Gdyby unijny trybunał wydał nakaz wstrzymania wydobycia w przygranicznej kopalni, jak chce Praga, prowadziłoby to do problemów z zaspokojeniem zapotrzebowania na energię.

Poznaliśmy argumenty, jakimi polski rząd broni kopalni węgla brunatnego w Turowie w sprawie wniesionej przed Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej przez Czechy. To pierwszy pozew, w którym jedno państwo członkowskie pozywa inne w kwestiach związanych ze środowiskiem. W ocenie władz w Pradze rozszerzenie wydobycia w kopalni może zagrozić dostawom wody pitnej dla ok. 30 tys. mieszkańców przygranicznego kraju libereckiego. Czesi zawnioskowali również o nadanie sprawie trybu pilnego i o zastosowanie środka tymczasowego, a więc zawieszenie działalności polskiej kopalni do czasu wydania wyroku przez trybunał.
Warszawa uważa, że wniosek Czechów, który trafił do Luksemburga 26 lutego, powinien zostać odrzucony, bo nawet gdyby trybunał przychylił się do któregoś z czeskich zarzutów, to wyrok nie prowadziłby bezpośrednio do zatrzymania pracy kopalni. „Zatem środek tymczasowy prowadziłby do rezultatu znacznie dalej idącego niż rezultat wynikający z przyszłego wyroku w sprawie skargi” – twierdzi Ministerstwo Klimatu i Środowiska, które przygotowało odpowiedź dla TSUE. Kopalnia Turów zasila w węgiel brunatny pobliską elektrownię Polskiej Grupy Energetycznej, z której pochodzi 5 proc. krajowej produkcji prądu. Polska strona w swojej odpowiedzi podnosi, że wstrzymanie pracy kopalni skutkowałoby zaprzestaniem wytwarzania energii elektrycznej, a to wywołałoby „poważne, negatywne skutki w zakresie funkcjonowania polskiego oraz europejskiego system elektroenergetycznego. (…) Konsekwencje te dotyczyłyby zaspokojenia zapotrzebowania na energię elektryczną polskich odbiorców, bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej w południowo-zachodniej części Polski oraz zdolności przesyłowych dostępnych dla transgranicznej wymiany energii elektrycznej” – tłumaczy resort. Sama spółka PGE wydała w piątek komunikat, w którym określiła sprawę mianem „międzynarodowej kampanii przeciwko polskiej kopalni”, co w ocenie kierownictwa firmy jest zagrożeniem dla unijnego Zielnego Ładu.
Polski rząd broni się również przed nadaniem sprawie trybu pilnego. Uznaje za nieuzasadnione twierdzenie Czech, że brak wody pitnej na terenach przygranicznych spowodowany jest działalnością wydobywczą w kopalni Turów. „Analiza Republiki Czeskiej pomija bowiem inne istotne czynniki, mające wpływ na poziom zwierciadła wód podziemnych po stronie czeskiej, takie jak: wielkości opadów atmosferycznych, wielkości poborów wody przez znajdujące się na tym terenie ujęcie Uhelna oraz działalność lokalnej, odkrywkowej kopalni żwiru. Podważyć można także przedstawiony przez Republikę Czeską schemat przepływów wód w kompleksie wodonośnym występującym na południe od odkrywki Turów” – zaznacza nasz resort klimatu. Polska wskazuje również, że strona czeska nie przedstawiła żadnych danych, analiz i badań potwierdzających tezę dotyczącą wpływu działalności wydobywczej na proces osiadania terenu na obszarze Czech i związane z nim szkody w obiektach budowlanych.
Pozwanie przed trybunał w Luksemburgu jednego państwa przez drugie należy w Unii do rzadkości nie tylko w sprawach środowiskowych. Sporem pomiędzy dwoma krajami najpierw zajmuje się Komisja Europejska i jeśli uzna wniosek za uzasadniony, przejmuje sprawę i to ona zwykle jest autorem skargi do TSUE. W tym przypadku KE uznała jednak tylko jeden z zarzutów Czech, inne odrzuciła jako nieuzasadnione. Czesi postanowili jednak na własną rękę pójść do TSUE.
Na razie nie widać na horyzoncie dyplomatycznego rozwiązania tego sporu. Jak dowiedzieliśmy się w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, czeska strona pomimo skargi do Luksemburga deklarowała gotowość do rozmów i załatwienia sprawy polubownie. W połowie lutego, a więc jeszcze przed złożeniem przez Czechów pozwu, do Warszawy przyjechał minister spraw zagranicznych Czech Tomáš Petříček. Podczas wizyty doszło także do rozmowy w sprawie Turowa, podczas której Polacy położyli na stole ofertę porozumienia. Jak twierdzi resort spraw zagranicznych, odpowiedź na nią z Pragi do tej pory nie nadeszła. Polski minister Zbigniew Rau miał jeszcze raz w czasie rozmowy telefonicznej zwrócić się z prośbą do Petříčka o reakcję na propozycję. Wówczas jednak pogorszyła się sytuacja pandemiczna w Czechach i rozmowy utknęły.
Nie wiemy, co zaoferowała polska strona. Rząd nie ukrywa za to, że Praga stawia wygórowane żądania. Na posiedzeniu komisji w Sejmie 30 marca wiceminister klimatu Piotr Dziadzio podał, że pod koniec listopada Czesi wysłali pismo z listą warunków, która obejmowała roszczenia o łącznej wartości 60 mln euro.