Wostatnim okresie media obiegły informacje o procederze handlu wpływami na szczytach władzy UE, w co zamieszani byli również niektórzy sędziowie Trybunału Sprawiedliwości UE (ustalenia dziennika „Liberation”). Nieco wcześniej upubliczniono uczestnictwo kilku sędziów energicznie deklarujących troskę o niezawisłość polskiego sądownictwa (m.in. sędziowie Waldemar Żurek, Paweł Juszczyszyn, Dorota Zabłudowska) w imprezie o wyraźnie politycznym charakterze (tzw. urodziny KOD-u).

Marek Dobrowolski, sędzia Sądu Najwyższego
Ranga tych zdarzeń jest nieporównywalna. O ile ustalenia francuskiej gazety mogą – jeśli się potwierdzą i nie zastaną „wyciszone” – zachwiać podstawą funkcjonowania poszczególnych organów UE (w tym unijnego sądownictwa), to zachowanie polskich sędziów na tym tle wydawać się może niewiele znaczącym wybrykiem, których wiele już można było obejrzeć i do których opinia publiczna chyba zaczyna się przyzwyczajać.
Przy wszelkich dysproporcjach istnieje jednak między nimi przynajmniej jeden wspólny mianownik. Otóż zarówno jedni, jak i drudzy sędziowie z uporem godnym lepszej sprawy kwestionowali niezawisłość znacznej części polskich sędziów z powodu zaangażowania w ich procedurę powołaniową organu (Krajowej Rady Sądownictwa) o składzie wyłanianym w części sędziowskiej przez Sejm RP. Do grona tych sędziów mam zaszczyt należeć i właśnie w tym odnajduję szczególny – a może dodatkowy (poza „obowiązkiem” refleksji prawniczej) – tytuł do recenzowania aktywności tych, którzy krzykliwie kwestionują naszą niezależność od władzy wykonawczej i ustawodawczej. Wydawać by się mogło, że sędziowie, którzy w zuchwały sposób podnoszą bardzo poważne oskarżenia wobec innych sędziów, sami będą starać się świecić przykładnym dystansem od świata polityki. Otóż okazało się, że jest inaczej.
Spośród 27 sędziów TSUE aż dziewięciu (jedna trzecia składu) miało być zamieszanych w proceder handlu wpływami. Do takich wniosków dochodzi autor dziennikarskiego śledztwa (Jean Quatremer) dotyczącego korupcji politycznej i nielegalnego lobbingu w UE w latach 2010–2018. W tym okresie najwyżsi urzędnicy UE i sędziowie TSUE uczestniczyli w spotkaniach nielegalnie finansowanych z publicznych funduszy, a organizowanych przez sędziego Europejskiego Trybunału Obrachunkowego (Karela Pinxtena) i – co równie ważne – jak wskazuje autor, nierzadko dochodziło tam do nieformalnych i nieewidencjonowanych spotkań tak polityków, jak i sędziów z lobbystami. Niezależnie od dalszych losów tej afery już dziś można stwierdzić, iż rzuca ona poważny cień na niezawisłość i bezstronność zamieszanych w nią sędziów.
W publicznej aktywności polskich sędziów z kolei musi zastanawiać fakt bezrefleksyjnego uczestniczenia w imprezie organizacji żywo zaangażowanej w spór polityczno-światopoglądowy, podczas której główne przemówienie wygłasza lider partii opozycyjnej, wywołując mocno polityczne hasła. Nie trzeba być doświadczonym sędzią – ba, nie trzeba być w ogóle prawnikiem – aby nie zauważyć znaczenia takich okoliczności.
Żeby nie być gołosłownym, wystarczy przywołać sprowokowane tymi wydarzeniami refleksje publicysty: „Biada sędziemu, który w niedzielę klaszcze Tuskowi, a w poniedziałek rozpatruje sprawę «Jan Kowalski versus pirat drogowy Tusk Donald (…)». Biada, bo jeśli okaże się, że Tusk niewinny… to nie bardzo wiadomo, jak to ogłosić” (Jan Wróbel, „Zadanie dla zależnych autorytetów” DGP nr 234/2021). Ta szczególna „nieroztropność” razi jeszcze mocniej, gdy uwzględnimy precyzyjne w tym zakresie postanowienia konstytucji, które zakazują sędziom nie tylko przynależności do partii politycznych i związków zawodowych, ale również prowadzenia „działalności publicznej, niedającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów” (art. 178 ust. 3).
Jeszcze bardziej frapujący jest sposób wyjaśniania opinii publicznej racji, którymi owi sędziowie kierowali się, uczestnicząc w wyżej wymienionej imprezie. Niektórzy z nich wskazywali, że Donald Tusk „był tam w podwójnej roli – jako były urzędnik unijny i polityk”, a oni nie znali programu spotkania (Waldemar Żurek), zapominając, że w internetowych zapowiedziach eventu pisano o głównym gościu uroczystości (raz z dokładną godziną wystąpienia) oraz że Donald Tusk od dłuższego czasu nie jest już unijnym urzędnikiem. Poza tym wprawdzie „były dla niego oklaski, ale kurtuazyjne” (Paweł Juszczyszyn), czyli sędziowie klaskali, ale się nie cieszyli. Najbardziej tragikomicznym tłumaczeniem było jednak to, w którym sędzia „nie chce przesądzać”, czy on rzeczywiście tam był i jak się zachowywał, bo w tłumie „sytuacja jest dynamiczna”, a wszyscy na sali mieli maski, więc żeby cokolwiek komentować, „musiałby obejrzeć” relacje filmowe (Waldemar Żurek). Sędzia nie wie więc, co robił i gdzie był... Trudno takie wypowiedzi komentować. Dodatkowo niedźwiedzią przysługę oddali tym sędziom również ich obrońcy, notabene politycy partii opozycyjnej, którzy dowodzili, że „każdy sędzia sam uznaje, kiedy jest niezawisły” (poseł Robert Kropiwnicki).
Ostatnie wydarzenia muszą prowadzić więc do następującego wniosku: mamy dziś do czynienia z dwoma rodzajami wątpliwości dotyczących braku niezawisłości i bezstronności sędziów. Z jednej strony są one spowodowane realnymi, potwierdzonymi medialnie kontaktami sędziów z różnymi politykami (a w przypadku sędziów TSUE również lobbystami), z drugiej strony są one wywołane tym, że sędziowie zostali powołani na wniosek określonego organu (KRS), którego skład w części został wskazany przez demokratycznie wybrany polityczny (sic!) parlament. Przy czym ci pierwsi sędziowie roszczą sobie prawo do prawnej i moralnej dyskwalifikacji tych drugich. Przypowieść o belce i drzazdze w oku nasuwa się sama.©℗