Kanada poprawia australijski model przepisów, które pomogą redakcjom uzyskać zapłatę za ich treści na platformach internetowych.

Parlamentarzyści w Ottawie po kilku miesiącach przerwy w pracach nad uregulowaniem stosunków między krajowymi wydawcami a globalnymi platformami internetowymi wrócili do tej sprawy.
Wynagrodzenie za swoje treści, które generują ruch w serwisach Google’a i Facebooka, starają się uzyskać od tych gigantów redakcje na całym świecie. W negocjacjach z big techami są jednak stroną słabszą. Dlatego coraz więcej państw zaczyna przygotowywać przepisy pomagające wydawcom w tej sprawie.
W Kanadzie odpowiednia ustawa jest od kwietnia przedmiotem prac parlamentu. Uzasadniając zgłoszenie jej projektu, rząd wyliczał, że w ciągu ostatnich 12 lat z kanadyjskich mediów – telewizji, radia, gazet i czasopism – zniknęła co najmniej jedna trzecia miejsc pracy dla dziennikarzy. Od 2008 r. do sierpnia 2021 r. zamknięto prawie 450 redakcji informacyjnych – z czego 63 zlikwidowano po wybuchu pandemii COVID-19. Tymczasem Kanadyjczycy coraz częściej uzyskują dostęp do wiadomości za pośrednictwem platform cyfrowych – a 80 proc. przychodów z reklam internetowych trafia do dwóch firm.
Ustawa (Online News Act) ma skłonić cyfrowych gigantów do podzielenia się tymi pieniędzmi z twórcami newsów. Nakłada na platformy obowiązek negocjowania z wydawcami, pozwala tym ostatnim prowadzić rozmowy grupowo (wbrew przepisom antymonopolowym) oraz przewiduje arbitraż, gdyby internetowi giganci nie doszli do porozumienia z przedstawicielami prasy. Opiera się więc na zasadach wdrożonych w ub.r. w Australii, będącej światowym pionierem we wzmacnianiu pozycji negocjacyjnej tradycyjnych mediów wobec platform internetowych. Jak podkreśla pilotujący ustawę resort dziedzictwa narodowego Kanady – wprowadzono większą przejrzystość całego procesu.
Mniejsza będzie bowiem rola organów państwowych w stosowaniu regulacji. W Australii to regulator rynku – Australijski Urząd ds. Komunikacji i Mediów (ACMA) – na podstawie specjalnych testów kwalifikuje media, które mogą skorzystać ze wsparcia przepisów przy negocjacjach z big techami. Z kolei platformy podlegające ustawie wyznacza resort skarbu – który wprawdzie do dziś tego formalnie nie zrobił, ale powszechnie wiadomo, że chodzi o Google’a i Face booka (Metę).
Natomiast w Kanadzie w obu przypadkach przewidziano kryteria ustawowe, co zwiększa transparentność zasad.
Kiedy w kwietniu rząd zaprezentował projekt ustawy, minister dziedzictwa narodowego Pablo Rodriguez podkreślał, że wolna i niezależna prasa ma fundamentalne znaczenie dla demokracji. – W tej chwili stan i przyszłość branży informacyjnej – zwłaszcza wiadomości lokalnych – są zagrożone. Chcemy więc zapewnić mediom i dziennikarzom godziwe wynagrodzenie za swoją pracę – stwierdził.
Jednak to właśnie przedstawiciele mediów lokalnych i mediów skierowanych do rdzennej ludności – czyli najmniejszych graczy kanadyjskiego rynku – obawiają się, że w obecnym kształcie nowa regulacja nie tylko im nie pomoże, lecz może wręcz zaszkodzić. Wzmocni bowiem większych od nich wydawców, podczas gdy ci najmniejsi zostaną pominięci.
Takie argumenty padały, gdy w ostatnich dniach września zajmująca się ustawą komisja sejmowa słuchała opinii ekspertów i zainteresowanych stron.
Jednym z ustawowych warunków dla wydawcy chcącego skorzystać z narzędzi, jakie oferuje nowa regulacja, będzie zatrudnianie co najmniej dwóch dziennikarzy. Tymczasem Chris Ashfield, prezes Stowarzyszenia Tygodników Lokalnych w prowincji Saskatchewan, prowadzi pięć tytułów, lecz – jako powiedział parlamentarzystom – każda zatrudnia reportera na część etatu lub co najwyżej jeden pełen etat. Nie mógłby więc skorzystać z ustawy. – Jakość dziennikarstwa cierpi na tym, że przychody nie wystarczają już, by wypłacać naszym dziennikarzom odpowiednie pensje – mówił Ashfield. – Społeczności są na skraju utraty swoich gazet, a wraz z nimi relacji z rad miejskich, rad szkolnych, wydarzeń sportowych i kulturalnych oraz wszystkich niezależnych lokalnych przekazów informacyjnych, na których mieszkańcy polegali od dziesięcioleci – dodał.
Przedstawiciele mediów zwrócili też uwagę posłów, że mimo postawienia na przejrzystość przepisów, autorzy ustawy nie zagwarantowali jawności porozumień zawieranych z big techami. Jeanette Ageson z serwisu The Tyee, przemawiając w imieniu związku niezależnych wydawców internetowych, podkreślała, że Kanadyjczycy i tak wyrażają już „bezprecedensową nieufność” wobec mediów, powinni więc wiedzieć, kto je finansuje i na jakich warunkach.
Natomiast według big techów kanadyjska ustawa jest złym pomysłem już na obecnym etapie. Stowarzyszenie Przemysłu Komputerowego i Komunikacyjnego (CCIA), do którego należą Google i Facebook, obawia się, że projektowane „przepisy zepsują ekosystem internetowy zarówno dla firm, jak i użytkowników” i prawdopodobnie nieproporcjonalnie uderzą w firmy amerykańskie.
Co ciekawe, big techy zawarły już pierwsze porozumienia z kanadyjskimi wydawcami, m.in. gazet „The Globe and Mail”, „Le Devoir” i „Toronto Star”. ©℗