Na czele mojej klasyfikacji plasują się rzemieślnicy. Ale mamy też impotentów, konformistów czy prostytutki, które za pieniądze są w stanie, wbrew nauce, logice i zasadom wykładni, udowodnić wszystko.

Tytuł brzmi dosyć absurdalnie. Historia zawodu prawnika jest tak długa, że określenie go nowym zawodem wydaje się co najmniej dziwne. Pozornie. I do tego liczba mnoga. Śmiem postawić tezę, że słowo „prawnik” nie ma już jednolitej treści, którą moglibyśmy je wypełnić.
Prawnik to słownikowo i intuicyjnie osoba mająca wykształcenie prawnicze. Ale już zawody prawnicze to grupa zawodów wymagających wykształcenia prawniczego i dodatkowego przygotowania fachowego, np. aplikacji. To przede wszystkim zawody: sędziego, prokuratora, adwokata, radcy prawnego, notariusza itd. Czyli z zawodami prawniczymi sobie poradzimy, choć przedstawiona lista nie jest wyczerpująca. Warto jednak zacytować słowa Prezydenta RP mimowolnie definiującego zawody prawnicze jako takie, „które można zmieniać”.
Wracam jeszcze do określenia „prawnik”. Jeżeli jedynym kryterium uznania za prawnika jest wykształcenie, to w sensie formalnym mamy jeden zawód, a nie nowe zawody, o których w tytule. Uważam jednak, że mimo wspólnej definicji nie możemy mówić o prawniku jako jednym zawodzie, ale raczej o prawnikach, których tak wiele różni. Przede wszystkim to, co jest odmienne wśród nich, to wykształcenie. A więc zaczyna ich różnić prawie wszystko. Niby dyplomy te same, ale nie takie same. Produkcja prawników jest obecnie taka, że staje się on przeglądem społeczeństwa, ale ich poziom nie pozwala na stwierdzenie, że zawód ten brzmi dumnie. Nie chodzi tylko o ilość, bo prawników zawsze dosyć dużo kończyło studia, ale o system ich „produkcji”. Odejście od egzaminów ustnych na rzecz testów (których przecież np. na sali sądowej się nie rozwiązuje); nowe trendy w postaci studiów zdalnych; egzaminatorzy, którzy licytują się między sobą, jak postawić studentowi najwyższą ocenę; nieczytane przez promotorów prace magisterskie, które są pisane poza uczelnią, i wiele innych cech obecnego systemu, powoduje nie tylko słabość merytoryczną aktualnych absolwentów, ale i osłabiony „ciężarem doznań” kręgosłup moralny współczesnych prawników. Stąd już blisko do pozycji tego, który uzasadni wszystko, byleby zaskarbić uznanie lub zarabiać „śmierdzące”, mimo że twierdzi się, że pecunia non olet.
Spróbuję, stosując różne kryteria, nazwać i zdefiniować prawników.
Rzemieślnicy
Na czele mojej klasyfikacji plasują się rzemieślnicy. Tych cenię najbardziej. Bo słowo „rzemieślnik” nie musi kojarzyć się źle, szczególnie w kontekście innych cech tego zawodu. Rzemieślnik to taki prawnik, który posiadł wiedzę prawniczą i rzetelnie, zgodnie z zasadami sztuki, ją wykonuje. Bez względu na rodzaj działalności. Mogą to więc być adwokaci, sędziowie, urzędnicy administracji państwowej. Słowo to nawiązuje do rzemiosła rozumianego nie pejoratywnie, ale pozytywnie, jako działalność prowadzoną przez osobę fizyczną we własnym imieniu. Mogłoby się wydawać, że prawnicy to rzemieślnicy artystyczni, bo przecież prawo jest rodzajem artyzmu. Jednak cechą rzemieślników jest pewna sprawność techniczna, bez artyzmu. W ten ostatni wyposażeni są prawnicy-artyści.
