Tworzenie treści w Internecie jest ważnym elementem współczesnej kultury. Tej wysokie oraz tej niskiej. Coraz częstsze korzystanie z platform partycypacyjnych (Participative Web; Web 2.0.) pogłębia już istniejący trend powodując, że każdy z nas jest nie tylko konsumentem kultury, ale także może być jej twórcą. Niewątpliwe korzyści płynące z takiego modelu występują wraz z jego, bardzo istotnymi, wadami. Tytułem przykładu trzeba wskazać na pauperyzację treści czy przenikanie do kultury zjawisk, które obiektywnie znaleźć się tam nie powinny, np. promowaniem agresji. Owe wady pozostają jednak niczym w porównaniu z kontrolowaniem treści, które często określane są przez użytkowników mianem cenzury czy ograniczeniem wolności wypowiedzi. A takiego zjawiska kultura – ta niska i ta wysoka – nie znosi.

Założenia Ustawy Wolnościowej

Opisanym zagrożeniom ma przeciwdziałać Ustawa Wolnościowa zaproponowana przez Ministerstwo Sprawiedliwości[1]. Pod tym projektem ukryty został plan wprowadzenia mechanizmu, który zapobiegałby blokowaniu lub usuwaniu treści publikowanych w Internecie. Rozwiązania stosowanego przez portale, które zdominowało nagłówki gazet z uwagi na niedawne wydarzenia za oceanem. Oczywiście, problem wykracza poza ramy kultury, jednak z uwagi na to, że w dobie pandemii jej niemal jedynym przekaźnikiem jest Internet należy na niego spojrzeć także z tej perspektywy.

Ambitny plan Ministerstwa zakłada, że pod rygorem nałożenia olbrzymiej, sięgającej 50 milionów złotych, kary finansowej dojdzie do zmuszenia portali do bardziej uważnego stosowania blokad i usuwania treści. Ustawa ma zakładać także ustanowienie Rady Wolności Słowa, organu powoływanego przez Sejm na sześcioletnią kadencję, który rozpatrywałby zgłoszenia użytkowników dotyczące zablokowanych lub usuniętych treści, nie przywróconych pomimo postępowania reklamacyjnego. Decyzje Rady miałby podlegać kontroli przez sądy administracyjne.

Ustawa Wolnościowa druga w kolejce. Rozporządzenie o Usługach Cyfrowych

Zaprojektowane przez Ministerstwo rozwiązanie zostało skazane na porażkę zanim przebyło krótką drogę między ministerialnymi deklaracjami a projektem rządowym ustawy. Dnia 15 grudnia 2020 roku, jeszcze przed przedstawieniem przez Ministerstwo swoich planów, Komisja Europejska zaprezentowała bowiem założenia do projektowanego od około pięciu lat Rozporządzenia o Usługach Cyfrowych (rozporządzenie w sprawie jednolitego rynku usług cyfrowych). Założenia te nie są jedynie wypunktowaniem ogólnych celów czy sankcji, które mają obowiązywać. To faktycznie projekt aktu, który przewiduje szereg precyzyjnych rozwiązań[2]. Wśród nich znalazły się: (a) wzmocnienie ochrony wynikającej z Karty Praw Podstawowych UE, co dotyczy także wolności słowa; (b) procedura powiadamiania o usunięciu treści; (c) obligatoryjne uzasadnienia decyzji o usunięciu treści; (d) system skarg oraz (e) obligatoryjne poddanie się przez platformę pozasądowemu rozstrzyganiu sporu dotyczącego usuwanej treści, według wyboru użytkownika.

Które lepsze i które z nami zostanie?

Nie sposób nie ulec zatem wrażeniu, że oba rozwiązania mają ze sobą wiele wspólnego. W świetle powyższego Ustawa Wolnościowa rysuje się zatem co najwyżej jako akt przejściowy, którego stosowania można spodziewać się wyłącznie do czasu wejścia w życie rozporządzenia unijnego. Po pierwsze, wynika to z hierarchii źródeł prawa, w której rozporządzenie unijne „wyprzedza” ustawę. Rozporządzenie unijne jest bowiem stosowane w każdym państwie członkowskim bezpośrednio, zaś prawo lokalne (państwa członkowskiego) nie może kolidować zakresowo z prawem europejskim.

