Podczas gdy rząd systematycznie luzuje ograniczenia i odmraża kolejne branże, w sądach administracyjnych rezygnuje się z przeprowadzania tradycyjnych rozpraw. A rozprawy online dopiero tam raczkują.

Zgodnie z obowiązującą specustawą covidową (Dz.U. z 2020 r. poz. 374 ze zm.) przez cały okres epidemii lub zagrożenia epidemicznego oraz rok po odwołaniu ostatniego z tych stanów rozprawy powinny się odbywać zdalnie, chyba że przeprowadzenie ich w budynku sądu nie spowoduje nadmiernego niebezpieczeństwa dla ich uczestników. Dopiero gdy ani przeprowadzenie rozprawy online, ani na żywo w budynku sądu nie jest możliwe, przewodniczący wydziału może zarządzić, że sprawa zostanie rozpoznana na posiedzeniu niejawnym. Jednak to, co w zamyśle ustawodawcy miało być wyjątkiem, po który sięgamy w trzeciej kolejności, w praktyce stało się rozwiązaniem pierwszego wyboru.
Rozpraw tradycyjnych, z udziałem stron, pełnomocników i publiczności nie ma praktycznie wcale, a tych przeprowadzanych przez internet wciąż jest jak na lekarstwo. Tymczasem pełnomocnicy wskazują na lukę w przepisach polegającą na tym, że w przypadku skierowania sprawy na posiedzenie niejawne sąd nie jest zobligowany do powiadomienia stron czy też pełnomocników o jego planowanym terminie.
„Niejawny” termin niejawnego posiedzenia
– O wyznaczeniu terminu w mojej sprawie dowiedziałam się zupełnie przypadkiem, dopytując o inne postępowanie. Znając tempo działania warszawskiego WSA, można było założyć, że przypadnie on najwcześniej za pół roku, tymczasem to już za dwa tygodnie. Do tej pory przyjętą praktyką było powiadamianie o terminie przynajmniej z miesięcznym wyprzedzeniem – mówi dr Joanna Dziedzic-Bukowska, radca prawny specjalizująca się w prawie związanym z nieruchomościami. Prawniczka dodaje, że brak stosownej informacji, w sytuacji gdy wcześniej odbiera się prawo do stawiennictwa, ogranicza prawo do sądu, stwarzając ryzyko, że strona nie złoży dodatkowego stanowiska na piśmie przed terminem wydania orzeczenia.
– Gdyby sąd oparł się tylko na tym, co organ napisał w odpowiedzi na skargę, zapewne przychyliłby się do stanowiska drugiej strony. Dlatego niezawiadomienie o terminie posiedzenia niejawnego jest w mojej ocenie przesłanką kasacyjną – podkreśla dr Dziedzic-Bukowska.
Tego samego zdania jest prof. Robert Suwaj z Kancelarii Suwaj Zachariasz. Zaznaczając, że choć orzeczenia WSA z taką wadą procesową będą zaskarżalne, to zanim NSA sprawę rozstrzygnie i np. zwróci ją do ponownego rozpoznania, miną dwa lata. A problem nie jest incydentalny. – W Warszawie to, czy strona zostanie powiadomiona o terminie posiedzenia niejawnego, zależy od wydziału, w innych sądach, jak np. w Krakowie, w ogóle nie przekazuje się takich informacji. Ustawa wprost nakazuje informować strony o terminie oraz jawności posiedzeń sądowych, więc praktyka wyznaczania posiedzeń niejawnych oparta na wewnętrznych instrukcjach w tym zakresie musi być oceniana krytycznie – komentuje prof. Suwaj.
Nie dość, że brak zawiadamiania stron przez WSA stwarza ryzyko zwiększenia liczby skarg do NSA, to jeszcze sąd w ten sposób pozbawia się szansy na to, że uczestnik przed rozpoznaniem sprawy cofnie skargę.
