-: Po raz pierwszy mamy do czynienia ze sformułowaniem ostrej i mocnej tezy mówiącej o tym, że sędziowie krajowi są uprawnieni do zignorowania rozstrzygnięcia sądu konstytucyjnego - mówi Prof. Ireneusz C. Kamiński, Instytut Nauk Prawnych PAN

Trybunał Sprawiedliwości UE w orzeczeniu w sprawie rumuńskiej uznał, że sądy krajowe mogą pominąć orzeczenie sądu konstytucyjnego, które jest sprzeczne z prawem UE. Co więcej takie pominięcie nie może skutkować pociągnięciem sędziego do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Jakie przełożenie ma ten wyrok na sytuację w Polsce i spór naszego Trybunału Konstytucyjnego z TSUE?
To orzeczenie dotyczy każdego sądu konstytucyjnego - tak rumuńskiego, jak i polskiego czy np. niemieckiego, albo innego sądu w krajach takich np. jak Francja, gdzie zgodność z konstytucją bada zazwyczaj sąd ostatniej instancji (Rada Stanu, Sąd Kasacyjny). Wyrok, który zapadł 21 grudnia w Luksemburgu, jest wręcz niesamowity, ponieważ po raz pierwszy mamy do czynienia ze sformułowaniem ostrej i mocnej tezy mówiącej o tym, że sędziowie krajowi są uprawnieni do zignorowania rozstrzygnięcia sądu konstytucyjnego, jeśli jest ono sprzeczne z prawem UE, i nie można w takim wypadku podejmować wobec nich kroków dyscyplinarnych. To rozstrzygnięcie rewolucyjne. Zwłaszcza w kontekście opinii rzecznika generalnego w tej sprawie, Michala Bobeka, którego propozycja była bardzo ostrożna właśnie z uwagi na to, by nie wchodzić w potężne problemy, jakie ten wyrok generuje. Proponował, aby uznać, że sąd konstytucyjny jest uprawniony do tego, by odwoływać się do kryteriów konstytucyjnych związanych z niezależnością i niezawisłością sądownictwa, bo to o ten bardzo podstawowy wymiar sądownictwa chodziło. W takim wypadku nie otwierano by pola do naprawdę potężnej bitwy, którą wyrok TSUE prowokuje.
Na czym ona polega?
Na tym, że mamy od TSUE swego rodzaju upoważnienie skierowane do sądów krajowych, by pomijały czy też ignorowały wyroki sądów konstytucyjnych. Z uwagi na to, że nie można w takim wypadku pociągać sędziego do odpowiedzialności dyscyplinarnej, to część sędziów będzie z tej możliwości korzystać. Ale będą też tacy, którzy z różnych powodów zapewne tego nie zrobią.
Rozumiem, że takie pominięcie wyroku sądu konstytucyjnego z uwagi na sprzeczność z prawem unijnym sędzia będzie mógł stwierdzić samodzielnie, odwołując się do utrwalonego orzecznictwa TSUE, lub też nie zastosować wyroku sądu krajowego i skierować pytanie prejudycjalne do Luksemburga?
Albo uzna, że konstytucja krajowa jest aktem nadrzędnym i należy się jej trzymać, zwłaszcza gdyby było utrwalone orzecznictwo sądu konstytucyjnego w pewnej materii. Zatem wyrok TSUE będzie prowadził do tego, że będą sędziowie, którzy pójdą za Luksemburgiem, i tacy, którzy pójdą za własnym sądem konstytucyjnym. Będzie to oznaczało potężny kłopot na poziomie krajowym. Zacznie brakować spójnego systemu krajowego sądownictwa posługującego się jasnymi drogowskazami. Tego problemu rzecznik generalny starał się uniknąć. Trybunał luksemburski postanowił inaczej.
TSUE powiedział, że można pominąć wyrok sądu konstytucyjnego bez konsekwencji dyscyplinarnych, a wiemy, że zdarzyły się już u nas przypadki pociągania do tego typu odpowiedzialności za skierowanie pytania prejudycjalnego do TSUE, więc można się spodziewać kontynuowania tej praktyki. Co w takim wypadku?
Zakaz pociągania sędziego do odpowiedzialności za skierowanie pytania prejudycjalnego to klasyka orzecznictwa TSUE. Czym innym jest natomiast dyscyplinarka za ignorowanie wyroku sądu konstytucyjnego. Wracając na chwilę do casusu rumuńskiego, w tamtejszym prawie jest wyraźny przepis, który mówi, że odpowiedzialności dyscyplinarnej podlega sędzia, który odmawia zastosowania wyroku sądu konstytucyjnego. Co więcej, tam jest wręcz obowiązek wszczęcia postępowania dyscyplinarnego. Więc pewnie w Rumunii takie postępowania będą wszczynane i można sobie wyobrazić, że w ich toku będą kierowane pytania wstępne do TSUE. Nawet jeśli takich pytań by nie było, a doszłoby do skazań w krajowych postępowaniach dyscyplinarnych, to może zareagować Komisja Europejska, składając skargę na uchybienie przez państwo zobowiązaniom traktowym na mocy art. 258 TFUE. Analogiczna sytuacja może być w Polsce. Natomiast ten wyrok powoduje jeszcze więcej problemów.
