Unia nie Księżyc, widzimy jej różne strony. Jako jedną z jej głównych wad w sondażu przeprowadzonym pod koniec 2020 r. przez IBRiS Polacy postrzegają to, że „narzuca nam swoje prawa” (29 proc., ale w 2016 r. twierdziło tak ponad 40 proc. respondentów).

Na przewagę zalet udziału w tej wspólnocie nad wadami wskazało 67 proc. badanych. I myślę, że to wiarygodne dane, bo Polacy, owszem, swój honor mają i nie lubią, żeby im inni mówili, jak mają postępować, ale tuż obok honoru hołubią swoją głowę do interesów, a po drugie – coraz większa ich część nie pamięta Polski innej niż w Unii. I ją po prostu lubią. Albo nawet kochają (a przynajmniej kochają swobodę podróżowania, studiowania, gdzie tylko zechcą, z radością przejadą się po drogach zbudowanych w dużej części „za unijne”, a i np. dopłaty do gruntów chętnie przytulą).
Nie jest to więc miłość ślepa, choć pewnie niektórzy tak uznają. Choćby Trybunał Konstytucyjny, który właśnie nam uprzytomnił, że „miłość durna, miłość zła, nie ma władzy nad nami”. Jak śpiewała Edyta Gepert, tylko ona interesowała się wyłącznie sobą („nie ma władzy nade mną”). Piosenka mi się przypomniała w środę 14 lipca, kiedy TK ogłosił swoje orzeczenie o niezgodności przepisów traktatowych „w zakresie, w jakim TSUE nakłada ultra vires zobowiązania na RP jako państwo członkowskie UE, wydając środki tymczasowe odnoszące się do ustroju i właściwości polskich sądów oraz trybu postępowania przed polskimi sądami” z Konstytucją RP. Że polski trybunał nie jest władny nakazać zmiany przepisów traktatowych? I że orzekł niezgodność z konstytucją poniekąd niezgodnie z konstytucją (z wielu względów, w tym z powodu art. 9 „Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego”)? Trudno, żeby chorego uzdrowić, czasami trzeba nagiąć reguły i zastosować kurację wstrząsową.
Właściwie trybunał mógł pójść dużo dalej. Nic nie stało przecież na przeszkodzie, by uznał niezgodność z polską konstytucją nie tylko orzeczenia o środku tymczasowym (zawieszeniu działalności Izby Dyscyplinarnej). Mógł na przykład ogłosić (bez żadnego trybu), że z momentem ogłoszenia w Dzienniku Ustaw przestają nas obowiązywać jakiekolwiek zobowiązania wynikające z dobrowolnego w końcu przystąpienia do Unii Europejskiej. A że okazji do wykorzystania takiego orzeczenia nam nie zabraknie, to pewne. Już teraz można by powiedzieć, że wszczęte przeciwko Polsce postępowanie Komisji Europejskiej w związku z uchwalanymi od 2019 r. deklaracjami samorządów o „strefach wolnych od LGBT” nas w ogóle nie obchodzi. Niech sobie KE postępowanie prowadzi, odsyła sprawę do TSUE, a my nic! Bo nie musimy – bo nasz TK mówi, że nie musimy. O kolejnym orzeczeniu – już nie tymczasowym – w sprawie polskiego systemu kontrolowania sędziów – nawet nie wspomnę.
A o ile mniej będzie kłopotu, jeśli TK stwierdzi, że wyrok będzie działał z mocą wsteczną? Jeszcze od Unii zażądamy zwrotu kar, które musieliśmy uiścić za niewykonywanie poprzednich (oczywiście niesprawiedliwych) orzeczeń europejskiego trybunału. Przypomnę np. sprawę Puszczy Białowieskiej. I przy okazji załatwiłoby się ambaras niewykonywanych wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (patrz choćby sprawa opisana powyżej).
Co tam, po co się ograniczać – niech TK anuluje wszelkie nasze zobowiązania międzynarodowe! A najlepiej, niech taki wyrok powiesi w gablotce u siebie na korytarzu – bo z niego i tak nic nie wyniknie. I fajnie: będziemy mogli powiedzieć, że honor ocalony, że nikt nam nie może dyktować warunków (no w sumie nam nie dyktował, sami je przyjęliśmy, ale to byli „oni” – niesłuszni – a nie my). A na świecie i tak nikt się tym nie przejmie.
Pięknie by było! Tylko dwa drobiazgi mącą mi tę wizję. Pierwszy: a co z tymi orzeczeniami europejskich trybunałów, do których nie tylko polski TK nic nie ma, ale nawet mogą mu się spodobać? Zwłaszcza że są po myśli naszego rządu? Choćby takie – też z zeszłego tygodnia. TSUE oddaliło skargę Niemiec w sprawie zezwolenia na większą przepustowość gazociągu OPAL, która byłaby bardzo na rękę Gazpromowi, za to zupełnie nie na rękę Polsce. Trochę głupio uznawać wyroki korzystne, a nie uznawać niekorzystnych…
No i druga rysa. Jeśli ktoś słuchał uważnie wspomnianej piosenki („Jaka róża, taki cierń”, sł. Jacek Cygan, muz. Włodzimierz Korcz), to może nie od razu, ale zrozumiał, że mówi ona o samobójstwie. Ja nie zrozumiałem od razu, bo byłem w czasach jej premiery małym chłopcem. TK pewnie też nie chwyci.