Po drugie, rozporządzenie niewątpliwe oferuje lepsze jakościowo rozwiązania prawne. Powoływanie nowego ciała, tj. Rady, to kosztowny sposób na rozwiązywanie sporów. Obecny poziom obciążenia sądów sprawia, że przewidywana przez Ministerstwo procedura odwoławcza do sądu administracyjnego wiązać się będzie z długotrwałością postępowania. Dla instytucji kultury realizujących projekty o określonych wskaźnikach zasięgu każdy tydzień, a nawet dzień jest na wagę złota. Tym samym, unijne rozwiązanie polegające na przekazaniu sprawy wybranej przez użytkownika instytucji w założeniach nie posiada opisanych powyżej wad.

Po trzecie, czasowe „łatanie” prawa to generowanie kosztów po stronie portali internetowych wynikające z konieczności wielokrotnego dostosowania działalności do realiów prawnych. To także tworzenie nieścisłości prawnych wynikające z różnych uregulowań funkcjonujących na różnych płaszczyznach. Przykładowo: jak przywrócenie po decyzji Rady Wolności Słowa treści usuniętych wpływać będzie na odpowiedzialność za naruszenie dóbr osobistych? Jak decyzja nakazująca nieprzywracanie treści wpływać będzie na rozliczanie projektów instytucji kultury, które dopuściły się naruszenia? To także tworzenie wielopoziomowych kontroli i kolizji między instytucjami.

Po czwarte, kultura jako taka może (a czasami powinna) rodzić kontrowersje. Przykładowo, prace Natalii LL oraz Katarzyny Kozyry przedstawiające kobietę jedzącą banany mogły być i były odebrane w różny sposób. Ich publikacja w Internecie z pewnością wzbudziłaby co najmniej ten sam poziom kontrowersji, co umieszczenie na ekspozycji Muzeum Narodowego w Warszawie. Tym samym, mogłoby dojść do ich „zdjęcia” w Internecie. Oddanie, nawet cząstkowej oraz podlegającej kontroli sądu administracyjnego, decyzji o przywróceniu publikacji organowi wybieranemu przez Sejm, w opinii autora, jest etycznie wątpliwe.

Najbardziej istotnym elementem jest jednak to, że stosowanie Ustawy Wolnościowej może doprowadzić do odwrotnej, nie-wolnościowej patologii oraz olbrzymiej szkody. Nie tylko dla kultury, ale w ogóle dla wartości, które rzeczona ustawa ma chronić. Potencjalna wielomilionowa kara rodzi ryzyko paraliżu decyzyjnego po stronie portali. W obliczu tak potężnej odpowiedzialności nie trudno o zalew całego Internetu treściami „na granicy” prawa i dobrego smaku, a nawet daleko poza granicą. Nie trudno także o pogłębienie patologii związanych z korzystaniem oraz promowaniem nielegalnych źródeł kultury. Usunięcie takich danych może zostać natomiast wstrzymane aż do „uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych” (art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną). Mając zatem na jednej szali karę do 50 milionów za usuniecie treści oraz na drugiej brak kary lub karę za (np.) naruszenie dóbr osobistych czy praw autorskich wybór administrator portalu jest raczej oczywisty.

Wojciech Piwowarczyk, doktor nauk prawnych, radca prawny.

Artykuł powstał we współpracy z Legalna Kultura



[1] https://www.gov.pl/web/sprawiedliwosc/ochrona-wolnosci-slowa-uzytkownikow-serwisow-spolecznosciowych.
[2] https://ec.europa.eu/info/strategy/priorities-2019-2024/europe-fit-digital-age/digital-services-act-ensuring-safe-and-accountable-online-environment_pl.