Migranci, którzy koczują w pobliżu Usnarza Górnego - choć formalnie znajdują się po stronie białoruskiej - od chwili przedstawienia wniosków o ochronę międzynarodową podlegają jurysdykcji RP i należy im umożliwić przejście przez granicę - ocenił w poniedziałek RPO Marcin Wiącek.
W Usnarzu Górnym k. Krynek (Podlaskie) po białoruskiej stronie granicy od ok. trzech tygodni koczuje grupa migrantów. Według Straży Granicznej znajduje się tam 24 lub nieco więcej osób. Z kolei według wolontariuszy i pracowników fundacji Ocalenie, którzy z terenu Polski komunikują się z koczującymi za pomocą megafonów - w obozie są 32 osoby i wszystkie pochodzą z Afganistanu. Grupa nie może przejść do Polski, uniemożliwia to SG i wojsko. Nie może się też cofnąć, bo jest blokowana przez służby białoruskie.
Rzecznik Praw Obywatelskich zapytany w poniedziałek w Telewizji Republika o to, czy Polska ma wobec migrantów obowiązki prawne ocenił, że ludzie ci, pomimo że formalnie znajdują się na terytorium Białorusi - od chwili - gdy przedstawili Straży Granicznej wnioski o tzw. ochronę międzynarodową - podlegają jurysdykcji RP. Wiącek dodał, że konkluzja ta jest oparta na Konwencji Genewskiej z 1951 r., unijnym prawie azylowym i polskiej ustawie o cudzoziemcach.
"Moim zdaniem tym ludziom należy umożliwić tymczasowo przejście przez granicę" - zaznaczył Wiącek. Dodał, że na okres postępowania administracyjnego, które zostało zainicjowane w chwili przedstawienia wniosków o ochronę międzynarodową osoby te mogłyby zostać umieszczone w ośrodkach dla cudzoziemców.
"Przedstawiając swoje wnioski Straży Granicznej zainicjowali procedurę administracyjną uregulowaną w polskich ustawach i prawie międzynarodowym, i ta procedura powinna być moim zdaniem zakończona" - ocenił.
Dodał, że co do zasady procedura taka trwa sześć miesięcy i może się zakończyć na dwa sposoby. "Albo może być tym ludziom udzielona ochrona międzynarodowa. Albo może być podjęta decyzja o deportacji, o wydaleniu z terytorium Polski" - powiedział RPO.
Wiącek był pytany również o incydent, do którego doszło w niedzielę po południu. Jak widać na nagraniach umieszczonych w mediach społecznościowych, grupa osób weszła na pas drogi granicznej, użyła nożyc do metalu, zaczepiła liny i próbowała rozerwać zasieki z drutu kolczastego.
Według oświadczeń osób uczestniczących w tej akcji zamieszczonych w mediach społecznościowych, był to "akt obywatelskiego nieposłuszeństwa", w celu wyrażenia sprzeciwu "wobec okrutnej polityki rządu" i "zamykania granicy przed osobami, które uciekają ze swoich krajów w obawie przed torturami lub ewentualną śmiercią". "Chcemy pokazać solidarność z nimi, jesteśmy gotowi ponieść za to konsekwencje" - mówiły uczestniczki akcji.
"Prawo do nieposłuszeństwa obywatelskiego jest taką konstrukcją teoretyczno-prawną, natomiast ja oczekiwałbym, że ten fakt będzie wyjaśniony we właściwym postępowaniu. Jeśli okaże się, że doszło do naruszenia prawa, to myślę, że powinno być to w odpowiedni sposób potraktowane przez organy ścigania i przede wszystkim przez sąd" - ocenił Wiącek.
Jak poinformowała w poniedziałek Straż Graniczna, powołując się na policję, w związku z incydentem 13 osobom przedstawiono zarzuty zniszczenia mienia (art.288 kk). Grozi im kara nawet do 5 lat więzienia. SG zapowiedziała też skierowanie do sądu wniosków o ukaranie tych osób za wejście na pas drogi granicznej, za co grozi im grzywna do 5 tys. zł.
Na granicy z Białorusią trwa budowa ogrodzenia o wysokości 2,5 metra, powstającego z dwóch zwojów kolczastego drutu (nakładanych jeden na drugi) opartego o stalowe słupy. W miejscu incydentu takiego ogrodzenia jeszcze nie było, są tam zasieki z pojedynczych zwojów drutu, o wysokości ok. półtora metra.
Jak podała SG, minionej doby jej funkcjonariusze udaremnili 74 próby nielegalnego przekroczenia granicy z Białorusi do Polski. Zatrzymali trzy osoby podejrzane o pomoc nielegalnym imigrantom w przekroczeniu granicy; to dwaj Polacy i Uzbek, którzy - jak podała SG - próbowali wywieźć spod granicy grupę nielegalnych imigrantów z Iraku, Somalii i Libanu.