Janusz Heitzman: W zakładach o maksymalnym i w części o wzmocnionym poziomie zabezpieczenia de facto powstały oddziały covidowe, które choć nie były przygotowane do radzenia sobie z chorobą zakaźną, musiały jakoś temu wyzwaniu sprostać.

fot. Wojtek Górski
Janusz Heitzman, pełnomocnik ds. psychiatrii sądowej przy Ministerstwie Zdrowia, kierownik Kliniki Psychiatrii Sądowej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie
Tuż przed pandemią został pan powołany na stanowisko pełnomocnika ministra zdrowia ds. psychiatrii sądowej. Czy koronawirus nie pokrzyżował pańskich planów związanych z tą funkcją?
Niestety pandemia wstrzymała wszystkie plany. Nie są prowadzone żadne prace reformujące system, nie zostało powołane biuro pełnomocnika, cały czas są przeszkody formalne, związane choćby z brakami podstaw prawnych. A nie da się prowadzić reform wyłącznie moimi rękami, tym bardziej że wciąż sprawuję tę funkcję na zasadzie działalności społecznej. Spraw interwencyjnych, skarg i petycji są już dziesiątki. W takich krajach jak np. Holandia podobne problemy rozwiązuje wieloosobowy departament w Ministerstwie Sprawiedliwości. Nie sprzyja reformie brak ośrodka koordynującego w resorcie zdrowia, stale zmieniają się wiceministrowie odpowiedzialni za ten obszar. Tłumaczenie każdemu od początku, co tu jest najważniejsze i w jakim kierunku powinny iść zmiany, też zajmuje czas i odwleka reformę. Z drugiej strony jest to zagadnienie, które moim zdaniem powinno pozostawać w resorcie sprawiedliwości z wykorzystaniem kadr psychiatryczno-psychologicznych. Niestety jest odwrotnie, Ministerstwo Zdrowia dostało zadanie, które systemowo do niego nie należy. Środek zabezpieczający jest sankcją prawną.
Ale system opieki sądowo-psychiatrycznej działa – tyle że po staremu?
Oczywiście, przecież pandemia nie wyhamowała przestępczości ani tego, że osoby chorujące psychicznie dopuszczają się czynów zabronionych. I tutaj wymiar sprawiedliwości oraz opieki psychiatrycznej muszą sobie radzić. Komisja ds. środków zabezpieczających przy ministrze zdrowia pracuje, mimo tych trudnych warunków, co tydzień rozpatruje ok. 30 spraw. To oznacza, że wymiar sprawiedliwości co tydzień wysyła do systemu ochrony zdrowia 30 pacjentów, których sprawy trzeba rozpoznać. Są to bardzo odpowiedzialne decyzje, rozstrzygające o dalszym życiu wielu osób. Dodatkowo trudne, bo system stał się niewydolny. Pacjentów kierowanych na tzw. detencję więcej przybywa, niż ubywa. Praktycznie nigdzie nie ma wolnych miejsc, wie o tym każdy sąd w Polsce. Z kolei w szpitalach panuje przekonanie, że nikt nie dostrzega ich ciężkich warunków pracy, przeludnienia, ryzyka z tym związanego. Są kolejki osób oczekujących na realizację prawomocnego postanowienia sądu. Przyczyną tego też jest fakt, że dzisiejsza przestępczość częściej jest przyczynowo związana z zaburzeniami psychicznymi.
Dodatkowo pandemia pokazała, że w obszarze realizacji środków zabezpieczających w psychiatrii mamy bardzo złą sytuację. Na początku izolacja dawała przebywającym tam pacjentom bezpieczeństwo epidemiczne, jednak od października niesamowicie wzrosło zagrożenie w tych zakładach.
Przypominało to sytuację w DPS-ach?
Poniekąd. Trzeba powiedzieć, że dotyczy to 54 oddziałów psychiatrycznych i trzytysięcznej populacji pacjentów. To jest naturalne, że tam dochodziło do masowych zakażeń. Jest to trochę sytuacja bez wyjścia, bo pacjenta z takiego zakładu nie ma dokąd przenieść. Jeszcze osoba z ośrodka o podstawowym stopniu zabezpieczenia może trafić na covidowy oddział psychiatryczny, ale taka, który przebywa w oddziale o wyższym poziomie zabezpieczeń – już nie. W zakładach o maksymalnym i w części o wzmocnionym poziomie zabezpieczenia de facto powstały oddziały covidowe, które choć nie były przygotowane do radzenia sobie z chorobą zakaźną, musiały jakoś temu wyzwaniu sprostać. Niesamowicie obciążało to i pacjentów, i personel. Bo nie dość, że mamy tutaj ludzi z zaburzeniami psychicznymi, to dodatkowo są to pacjenci, którzy byli sprawcami agresywnych zachowań i wymagają nie tylko leczenia podstawowej choroby, ale także wzmożonego nadzoru. A gdy do tego doszło jeszcze obciążenie chorobą zakaźną, to sytuacja stała się niezwykle trudna, pod względem warunków humanitarnych czy bytowych była na granicy wytrzymałości. Ponieważ osoby zakażone były zamknięte w jednym oddziale, możliwości zredukowania wzajemnych kontaktów były ograniczone, poza tym personel z dnia na dzień musiał przebierać się w kombinezony, część wypadła ze względu na izolację czy kwarantannę. Nagle powstała konieczność przekształcenia oddziału psychiatrycznego ze szczególnym reżimem ochrony w oddział zakaźny. Ale przecież na takich oddziałach nie ma instalacji z tlenem, nie ma respiratorów. W sytuacjach zagrożenia życia trzeba było wykonywać karkołomne ruchy, by tych pacjentów przetransportować do szpitali covidowych, co wymagało powiadamiania prokuratury i właściwego sądu.
