Często czuję się bezradny, próbując zrozumieć niektóre wyroki. Ich motywy bywają tak niejasne, że aż boli. Podobnie jak uzasadnienia, pisane metodą kopiuj-wklej.

Sporo pisałem w moich felietonach o zwierzętach. Po prostu są częścią mojego życia. Jednak nie wszystkie. Ambiwalentny stosunek z różnych powodów, których nie będę opisywał, mam do krów. No ale jeżeli pojawiają się krowy święte, to moje zainteresowanie wzmaga się. Święte krowy są czczone, czołem bije się przed nimi do ziemi, otacza je nimb tajemniczości, nie wolno się do nich zbliżyć, a co dopiero dotknąć. O świętych krowach można mówić tylko dobrze, albo wcale. Nie jest możliwa analiza drogi takiej świętej krowy i ustalenie, dlaczego w tym, a nie innym miejscu pojawiły się „placki”. Owszem, próbuje się „odświęcić” krowy, aby stały się one zwykłymi zwierzętami, ale metody do tego używane nie są najlepsze. Pałka, bat itp. nie odświęcą krów.
Wbrew temu, co się twierdzi po dwóch stronach usypanych barykad, nie można powiedzieć, że w polskich sądach dominują święte krowy, tak jak nie można odmówić drugiej stronie chęci „odświęcenia” sądów. Problem jest poważny, bowiem nikt chyba nie ma wątpliwości, że polskie sądy również niższych instancji wymagają systemowej reformy, ale nie takiej, jaką zaproponowali rządzący. Nie taki cel, nie te narzędzia. Nie powinno chodzić o to, aby „stado” chodziło jak chce rząd, bo to zdaje się być celem „reformatorów”, ale o to, aby w odpowiednim czasie dawało efekty. I nie powinno być istotne, kto zarządza stadem, ale o to, aby wydawany owoc (w postaci wyroków) był dobrej jakości. Cała reforma poszła w złą stronę, skupiając się na centralnych strukturach wymiaru sprawiedliwości, a nie działaniu sądów powszechnych; na pozbyciu się sędziów i zastąpieniu ich „swoimi”. Żeby było jasne: wielu sędziów szanuję. To oni są koroną zawodów prawniczych. Znajomość z wieloma sędziami Sądu Najwyższego czy apelacyjnych to dla mnie zaszczyt. Ale brak mi pewnej jakości w sądach niższych instancji. Mam wrażenie, że sędziowie są udzielnymi książętami. Może się mylę, ale wiąże się to z coraz słabszą jakością studentów wydziałów prawa. Dziś każdy może studiować, studia nie weryfikują wiedzy, a uczelnie cieszą się z „przerobionych” absolwentów. Potem przychodzą delegacje i awanse z sądu rejonowego do Najwyższego czy Naczelnego. Signum temporis?
Sądy nie mogą być państwem równoległym, ale powinny być jego częścią. Jednak to, o co ja zabiegałbym w reformie sądownictwa, to nie chęć cepowego podporządkowania, ale jakość wyroków i ich szybkość. Dla mnie ważna jest również ich transparentność, wyjaśnianie motywów, a nie krycie się za wybudowanym murem niezawisłości sędziowskiej, co ma miejsce w sądach niższych instancji. Sędziowie są częścią społeczeństwa i w tym świecie, a nie wyniośle i w pozornym oderwaniu od rzeczywistości powinni funkcjonować.
Kreacja rzeczywistości prawnej
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo będąc nawet tylko biernym obserwatorem tego, co się dzieje, nie można uznać, że sądownictwo reformy nie potrzebuje. Nie będę utyskiwał na terminy rozstrzygnięć, tak absurdalne, że najczęściej w momencie rozstrzygnięcia nie jest ono istotne dla stron, bo problem po drodze trzeba było inaczej rozwiązać. Albo związać koniec z końcem. Czy nie jest możliwe rozstrzyganie w systemie trial, tzn. dzień po dniu, aż do wyczerpania postępowania i rozstrzygnięcia np. w ciągu 3 dni? Przecież sędzia prowadzi kilka, a często kilkadziesiąt spraw jednocześnie i może po prostu zapomnieć co było pół roku wcześniej. A może rzeczywiście potrzebne jest „spłaszczenie” sądownictwa?
