Będziemy współpracować z prezydentem Trumpem, by przeciwstawić się rządom na całym świecie, które atakują amerykańskie firmy – powiedział we wtorek Mark Zuckerberg. Zapowiedział koniec „cenzury” na Facebooku i Instagramie. Meta skończy też z wyciszaniem polityki.

Mark Zuckerberg zrywa z polityczną poprawnością. We wtorek upublicznił w social mediach film, w którym zapowiedział, że Facebook, Instagram i Threads kończą z fact-checkingiem i intensywną moderacją treści. Zwłaszcza tych, które dotyczą kontrowersyjnych tematów takich jak kwestie płci. Zadeklarował też, że będzie wspierał prezydenta Trumpa w polityce zagranicznej.

„Wygląda na to, że nastała nowa era” – powiedział Zuckerberg. I chyba ma rację. W porównaniu do wcześniejszych publicznych wypowiedzi, Zuck zupełnie zmienił język i styl. Wczorajsze „standardy społeczności” i „dbanie o to, by platformy Meta były miejscem przyjaznym dla wszystkich” stały się dziś „cenzurą”. Wczorajsza współpraca z innymi rządami na rzecz wspólnego dobra, zmienia się z kolei we współpracę „z prezydentem Trumpem, aby przeciwstawić się rządom na całym świecie, które atakują amerykańskie firmy”.

Zuckerberg zrozumiał, skąd wieje wiatr

Najpierw spróbujmy zrozumieć, skąd wzięła się ta zmiana. Facebook od dawna był pośród social mediów traktowany jak parias. Wszystko przez aferę Cambridge Analytica, czyli skandal, w którym brytyjska firma konsultingowa pozyskała dane osobowe 87 mln użytkowników Facebooka bez ich zgody, a później używała ich do targetowania reklam politycznych, szczególnie podczas kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa w 2016 roku.

Ujawnienie tych praktyk przez sygnalistę Christophera Wylie'a oraz dziennikarskie śledztwa doprowadziły do globalnych kontrowersji, które z kolei na całym świecie poprowadziły do nałożenia na spółki technologiczne regulacji. Pokłosiem afery jest choćby europejski Akt o usługach cyfrowych, który zmusza big techy do większej przejrzystości publikowanych reklam czy algorytmów. Meta już zapłaciła 725 milionów dol. ugody po procesie wytoczonym przez użytkowników. W kolejce czeka jednak następny - o oszustwo związane z papierami wartościowymi. Wnieśli go akcjonariusze spółki.

Kiedy stery w USA przejął Donald Trump, zupełnie zmienił się klimat. Trump będzie dążył do amerykańskiej dominacji w świecie (przynajmniej deklaratywnie), a to oznacza stanięcie murem za amerykańskimi firmami. A przynajmniej tymi, które staną za nim.

Zuckerberg zrozumiał, skąd wieje wiatr. Co najmniej od zamachu na Trumpa wypowiadał się o nim w pozytywnym tonie. Tuż po wyborach, razem z innymi szefami big techów, przekazał milion dolarów na fundusz inauguracyjny Trumpa. Zwolnił Nicka Clegga, który będąc w latach 2010-2015 wicepremierem Wielkiej Brytanii z ramienia Liberalnych Demokratów miał przy pomocy miękkich narzędzi odbudowywać zaufanie decydentów do platformy.

Dziś Zuckerberg może ostatecznie uwolnić się z kajdan, w które wpakowano go po aferze Cambridge Analytica. Wymagania dotyczące moderacji treści, które stawiają rządy innych państw, wprost nazywa „cenzurą”, deklaruje że Meta ma wreszcie szansę „przywrócić wolność wypowiedzi”. Zwraca się też przeciwko amerykańskiej Partii Demokratycznej. Z dnia na dzień stał się jednym z najbardziej gorliwych trumpistów, tylko patrzeć kiedy wystąpi w czerwonej baseballówce z hasłem „Make America great again”.

"Rząd USA dążył do cenzury"

Wypowiedź Zuckerberga zabrzmiała jak wypowiedzenie wojny europejskim regulacjom. „Stany Zjednoczone mają najsilniejsze konstytucyjne zabezpieczenia dla wolności wypowiedzi na świecie. Europa ma coraz więcej przepisów instytucjonalizujących cenzurę, co utrudnia budowanie innowacyjnych rozwiązań” – mówił założyciel Facebooka.

„Jedynym sposobem, aby przeciwstawić się temu globalnemu trendowi, jest wsparcie rządu USA. Dlatego było tak trudno przez ostatnie cztery lata, gdy nawet rząd USA dążył do cenzury. Atakując nas i inne amerykańskie firmy, zachęcił inne rządy do jeszcze dalszych działań. Ale teraz mamy okazję przywrócić wolność wypowiedzi i jestem tym podekscytowany” – przekonywał Zuck.

Dla Polski może to oznaczać co najmniej powrót do czasów poprzedniej kadencji Trumpa, kiedy ambasada amerykańska bez ogródek wpływała na stanowione w Polsce prawo, które było nie w smak przedsiębiorcom z USA. Mechanizm ujawnili w „DoRzeczy” Wojciech Wybranowski i Marcin Makowski, którzy napisali o liście jaki ówczesna ambasador Georgette Mosbacher wysłała do premiera Mateusza Morawieckiego. Na piśmie widniał odręczny dopisek "musimy rozwiązać tę sprawę, ponieważ stoi ona na przeszkodzie ważniejszym sprawom".

Polityka wraca na Facebooku

Ale z punktu widzenia Polski jeszcze ważniejsza była inna część wypowiedzi Zuckerberga. Ta, w której zapowiedział, że na Facebooka wraca polityka. „Przywracamy treści obywatelskie. Przez jakiś czas społeczność prosiła o mniej polityki, ponieważ stresowało to ludzi. Dlatego przestaliśmy rekomendować te posty” – mówił szef Meta. „Otrzymujemy informacje zwrotne, że ludzie chcą znowu widzieć te treści. Dlatego zaczniemy stopniowo wprowadzać je z powrotem na Facebooka, Instagrama i Threads, jednocześnie starając się by nasze społeczności były przyjazne i pozytywne”.

Na razie takie działania będą miały miejsce w USA. Ale do maja, kiedy w Polsce będą odbywać się wybory prezydenckie, prawdopodobnie zmiana podejścia dotrze i do Europy. To ważne, bo będzie oznaczało, że tuż przed wyborami zmienią się reguły gry.

Ponieważ platformy Meta są wciąż najpopularniejszymi w Polsce, kto szybciej i skuteczniej nauczy się grać tam na nowych zasadach, będzie mógł zdobyć wyborczą przewagę. Dokładnie tak jak w 2016 zrobili to sztabowcy Trumpa.