Podobna sytuacja miała miejsce w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie. Epidemia spowodowała, że znacznie bardziej uwydatniły się różnego rodzaju problemy, które wcześniej tam istniały.
Jakie to problemy?
Niesamowite stłoczenie, stale zwiększanie się liczby przebywających tam osób, podczas gdy nikt z tego systemu nie znika. To pokazało jeszcze raz, że ustawa powołująca ten ośrodek wymaga zmian w obszarze prawa karnego, kodeksów wykonawczych. To nie jest właściwy system dla osób zdrowych psychicznie, które po zakończeniu kary powinny pozostawać pod nadzorem ze względu na możliwość stwarzania zagrożenia. Kolejny raz przekonujemy się, że nie tędy droga. Nie ma jasno określonych standardów pobytu pacjentów w oddziałach detencyjnych, praktycznie każdy oddział funkcjonuje w oparciu o wewnętrzny i indywidualny regulamin. A szczególnie tam musi być jasno określone, co wolno, a co jest zakazane. Pod tym względem o wiele lepiej funkcjonują zakłady karne. W tym zakresie niewystarczające są regulacje ustawowe, bowiem są na zbyt dużym poziomie ogólności, również obowiązujące rozporządzenie ministra zdrowia nie zastąpi regulaminu. Stąd często dochodzi do konfliktów pomiędzy osadzonymi a kierownictwem ośrodka, włącznie z protestem głodowym, jaki miał miejsce w połowie mijającego roku. Osadzeni w KOZZD protestowali nie tylko z powodu bardziej restrykcyjnych ograniczeń niż w więzieniach, w których odbywali kary pozbawienia wolności, ale z powodu fatalnych warunków bytowych, stłoczenia i braku perspektyw. Ustawa z 2013 r. spowodowała, że powstał ośrodek, z którego nie ma wyjścia. To rodzi frustracje i napięcia. Sytuacja w KOZZD w Gostyninie jest trudna zarówno dla osadzonych, jak i personelu. Obie te grupy funkcjonują w rolach, w których gdzieś gubi się ich sens. Wystarczy powiedzieć, że w ośrodku, w którym miało w założeniu przebywać kilkunastu osadzonych, dzisiaj jest ich blisko stu. W dodatku ma być to szpital z piętrowymi łóżkami, w którym nie ma leków rozwiązujących problemy stłoczonych tam ludzi.
Można zorganizować to lepiej?
Śledzę od lat podobne systemy w innych krajach zachodniej Europy. Tam jakoś mimo podobnych uwarunkowań wiele spraw rozwiązano. System konieczniej w wielu przypadkach izolacji niebezpiecznych sprawców po odbyciu zasądzonej kary musi być jasno osadzony w prawie karnym, musi być odpowiednio finansowany, bo spełnia ogromnie ważną rolę chronienia życia i bezpieczeństwa publicznego, a na tym nie można oszczędzać. Z drugiej strony cały czas trzeba mieć świadomość, że prawo jasno określa granice kary za nawet najstraszliwsze zbrodnie. Sens sprawiedliwości naprawczej nie może zakładać, że jak nie można bardziej ukarać, to można z kogoś „zrobić wariata, na wieki wieków” i niech sobie z tym radzą lekarze i pielęgniarki, a nie strażnicy i wychowawcy.
Sądzi pan, że pandemia w końcu przekona decydentów do zmian?
Moim zdaniem jest światełko w tunelu. Coś się może zdarzyć pozytywnego, ponieważ ostatnio ktoś się tym w Ministerstwie Sprawiedliwości zainteresował. Wierzę, że doczekamy się w końcu naprawy tego systemu tak, że zniknie problem łamania praw człowieka, podwójnego karania, działania prawa wstecz, czyli tych wszystkich błędów ustawy z 2013 r.