Bardziej chodzi mi jednak o jakość. Dlatego w tym kontekście nie jestem już biernym obserwatorem, taką „tyczką” przestawianą z terminu na termin przez sąd, ale osobą, która analizuje wyroki sądów i je ocenia. Często ta ocena wiąże się z bezradnością i niezrozumieniem motywów sądu, tak niejasnych, że aż boli. Wyroków nie rozumiem, uzasadnień często na zasadzie kopiuj-wklej również. Jeszcze inne problemy występują, gdy ma się wrażenie, że wyroki są wydawane zgodnie z czyimś zapotrzebowaniem.
Swoisty szok przeżyłem swego czasu we Wrocławiu, gdzie doradzając w procesach jednego ze znanych i zasobnych Polaków czytałem wyroki, analizowałem postępowania sądów, których wynik był jakby z góry ustalony. Ponieważ regionalność ma jak się okazuje znaczenie, a ostatnio wpadły mi w ręce wyroki z innego, południowego regionu Polski, chciałbym się do nich odnieść. Jest to niezwykle pouczający przykład rozstrzygnięć, których nie sposób zrozumieć. I to jest mój największy problem. Kreacja rzeczywistości prawnej sądów w skali zupełnie „nowatorskiej”. Co ciekawe, wyroki różnych sądów znów skierowano przeciwko jednemu podmiotowi. Gdybym mógł zapytać sąd, gdyby sąd zechciał przedstawić motywy, logikę, a nie tylko suche uzasadnienie, to może bym zrozumiał. A tak, nie rozumiem.
Problem jest poważny, bo dotyczy zaskarżania uchwał wspólników, a więc potrzebne jest podłoże historyczne. Na gruncie kodeksu handlowego w art. 240 i 413 obowiązywała zasada, że uchwała wspólników albo walnego zgromadzenia powzięta wbrew przepisom prawa lub postanowieniom umowy spółki (statutu) mogła być zaskarżona w drodze wytoczonego przeciwko spółce powództwa o unieważnienie uchwały. Kodeks spółek handlowych wprowadził w tym zakresie istotne zmiany polegające na rozdzieleniu trybu zaskarżania uchwał, ich terminów i skutków w zależności od tego, czy uchwała wspólników (walnego zgromadzenia) jest sprzeczna z umową (statutem) spółki czy też sprzeczna z ustawą.
Ten dychotomiczny podział zaskarżania uchwał właściwie wszystkim na etapie przygotowywania kodeksu spó łek handlowych się podobał. Z wyjątkiem prof. K. Kruczalaka, który – pamiętam to dobrze – ostrzegał przed samozadowoleniem i przewidywał problemy z zaskarżalnością uchwał w obu typach spółek kapitałowych. Nic nie zapowiadało, że proroctwa się sprawdzą, aż do momentu, gdy orzecznictwo, czyli sądy zaczęły rozstrzygać problemy in concreto. Nie będę wyjaśniał tu całej gamy, czasem trudnych merytorycznie kwestii, ale problemy były i są poważne. Pierwszy to rozumienie art. 249 par. 1 i 422 par. 1 k.s.h., tj. ustalenie, które przesłanki zaskarżenia uchwały powinno się brać pod uwagę i w jakiej koniunkcji. Jakże ważna okazuje się tu rola spójników „i”, „bądź”, „lub”. Następny to katalog legitymowanych do zaskarżenia, a więc słynna kwestia legitymacji np. byłych członków zarządu czy byłych wspólników.
Kolejne zagadnienie to rola art. 189 k.p.c. w kontekście zaskarżania uchwał oraz terminów do wniesienia powództwa. Problemem okazały się również przepisy art. 252 par. 4 i art. 425 § 4 k.s.h., które przewidują, że upływ terminów do wniesienia powództwa o stwierdzenie nieważności uchwały nie wyłącza możliwości podniesienia zarzutu nieważności uchwały. Jednak problemem najistotniejszym okazało się uznanie przez sądy (i część doktryny), że poza podstawowym podziałem z punktu widzenia podejmowanych uchwał na uchwały: podjęte prawidłowo, wadliwie (które mogą u lec uchyleniu – art. 249 i 422 k.s.h.) i nieważne (wobec których można żądać stwierdzenia nieważności – art. 252 i 425 k.s.h.), występuje jeszcze jeden typ uchwał, o czym za chwilę.
