - liczone w milionach złotych - były wydatkowane przez ministra sprawiedliwości niegospodarnie, niecelowo i bez kontroli. Nie reagował on także na żadne konflikty interesów i mechanizmy korupcjogenne, które funkcjonowały w obszarze wydatkowania tych środków.
Koncepcja centralnego funduszu zarządzanego przez czynnik polityczny okazała się więc chybiona, skoro pieniądze, które miały służyć pokrzywdzonym, były wydawane nietransparentnie i bez kontroli. Taka patologia nie może dalej trwać.
To nie jest żadna nowa koncepcja, ponieważ kiedyś to świadczenie w kodeksie karnym miało charakter fakultatywny.
Tak. Wcześniej można było orzec świadczenie na rzecz fundacji lub stowarzyszenia, które posiada status organizacji pożytku publicznego - nie dowolnej, lecz takiej, której cele statutowe były związane z dobrem prawnym, które było naruszone przez dane przestępstwo. Przykładowo wobec sprawcy wypadku drogowego nie można było zasądzić świadczenia na rzecz np. Monaru, trzeba było znaleźć stowarzyszenie zajmujące się pomocą ofiarom wypadków drogowych. Co nie stanowiło problemu, bo funkcjonowały rejestry takich stowarzyszeń. Obecnie, w świecie zdigitalizowanym, odnalezienie przez sędziego jakiejś organizacji działającej na określonym obszarze tym bardziej nie jest kłopotliwe.
Rozproszenie tych środków uwolniłoby wymiar sprawiedliwości od funduszu, który, jak się okazało, służy zupełnie innym celom niż zapewnienie pomocy pokrzywdzonym. Takie rozwiązanie pozwalałoby też na to, by wymiar sprawiedliwości budował swoją pozycję także w lokalnej społeczności. Jeśli ja w Bydgoszczy w sprawie np. narkotykowej podejmowałbym decyzję o warunkowym umorzeniu postępowania z jednoczesnym zasądzeniem świadczenia pieniężnego, to przecież nie będę zasądzał go na rzecz organizacji z Sieradza lub z Gdyni, tylko lokalnego, wspierając rozwój lokalnych NGO.
Jeśli natomiast zasądzamy świadczenia pieniężne do jednego worka, a później czynnik stricte polityczny na podstawie nietransparentnych kryteriów decyduje, komu je przydzieli, to korzystają na tym organizacje, które w jakiś sposób cieszą się uznaniem ministerstwa. Ta centralizacja nie ma uzasadnienia. Jest wyrazem braku zaufania do sądów. Oburzonych, że to sąd miałby o tym decydować, zapytam w takim razie: czy lepiej, by miał to robić polityk? Myślę, że pytanie, kto jest lepszym gwarantem, że te pieniądze rzeczywiście trafią do podmiotów zajmujących się likwidacją skutków przestępstw i na pomoc pokrzywdzonym, jest pytaniem retorycznym.
Ale czy nie zastąpimy jednej uznaniowości w przyznawaniu tych środków - ministerialnej - drugą, tym razem sędziowską? To, na rzecz której organizacji będzie zasądzone świadczenie, jest uboczną kwestią w rozpoznawaniu sprawy karnej. Raczej trudno się spodziewać, że sąd wnikliwie zbada, na czyją rzecz należałoby zasądzić świadczenie pieniężne. Może się okazać, że zyskają organizacje nie najlepsze, ale najbardziej rozpoznawalne. Wiceminister Michał Woś, krytykując poprzednie rozwiązania, mówił, że to tamten system się nie sprawdził, bo sprzyjał tworzeniu układzików, np. jakiś sędzia zasądzał nawiązki na rzecz fundacji, którą prowadziła żona.
Tyle tylko, że ten minister nie przedstawił żadnych dowodów na potwierdzenie tych twierdzeń, które można byłoby zweryfikować. Jest to absolutnie czysty populizm. Mamy natomiast dowody na to, że uznaniowość ministra, polityka powoduje, że mamy do czynienia z mechanizmami korupcjogennymi i nietransparentnymi. To już wiemy z raportu NIK.
Oczywiście nigdy nie wyeliminujemy ryzyka, ale nie stanie się też tak, że sędziowie będą zasądzać te świadczenia pieniężne bezrefleksyjnie. Będą musieli zadać sobie pewien trud i sprawdzić np. cele statutowe, bo to na nich będzie spoczywała odpowiedzialność wyboru odpowiedniej organizacji. To lepszy gwarant, że te środki trafią do właściwych podmiotów. Druga, niemniej ważna kwestia, to odejście od obligatoryjności. Od wielu lat obserwujemy postępującą automatyzację procesu wymierzania sprawiedliwości, która przejawia się ograniczeniem luzu decyzyjnego i pozbawia sędziego wyboru sankcji. W rezultacie ustawodawca wchodzi w rolę sądu, czyli de facto wymierza sprawiedliwość, podczas gdy powinien tylko określić jej ramy. Mamy do czynienia ze zjawiskiem systemowym, czego wyrazem jest procedowany przez Sejm projekt nowelizacji kodeksu karnego. Jeśli nie pozwala się sędziemu wymierzać sprawiedliwości i indywidualizować odpowiedzialności karnej, nie możemy mówić, że spełniamy kryterium państwa prawa. Bo w demokratycznym państwie prawnym to sąd jest od wymierzania sprawiedliwości i indywidualizacji zakresu odpowiedzialności karnej. Jeżeli sąd nie ma pola manewru lub gdy jest ono bardzo wąskie - bo przecież mówimy nie tylko o konieczności stosowania świadczeń pieniężnych, ustawa określa też minimalne wysokości kar na bardzo wysokim poziomie - to sąd po prostu wykonuje ustawę i jest jak notariusz. To zaprzeczenie istoty sądzenia.