– Przyznam się, że nie jestem do końca zadowolony z tego, że strony nie są zawiadamiane o terminie, ale ta machina sądowa nie działa do końca poprawnie, ponieważ mamy olbrzymie problemy kadrowe w sekretariatach, potęgowane zwolnieniami, koniecznością udania się na kwarantannę etc. Chciałbym zwrócić uwagę, że mamy też e-wokandę, na którą wpisuje się sprawy, które będą rozpoznane w ciągu najbliższego miesiąca, więc potrzebna jest też większa aktywność ze strony uczestników postępowania – mówi sędzia Sylwester Marciniak, rzecznik prasowy NSA.
Informacje o spadku zakażeń nie docierają
Przy czym, zdaniem prof. Suwaja, możliwość skierowania sprawy na posiedzenie niejawne nie zwalnia wcale sądu nie tylko z obowiązku zawiadomienia stron o wyznaczeniu terminu posiedzenia niejawnego, ale też wydania na tę okoliczność zarządzenia oraz wykazania, że przeprowadzenie rozprawy stanowi zagrożenie dla zdrowia uczestników rozprawy. A w dalszej kolejności należałoby wyjaśnić przyczyny odstąpienia od przeprowadzenia rozprawy przez internet.
– Tego się raczej nie praktykuje. Gdy już w jednej ze spraw dostaliśmy takie wyjaśnienie, to w ogóle nie odpowiadało ono prawdzie. Przewodniczący powołał się na wzrost zakażeń w województwie mazowieckim, przy czym o ile w marcu faktycznie obserwowaliśmy wzrost zakażeń, o tyle pod koniec maja, z kiedy pochodzi to zarządzenie, odnotowano spadek z poziomu 5 tys. do 124 przypadków dziennie – przytacza prof. Suwaj.
Jest jeszcze jeden aspekt całego problemu. Jak zauważa dr Paweł Litwiński, adwokat z kancelarii Barta Litwiński, nie wszystkie sprawy nadają się do rozstrzygnięcia na posiedzeniu bez udziału stron.
– Są sprawy, które są sporami czysto prawnymi, w których ustne stanowisko stron nic nie wniesie i sąd nawet lepiej sobie poradzi, analizując dokumenty i pisemne stanowiska. Są jednak również takie, które można wygrać wyłącznie na rozprawie, pokazując pewne sytuacje, zwracając uwagę na pewne kwestie czy akcentując trudności. Pozbawiając stronę prawa do udziału w rozprawie, choćby zdalnej, prawo do sądu niby jest, ale tylko częściowo – argumentuje dr Litwiński. Który dziwi się, że w sytuacji odmrażania gospodarki sądy administracyjne nadal nie wróciły do normalnej pracy.
– To jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Jeżeli nauczyciel może przebywać w sali z 20 czy 30 dziećmi przez 45 minut, po czym za chwilę pójdzie do kolejnej takiej grupy, to dlaczego sędzia nie może wyjść na salę rozpraw, zwłaszcza że siedzi w maseczce, za pleksiglasem, a liczba osób w pomieszczeniu jest ograniczona? W postępowaniu administracyjnym nie ma przesłuchiwania stron, licznych świadków, biegłych, nie okazuje się dowodów. Ale skoro już tak się nie dzieje, to tym bardziej nie rozumiem, dlaczego praktycznie nie ma rozpraw zdalnych – dodaje adwokat.
Rozprawy online ruszają powoli
Jak zapewnia sędzia Marciniak, rozpatrywanie spraw na posiedzeniach niejawnych nie jest niczym nadzwyczajnym i np. w NSA w ten sposób zawsze rozstrzygano od 20 do 30 proc. wpływu.