Uchwały wadliwe to te, które nie są nieważne, ale mogą utracić swoją ważność na podstawie orzeczenia sądu. Usunięcie skutków takich uchwał wymaga wszczęcia powództw i rozstrzygnięcia sądu. Uchwały nieważne to z kolei te, które są sprzeczne z ustawą, a potwierdzeniem tego faktu ma być również rozstrzygnięcie sądu. Pomijam w tym momencie moją krytyczną ocenę wyroku Sądu Najwyższego z 18 września 2013 r. (sygn. akt III CZP 13/13), o czym pisałem w felietonie „Pechowe trzynastki?” (DGP z 23–25 maja 2014 r.). Co do charakteru prawnego rozstrzygnięcia i uznania uchwał za nieważne uważam, że ma ono charakter deklaratoryjny, co moim zdaniem powinno powodować nieważność uchwały ab initio. Jednak SN uznał, że ma charakter konstytutywny ze skutkiem od momentu rozstrzygnięcia.
Wydawało się, że z zaskarżeniem tertium non datur, że dychotomiczny podział jest wyczerpujący z punktu widzenia wadliwości podjętych uchwał. Ale nie, bo wykreowana została nowa kategoria uchwał: tych nieistniejących. Przecież samo pojęcie „uchwała nieistniejąca” jest wewnętrznie sprzeczne. Bo to tak jakby istniało nieistniejące, byt niebytu. To jakby oglądać niewidzialne i słyszeć niesłyszalne.
Problem jest więcej niż poważny, gdyż zgodnie z art. 252 par. 1 zd. 2 i art. 425 par. 1 zd. 2 k.s.h. w przypadku wniesienia powództwa o stwierdzenie nieważności uchwały nie stosuje się art. 189 k.p.c., a więc powództwa o ustalenie. I znów krótka informacja. Cytowane powyżej przepisy wprowadzają nie tylko dwojaki tryb zaskarżania, ale i stosunkowo krótkie terminy dla wniesienia powództwa o stwierdzenie nieważności dla osób legitymowanych do tego (art. 250 i 422 k.s.h.). Dlatego właśnie ustawodawca wprowadził wyłączenie stosowania art. 189 k.p.c. aby utrudnić możliwość wnoszenia powództw bez ograniczeń czasowych dla wszystkich osób mających w tym interes prawny. Dla pewności obrotu, ochrony interesów osób trzecich, ale przede wszystkim samej spółki, nie może nad nią w nieskończoność wisieć miecz Damoklesa w postaci możliwości zaskarżenia uchwały wspólników. Spółka musi bezpiecznie działać.
Regionalna linia orzecznicza
No to teraz może będzie można lepiej zrozumieć chęć wprowadzenia „nowej” kategorii uchwał nieistniejących. Bo skoro takie „są”, to nie są one ani wadliwe, ani nieważne, tylko nie istnieją. Ciągle to dla mnie fascynujące, jak coś, co nie istnieje, jednak istnieje. I to zdaniem sądu. To właśnie sądy, wzmacniając niepewność obrotu, akceptując, wręcz afirmując uchwały nieistniejące, narobiły dużo „szkód”.
Czas już jest więc na analizę wyroków z południa Polski, o których wspomniałem. Pozwolę sobie na pewne cytaty z uzasadnień wyroków wydanych przecież w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej: Sądu Okręgowego w Rzeszowie z 29 maja 2018 r. (sygn. akt VI GC 34/18) (opublikowanego) i niepublikowanego, też w imieniu Rzeczypospolitej, też sądu okręgowego, z 26 marca 2020 r. (sygn. akt VI Ga 588/18). W pierwszym przypadku sąd pisze: „Uchwała nieistniejąca to taka uchwała (idem per idem – A.K.), której tryb podjęcia został tak rażąco naruszony, że jej po prostu nie ma. Mimo pewnych pozorów jej istnienia brakuje w niej tak elementarnych składników, że nie można już mówić o uchwale. Uchwała bezwzględnie nieważna natomiast istnieje, jest uchwałą, a jedynie pewne normy prawne przewidują, że mimo to nie wywołuje ona zamierzonych skutków prawnych i to od momentu jej powzięcia”.
Co więcej, zdaniem sądu „istota uchwały nieistniejącej polega na tym, że nie wywiera ona żadnych skutków prawnych, a więc w rozumieniu prawnym uznaje się, że ona nie istnieje i nie istniała nigdy. Dlatego właśnie można się na jej nieistnienie powoływać w innym postępowaniu sądowym, bez konieczności uzyskiwania wyroku stwierdzającego tę okoliczność na podstawie art. 189 k.p.c.”.