Artyści
To wąska grupa osób obdarzonych czymś więcej niż sprawnością intelektualną. Ich umiejętność kształtuje nieukształtowane, tworzą swoiste dzieła w postaci poglądów, koncepcji, orzeczeń. Dzięki swoim talentom wychodzą poza ramy prostej interpretacji przepisu, dodając określone wartości, często wcześniej niedostrzegalne. Oczywiście istnieje ryzyko, że ich twórczość zamieni się w kicz prawniczy, że będą ocierać się o śmieszność, sami tego nie dostrzegając.
Niewątpliwie wspólną cechą zarówno artystów, jak i rzemieślników jest dobre wykształcenie. Zdobywane nie tylko na studiach, ale również na aplikacjach czy w praktyce zawodowej.
Impotenci
Trzecią grupą są impotenci prawni. Można powiedzieć, nieuki. Nie dość, że nic nie umieją, to podejmują działalność prawniczą, chociaż nie powinni. Oni najczęściej nie rozumieją, że nie rozumieją. Chciałoby się powiedzieć, że są to nowi duraczowcy. Przypominam, że chodzi tu o absolwentów Szkoły Duracza w latach pięćdziesiątych, którą ukończyło wielu przechodzących szybki kurs prawa (por. felieton „Powrót do szkoły Duracza, czyli nauka prawa w zarysie” – DGP z 12 grudnia 2012 r.). Taki przyśpieszony kurs wiedzy zakończony fikcją w postaci obrony pracy magisterskiej. Czy czegoś nam to nie przypomina? Nie chodzi tylko o słabych studentów, bo często z nich wyrastają „ludzie”. Impotencja prawnicza dotyczy tych wszystkich, których miara zawodowa nie dotyka poziomem wykonywanego zawodu. Są to więc absolwenci wydziałów prawa, którzy w ramach otwierania zawodów prawniczych tak bardzo są otwarci, że robią krzywdę klientom. Ale to również osoby orzekające w Trybunale Konstytucyjnym, a także awansowane do sądów: Najwyższego czy Naczelnego wprost z sądów rejonowych.
„Szybka ścieżka” to nie tylko jeden ze sposobów tworzenia spółki z o.o., to także tryb „awansu” na stanowiska, na których nie powinni się znaleźć. Przynajmniej w tym momencie. Wykonywanie zawodu prawnika wiązało się zawsze z pewną pokorą, pokonywaniem samego siebie, terminowaniem, zdobywaniem wiedzy. Dziś „szybka ścieżka” prowadzi bezpośrednio do Sądu Najwyższego.
Stosując inne kryteria, możemy wyróżnić kolejne kategorie. Mieszczą się w nich zarówno rzemieślnicy, artyści, jak i impotenci.
Prostytutki
Na plan pierwszy wysuwają się tu prostytutki prawne. To ci wszyscy, którzy za pieniądze mogą pracować dla każdego, dla każdej idei, dla każdej opcji politycznej. Reprezentanci tej właśnie grupy kształtują nowy obraz prawników w oczach społeczeństwa: ci, którzy są w stanie wykazać i udowodnić wszystko. Mniej chodzi tu o to, że są „w stanie”, ale bardziej, że „wykazują wszystko”.
Nieraz już pisałem o tym, że interpretacja prawna ma swoje ograniczenia. Nie można (choć niektórzy uważają, że można) udowodnić wszystkiego wbrew nauce, logice, zasadom wykładni itp. To właśnie prostytutki uczyniły najwięcej zła dla postrzegania prawników. Politycy licytują się, kto ma ile opinii prawnych popierających ich stanowisko. Są sprawy, które prawniczo może i są możliwe, ale nie należy ich robić, bo mogą wyrządzić duże szkody społeczne. Nie jest warto sprzedać się za nędzne srebrniki, a warto bronić stanowisk oczywistych, czego przykładem mogą być opinie w sprawie wyborów pocztowych.