– Poza tym w pierwszej kolejności na posiedzenia niejawne kierowane są te sprawy, w których strony, wnosząc skargę kasacyjną, zrzekły się prawa do rozprawy. Na wyraźne żądanie uczestników rozprawy są wyznaczane. Na czerwiec wyznaczono trzy wokandy online, w ostatnich dniach w tym trybie została wydana uchwała w składzie siódemkowym, gdzie wysłaliśmy linki do udziału blisko 50 osobom, bo oprócz stron i pełnomocników uczestniczyli też zainteresowani dziennikarze – wylicza Sylwester Marciniak. I dodaje, że każda izba NSA ma już jedną salę przystosowaną do rozpraw odmiejscowionych. – Gorzej jest w wojewódzkich sądach, ale np. Wrocław już rozpoczął organizowanie rozpraw online. Pracujemy nad tym. Nie ma co ukrywać, że nie będzie to dominująca formuła i pewnie większość spraw nadal będzie rozpatrywana na posiedzeniach, ale jestem umiarkowanym optymistą – zaznacza sędzia.
Przez internet, ale w sądzie
Tymczasem niebawem wejdzie w życie kolejna nowelizacja ustawy covidowej, która przewiduje, że w okresie epidemii i jeszcze rok od ustania zagrożenia epidemicznego w sądach administracyjnych będą się odbywać rozprawy online albo na posiedzeniach niejawnych. Czyli w sytuacji, gdy wszystko się otwiera, sądy administracyjne zamykają się jeszcze bardziej.
– Nie do końca – oponuje sędzia Marciniak. – Artykuł 15zzs4 ust. 2, który mówi o rozprawach online, stanowi, że organizuje się je przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających przeprowadzenie rozprawy na odległość z jednoczesnym bezpośrednim przekazem obrazu i dźwięku, z tym że osoby w nich uczestniczące nie muszą przebywać w budynku sądu. A skoro nie muszą przebywać w budynku sądu, to znaczy, że mogą. Zastanawiamy się więc, czy nie przeprowadzać również rozpraw z fizycznym udziałem uczestników w sądach, ale w ten sposób, że np. sędziowie są w pokoju narad, uczestnicy na sali rozpraw, a publiczność czy dziennikarze jeszcze w innym pomieszczeniu i wszyscy komunikują się przez internet – zdradza sędzia Marciniak. Podkreślając, że sądy administracyjne wcale nie izolują się od społeczeństwa. – Po prostu zachowujemy środki ostrożności, wiedząc, że zagrożenie jest realne. Sędziami NSA są głównie osoby starsze, sędzia orzekająca w moim wydziale już odeszła właśnie na COVID-19. Niedawno natomiast straciliśmy pracownicę czytelni akt w NSA, młodą 32-letnią kobietę, która osierociła dwójkę malutkich dzieci – dodaje rzecznik NSA.
Kwestia jakości
Zastrzeżenia pełnomocników nie sprowadzają się jednak tylko do ograniczania jawności w sądach administracyjnych. Skarżą się też bowiem na pogorszenie jakości ich działania.
– Nie dość, że sprawy są rozpatrywane nieterminowo, np. rozpatrzenie sprzeciwu zamiast w terminie 30 dni następuje po trzech miesiącach, a na uzasadnienie, które powinno być sporządzone w terminie 14 dni, czekamy ponad dwa miesiące, to jeszcze mamy ogromny spadek jakości orzeczeń. Czasem zastanawiam się, czy ktokolwiek czyta w ogóle skargi, skoro w samym kwietniu mieliśmy trzy przypadki odrzucenia skarg z uwagi na rzekomy brak właściwości sądów administracyjnych. Tymczasem sąd oparł się na stanie prawnym sprzed 1 czerwca 2017 r., a w drugim przypadku sprzed 1 lipca 2016 r. A nie sposób było tego przeoczyć w skardze liczącej trzy strony, w której w siedmiu miejscach widnieje informacja o tym, że przepisy się zmieniły – bulwersuje się prof. Suwaj. – Jeśli zatem do nieterminowości oraz braku jawności dochodzą orzeczenia, które nie uwzględniają stanu prawnego obowiązującego od blisko pięciu lat, to ręce opadają – pointuje prawnik.
To, co w zamyśle ustawodawcy miało być wyjątkiem, po który sięgamy w trzeciej kolejności, w praktyce stało się rozwiązaniem pierwszego wyboru
Sądownictwo administracyjne w liczbach