Bingo! Coś, co nie istnieje, może być objęte postępowaniem o udowodnienie istnienia w trybie art. 189 k.p.c., jak wspomniałem, wszczynanym praktycznie przez każdego, bez żadnych ram czasowych. Zdaniem sądu uchwała, której nie zaskarżono w terminie na podstawie przepisów k.s.h., mogłaby być wycofana z obrotu po długim okresie, niwecząc skutki takiej uchwały od chwili jej powzięcia. Tymczasem prawomocny wyrok stwierdzający nieważność uchwały wycofuje ją z obrotu z mocą wsteczną, choć skutki nieważności – zgodnie z uchwałą III CZP 13/13 Sądu Najwyższego – powstają dopiero z chwilą uprawomocnienia się wyroku stwierdzającego nieważność.
Jeszcze ciekawszy jest wyrok drugi, z tej samej miejscowości. Warto i tu zacytować fragmenty uzasadnienia, ukazujące nie tylko pełną aprobatę dla uchwał nieistniejących, ale coś więcej. Zdaniem sądu w sprawie VI Ga 588/18 „jedynie kategoria uchwał nieistniejących pozwala w określonych przypadkach na wyeliminowanie z obrotu uchwał, które zostały podjęte w sposób rażąco niezgodny z prawem (sic!), a więc np. przez osoby nie będące wspólnikami (tego rodzaju uchwały nie tylko nie wywołują żadnych skutków prawnych, ale też sąd ma obowiązek z urzędu uwzględnić fakt ich nieistnienia). Eliminacja tej kategorii uchwał (nieistniejących), zdaniem sądu okręgowego, powoduje, że koncepcja nieważności względnej słusznie, jak wskazuje doktryna, nie może być zaaprobowana, gdyż w sytuacji niezaskarżenia nawet ewidentnie absurdalnych uchwał, musiałyby one pozostać w obrocie”.
Boże, Ty widzisz i nie grzmisz! Sąd wyraźnie pisze o „uchwałach podjętych w sposób rażąco niezgodny z prawem”, ale nie uważa za stosowne przyjąć, że do takich sytuacji mamy tryb zaskarżania uchwał z wyłączeniem art. 189 k.p.c.! Nieistniejące istnienie.
W jeszcze innym fragmencie tego uzasadnienia sąd stwierdza: „Trzeba podnieść (zawsze myślałem, że podnosi się ciężary – A. K.), że wielokrotnie już Sąd Okręgowy w Rzeszowie, a także Sąd Apelacyjny w Rzeszowie…”. Nie może być więc wątpliwości, że mamy do czynienia z nową kategorią linii orzeczniczej – regionalną (tu rzeszowską). Zastanawiam się, po co tak bardzo rządzący się wysilają i walczą z federalizacją Europy, gdy pod nosem tworzy się system nie centralny, ale regionalny. A może to jest główny powód podjętej walki z sądami: regionalna linia orzecznicza?
Prawo kaskadowe
Przykłady uchwał nieistniejących, na które się wskazuje najczęściej, to sytuacja, gdy wszystkie nieuprawnione osoby niebędące wspólnikami brały udział w głosowaniu. Byłby to pozór organu. Na zdrowy łeb to „uchwała”, która w ogóle nie powinna być rozpatrywania w kategorii uchwał. Pewnie inne problemy powstaną, gdyby okazało się, że tylko niektóre osoby były nieuprawnione, inne zaś tak. Wówczas powstaje nie tyle kwestia nieistnienia uchwały, ile jej nieważności, a to pozwala oprzeć się na przepisach kodeksu spółek handlowych.
To nie koniec problemów z sądami w Rzeszowie. Innym kwiatkiem jest wyrok sądu usytuowanego „oczko” wyżej, tj. Sądu Apelacyjnego (sygn. akt I Aga 136/18), który również rozstrzygał w sprawie nieważności uchwał. Problem jednak był inny.