Konformiści
Następna grupa to konformiści, czy raczej chorągiewki. Często są to prostytutki, choć niekoniecznie. U chorągiewek na plan pierwszy zawsze wysuwa się bycie blisko i grzanie się przy władzy. Bez względu na to, kto ją sprawuje, gotowi są zmienić prezentowane wcześniej swoje poglądy. Dla aktualnie panujących dają się zaprząc do ciężkiej orki. Są wśród nich profesorowie, często bardzo zasłużeni w przeszłości (która im przesłania teraźniejszość), są adwokaci, sędziowie i dosyć często prokuratorzy. Tym ostatnim współczuję z racji hierarchicznego podporządkowania, sędziom zaś mniej ze względu na ich status. Ponieważ nomina sunt odiosa, to dzisiaj nie będzie nazwisk. Ale jeśli się uważniej przyjrzymy zarządom, radom nadzorczym spółek z udziałem Skarbu Państwa, doradcom tychże, podłokietnikom polityków, nazwiska same się nasuwają. Trzeba je jednak zapamiętać, bo przyjdzie czas rozliczeń.
Zesłańcy
Ostatnio bardzo popularną grupą prawników są zesłańcy. To nowa kategoria prawników zależnych od władzy, czyli sędziowie i prokuratorzy, którzy decyzją tej ostatniej zostają wysyłani do innego miejsca wykonywania zawodu. Często z dnia na dzień, kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania. Myślę, że dzisiejsi decydenci muszą znać dobrze historię, szczególnie z okresu zaboru rosyjskiego. Żaden inny zaborca nie stosował tych metod, aż do II wojny św., gdy wysyłano na roboty przymusowe do Niemiec. Skojarzenia z Sybirem i Niemcami same się nasuwają. Zapomina się wszak, że owi zesłańcy po ustąpieniu „złego cara” stawali się męczennikami i bohaterami narodowymi. W ten sposób władza ani chybi wykreuje nam nową kategorię prawników – męczenników. Bo, że kiedyś władza się skończy, jak wszystko, to pewnik. Nawet Rzym się nie ostał. Zesłańców nie należy mylić z prawnikami-delegatami, czyli delegowanymi do miłej służby w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Podróżnicy
Przechodzimy do kolejnej grupy, która ma coś wspólnego z zesłańcami, ale tylko pozornie – to podróżnicy. Ci ostatni są też często uciekinierami zawodowymi, którzy zmieniają profesję pod wpływem lub z powodu koniunktury politycznej. Tak zwani żabotowcy, a więc ci, którzy zmieniają żaboty tóg, odbywają swoje korporacyjne podróże w różne strony. Przez długi czas była to droga jednokierunkowa, od ciemiężonych zawodów prokuratora czy sędziego do adwokatury czy do radców prawnych.
Historia prawników zna wielu takich, którzy musieli odejść, a palestra ich przygarniała. Byli też tacy, którzy chcieli odejść, bo zależało im na tym, aby mieli zdrowe kręgosłupy. Jednak ostatnio można zauważyć trend odwrotny. Czasy dla adwokatów i radców prawnych nie są najłatwiejsze. Pandemiczny kryzys usług, „otwarcie” zawodów prawniczych, powodują, że na rynku ich usług jest coraz trudniej. No to może by spróbować schować się „pod skrzydła” władzy, mimo że łamie kręgosłupy (tym, którym jest co łamać, bo jednak więcej jest tych, którym już nie ma co). Władza niezbyt dużo wymaga, no i płaci. Nie tylko za etaty, ale również za dobrowolne delegacje do Ministerstwa Sprawiedliwości. Tyle tylko, że ciepło będzie do czasu. A więc nie jest to zawodowe Einbahnstrasse (one way).
Oczywiście zabawa w klasyfikacje zawodu prawnika mogłaby trwać jeszcze długo. Jedno jest pewne. Prawnicy zamiast być rara avis (nie mylić z volatitia coeli) stają się nullius coloris.
Nie jest warto sprzedać się za nędzne srebrniki, a warto bronić stanowisk oczywistych, czego przykładem mogą być opinie w sprawie wyborów pocztowych