Zastanawiające jest to, że w projekcie nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii Ministerstwo Sprawiedliwości dostrzega konieczność dostosowania wysokości sankcji do okoliczności danej sprawy i proponuje bardzo szeroką rozpiętość świadczenia na FS (od 1 tys. zł do 60 tys. zł), ale kompletnie pomija tę argumentację przy tworzeniu rozwiązań w kodeksie karnym. Nagle na gruncie k.k. optymalne dobranie sankcji o charakterze finansowym do danego przypadku - stopnia winy, szkodliwości społecznej czynu i możliwości finansowym sprawcy - nie jest istotne. Proponuje się sztywne świadczenia pieniężne w minimalnej wysokości 5 tys. zł i 10 tys. zł.
Wynika to z wielu czynników. Po pierwsze z braku kompetencji legislacyjnych osób, które takie projekty tworzą. Po drugie jestem przekonany, że to nie jest przypadek. Owszem przestępstw z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii nie jest może mało, ale o wiele więcej jest przestępstw z kodeku karnego. Takich rzeczy nie robi się przypadkiem i bez celu. Rozszerzenie obligatoryjnego stosowania świadczenia pieniężnego ma zasilić ten skompromitowany fundusz. Zmiana ma utwierdzić tę patologię, a przy okazji tworzy sytuację, w której utrudnia się sądom wydawanie sprawiedliwego rozstrzygnięcia, co rzutuje potem na negatywny obraz sądu w społeczeństwie.
Bo jeśli ktoś pojedzie pijany samochodem, to na dzień dobry traci prawo jazdy na trzy lata i płaci przynajmniej 5 tys. zł świadczenia pieniężnego. Tu nawet nie trzeba sędziego, bo można to samemu z kodeksu wyczytać. Jeśli nie będą zachodziły przesłanki do warunkowego umorzenia postępowania, to choćby kierowca przekroczył stan nietrzeźwości nieznacznie, np. mając 0,52 promila, trzeba zakończyć sprawę wyrokiem skazującym z takim właśnie wymiarem świadczenia pieniężnego. I teraz wyobraźmy sobie, że mamy drugiego kierowcę, niezbyt dobrze sytuowanego, który będzie miał np. 1,5 promila. Czy świadczenie pieniężne proporcjonalnie powinno wynieść 30 tys. zł czy 50 tys. zł? Skoro wiadomo, że tak wysokiej sumy on nigdy nie zapłaci, trzeba orzec o wiele dłuższy zakaz prowadzenia pojazdu. Przy takim brzmieniu przepisów nie ma jednak możliwości zindywidualizowania odpowiedzialności karnej. Mało tego. Ustawodawca, który wprowadził taki automatyzm, nie przedkłada żadnych dokumentów, opinii i analiz, które wskazywałyby na to, że zwiększenie represji przekłada się na spadek przestępczości. Dlaczego? Bo nie ma takich badań.
Są natomiast takie, które wskazują, że zaostrzenie represji nie ma żadnego związku ze spadkiem zjawiska przestępczości i żadnego przełożenia na ten spadek. Niestety w tłumie gapiów oglądających, jak za kradzież rzezimieszkowi obcinana jest ręka, następni złodzieje dalej kradli sakiewki. Ten mechanizm od średniowiecza jest taki sam. 99 proc. osób, które decydują się na popełnienie przestępstwa, nie zastanawia się nad tym, ile lat dostaną, gdy zostaną złapani. Nikt nie zastanawia się przed napadem np. na sklep: „Hmm… Może nie będę brał łomu albo noża, bo wtedy kara jest od trzech lat, a jak kogoś przy tym tylko pobiję, to od dwóch”. Gwarantuję panu, że nikt takich operacji myślowych nie przeprowadza. Zastanawia się jedynie, co zrobić, by nie zostać ujętym.
No może nieco inaczej jest w bardzo wąskiej kategorii przestępstw, np. narkotykowych, gdzie zakłada się w przypadku dekonspiracji odsiadkę, ale zyski wynikające z tego procederu przewyższają niedogodności związane z koniecznością odbycia kary. Ale to bardzo wąski margines. Twierdzenia, że przez zaostrzenie kary wywołamy efekt prewencyjny, który doprowadzi do spadku przestępczości, to absolutny populizm prawny.
Dlaczego w ogóle dopuszczane jest orzekanie świadczeń pieniężnych na fundusz w przypadku przestępstw, w których jest bezpośredni pokrzywdzony? Nie można zamiast tego wzmocnić obowiązku naprawienia szkody?
Chodzi o to, by pieniądze trafiły do jednego worka i polityczną ręką były wydane na takie cele, jakie minister uzna za słuszne. A prawa pokrzywdzonego są na dalekim planie. Oczywiste jest, że w pierwszej kolejności należy dążyć do naprawienia szkody w sposób bezpośredni. Idea sprawiedliwości restytutywnej, która na pierwszym miejscu stawia interes pokrzywdzonego, widać w MS się nie przyjęła. Tak samo jak mediacja, która przy aktualnym funkcjonowaniu prokuratury nie jest szczególnie popularna. Zamiast tego kara musi odstraszać, a funkcja wychowawcza kary nie ma sensu. A to cofa nas do modelu XIX-wiecznej sprawiedliwości opartej na odwecie.©℗
Idea sprawiedliwości restytutywnej, która na pierwszym miejscu stawia interes pokrzywdzonego, w MS się nie przyjęła. Cofamy się do modelu XIX-wiecznej sprawiedliwości opartej na odwecie