Nie powracając do zasadniczej kwestii momentu nieistnienia bytu prawnego uchwały, gier i gierek z terminami oraz powództwami w celu wykorzystania prawa lub neoprawa, luk w prawie przez wspólników, dla których uchwała staje się niewygodna, okazuje się, że w tym wszystkim pomagają (albo nie) również sądy, w tym wspomniany Sąd Apelacyjny w Rzeszowie. Kodeks spółek handlowych wprowadził zasadę oceny legalności uchwały, która dotyczyć może zawsze konkretnego, samodzielnego aktu. Każda uchwała podejmowana przez zgromadzenie wspólników stanowi samoistną czynność i jest czymś odrębnym. Właśnie dlatego błędy popełnione podczas podejmowania określonej uchwały nie mogą się przekładać automatycznie na wady innych uchwał, nawet jeżeli zostały podjęte w trakcie tego samego zgromadzenia. A co czynią sądy? Tworzą prawo kaskadowe. Stwierdzenie nieważności jednej uchwały ma pociągać za sobą automatyzm nieważności kolejnych uchwał, mimo braku ich zaskarżenia i stwierdzenia nieważności prawomocnym wyrokiem. Znów chciałoby się krzyknąć: Boże! Ale tym razem powiem za Cyceronem: „O mores, o tempora”. Chodzi nie o obyczaje, ale bardziej zwyczaje i wiedzę.
Tak np. zniweczenie uchwały o stwierdzeniu nieważności podwyższenia kapitału zakładowego dotykałoby wszystkich uchwał podjętych przy udziale wspólników w zgromadzeniu wspólników reprezentujących udziały (akcje) w takim podwyższonym kapitale. Przecież, jeżeli nie zaskarżono innej uchwały, niedotyczącej podwyższenia kapitału zakładowego, zanim nie zapadnie prawomocny wyrok, uchwała o podwyższeniu funkcjonuje w obrocie, a zwołanie oraz odbycie zgromadzenia z udziałem osób reprezentujących udziały (akcje) w podwyższonym kapitale jest prawidłowe i zgodne z prawem.
Cytowany sąd apelacyjny w uzasadnieniu twierdzi, że rzeczywiście „w chwili podejmowania tej uchwały faktycznie nie była jeszcze stwierdzona prawomocnie nieważność poprzedzających ją uchwał o podwyższeniu kapitału zakładowego, jednak wyrok stwierdzający nieważność uchwały o podwyższeniu kapitału zakładowego z dnia 15 marca 2007 r. prowadzi do sytuacji, w której uznaje się te uchwały za nigdy nie podjęte i następuje powrót do sytuacji sprzed 15 marca 2007 r. Zatem wyeliminowanie z obrotu prawnego ze skutkiem ex tunc uchwały z 15 marca 2007 r. a także uchwał z 14 maja 2007 r. i 15 października 2007 r., na mocy których doszło do podwyższenia kapitału zakładowego spowodowało…..”. Te ostatnie to uchwały, które nigdy nie zostały zaskarżone.
Ale sąd apelacyjny uczynił coś jeszcze. Mianowicie rozszerzył to, co ustawodawca zawęził. Chodzi o art. 252 par. 4 i art. 425 par. 4 k.s.h., zgodnie z którymi upływ terminu dla wniesienia powództwa o stwierdzenie nieważności nie wyłącza możliwości podniesienia zarzutu nieważności uchwały. W stosunku do uchwał może być podniesiony w trybie art. 58 k.c. w zw. z art. 2 k.s.h. zarzut nieważności. Jednak chodzi tu jedynie o środek obrony, stanowiący swoisty rodzaj „bezpiecznika” w postaci możliwości powołania się na powyższy zarzut pomimo upływu terminu zaskarżenia uchwały. Zarzut rozumiany jako środek obrony przed roszczeniami wobec wspólnika (akcjonariusza). Nie może on skutkować obejściem wymogu zachowania terminu do zaskarżenia uchwał, wynikającego z k.s.h. Podniesienie zarzutu powoduje bezskuteczność uchwały w stosunku do tego, kto zarzut postawił.
W cytowanym wyroku sądu apelacyjnego (sygn. akt I Aga 136/18) jest jeszcze jeden smaczek w uzasadnieniu. Taki, który powinien spowodować odstąpienie przeze mnie od jakiejkolwiek krytyki. Na stronie 30 przywołany jest…, no właśnie kto? Cytuję: „(tak: Andrzej, Komentarz aktualizowany do art. 1–300 kodeksu spółek handlowych, Lex/2019)”. Ani chybi Andrzej to ja, komentarz też mój. Skoro więc sądy apelacyjne uznają, że wystarczy tylko moje imię, a wszystko inne jest już bez znaczenia i oczywiste, bo i tak wszyscy wiedzą, kto zacz, to znaczy, że jestem tak bardzo rozpoznawalny? Tylko się cieszyć. Tylko co na to inni profesorowie Andrzeje: He…, Ku…, Sza…, Szl…? ©℗
To właśnie sądy, wzmacniając niepewność obrotu, akceptując, wręcz afirmując uchwały nieistniejące, narobiły dużo „szkód”