Mianowicie?
Idąc za wskazaniem TSUE, rumuński Sąd Najwyższy nie przejmie się wyrokiem tamtejszego sądu konstytucyjnego i odrzuci skargi nadzwyczajne od wyroków, które w ocenie sądu konstytucyjnego są wadliwe, bo zostały wydane przez niewłaściwie obsadzone składy orzekające Sądu Najwyższego. A to będzie oznaczało, że wbrew prawu krajowemu mamy do czynienia z utrzymaniem wyroków, które są problematyczne. Zatem osoby, które zostały skazane, nie będą mogły się powołać na wyrok własnego sądu konstytucyjnego stwierdzającego, że doszło do naruszenia prawa do rzetelnego postępowania sądowego z powodu wadliwości składu sędziowskiego, przez co taki sąd nie może uchodzić za niezawisły i niezależny. Będą więc mogły pójść do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i będą miały mocne argumenty.
Czyli orzeczenie TSUE znajduje się na kursie kolizyjnym wobec orzeczeń Strasburga?
Tak. Bo test Astradsson, powstały na kanwie sprawy islandzkiej, powinien mieć w pełni zastosowanie i przemawia na korzyść osób, które nie uzyskałyby satysfakcji po tym, gdy sąd najwyższy w Rumunii zignorowałby wyrok tamtejszego sądu konstytucyjnego. Rodzi się więc potężny problem na styku tych dwóch sądów europejskich.
W odróżnieniu od realiów rumuńskich, gdzie status sędziów podważał sąd konstytucyjny, w Polsce to sądy powszechne zaczynają podważać legalność składów, w których orzekają osoby powołane przez wadliwie ich zdaniem ukonstytuowaną Krajową Radę Sądownictwa. Jednak jak rozumiem, w myśl wyroku TSUE nie można uchylić wyroku wydanego przez sąd niewłaściwie obsadzony, jeśli powodowałoby to uszczerbek dla prawa unijnego?
Tak. Najprościej mówiąc, TSUE powiedział mniej więcej tak: Nie przejmujcie się, że wasz sąd konstytucyjny uznał, że sąd najwyższy orzekał w składzie nienależycie obsadzonym, a tym samym naruszył standardy rzetelnego postępowania sądowego. Zapomnijcie też o tym, że w konsekwencji nie może uchodzić za sąd niezawisły i niezależny - to jest nieważne. Istotne jest to, żeby prawo Unii Europejskiej było w sposób efektywny chronione. Czyli by osoby winne nadużyć finansowych i korupcji na szkodę UE, które są skądinąd poważnymi przestępstwami, poniosły odpowiedzialność. Natomiast nie przejmujcie się tym, że ta odpowiedzialność zostanie wymierzona przy zastosowaniu procedur, które rodzą zastrzeżenia prawne.
Takie pragmatyczne stanowisko jest poniekąd zrozumiałe. Przykładowo u nas wyrok może wydać sędzia, który został co prawda powołany przez wadliwie powołaną KRS, ale który zostałby tym sędzią również wtedy, gdyby była ona prawidłowo obsadzona. A kierunek rozstrzygnięcia byłby wówczas dokładnie taki sam. Więc uchylanie takiego orzeczenia z powodu niewłaściwego składu sądu budzi wątpliwości z punktu widzenia sprawiedliwości materialnej.
Oczywiście, że tak. Jednak pewne elementy o charakterze formalnym muszą być spełnione. Musi być sąd ustanowiony na mocy ustawy, niezależny i niezawisły. Te wszystkie elementy, które leżą na przedpolu, muszą być spełnione, by mówić w sposób poważny o sądzie. Te warunki wstępne mają też charakter gwarancyjny. Dopiero później mamy elementy materialne, a więc m.in. wymóg, by rozstrzygnięcie zapewniło efektywną ochronę określonych praw.
Czy zatem sugeruje pan, że w kontekście tego orzeczenia standard strasburski, zastosowany też w polskich sprawach jak Xero Flor czy orzeczenia w sprawie Reczkowicz przeciwko Polsce, może ulec jakiejś modyfikacji czy niuansowaniu?
To niesamowicie ciekawy problem, bo nie wiadomo, jak będzie wyglądała reakcja Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Czy Strasburg będzie niuansował swoje stanowisko, co będzie miało wpływ na jego linię orzeczniczą związaną ze stosowaniem testu Astradsson, czy też będzie konsekwentny i powie, że styk z prawem UE nie ma znaczenia w kontekście zarzutów dotyczących wadliwie obsadzonego sądu. Wchodzimy na obszar, którego przyszłego kształtu jeszcze do końca nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Ale chyba możemy powiedzieć, że to niebezpieczny teren, a być może nawet pole minowe. ©℗
Rozmawiał Piotr Szymaniak