Google przeszukał sieć, YouTube stworzył telewizję przyszłości, a Facebook zebrał pod jednym dachem wszystkie kontakty tego świata. Czy można wymyślić coś jeszcze?
Marc Andreessen, który stworzył pierwszą internetową przeglądarkę Netscape, a dziś jest jednym z najważniejszych inwestorów w Dolinie Krzemowej, nie potrafi określić, co będzie kolejnym hitem internetu, gdzie należy szukać tzw. następnej przełomowej rzeczy – The Next Big Thing. – Nie mogę powiedzieć, które firmy znajdą się w najważniejszej piątce za 5 lat. Jestem pewien, że Facebook, Apple i Google będą na tej liście. Ale nie wiem, kto jeszcze. Może Microsoft wróci z przytupem z Windows Phone. Może Twitter przeobrazi się i nabierze skali. HP planuje otworzyć swój system operacyjny WebOS – może to to. A może coś, o czym jeszcze nie słyszeliśmy, firma, która jeszcze nie powstała – mówi w wywiadzie z Chrisem Andersonem szefem słynnego magazynu „Wired”.
Jednego Adreessen jest za to pewien: – Soft-ware pożera świat. Dotychczas zmieniał tylko technologię. Ale teraz rozwój oprogramowania odmieni kolejne dziedziny: edukację, zdrowie i ostatecznie administrację rządową.
Co zatem będzie następną dużą rzeczą? Jak widać, nie wiedzą tego najtęższe głowy w Dolinie Krzemowej, ale wskazane przez Andressena typy są znamienne – następnego przełomu wypatruje raczej ze strony dawnych start-upów, a dziś gigantów, a nie szuka gdzieś w garażach, miejscach narodzin obecnych potęg, jak Google czy Apple. Czy to kryzys w kalifornijskiej kolebce innowacyjności, czy po prostu znak czasów: skoro Google przeszukał internet i zorganizował wszystkie informacje świata, YouTube będzie za chwilę globalną, ale składającą się z nisz telewizją przyszłości, a Facebook zebrał pod jednym dachem wszystkie rozmowy i relacje międzyludzkie, co może być jeszcze potrzebne?

Wysiadywanie start-upów

Wystarczy rzut oka na portfolio najsłynniejszych funduszy w Dolinie Krzemowej – tych, które stoją za Google’em, Facebookiem, Twitterem, Grouponem czy LinkedInem, by zobaczyć, na co stawiają inwestorzy i gdzie widzą przyszłe zyski. Niczym dziennikarze na sejmowych korytarzach, poruszają się stadami i wkładają pieniądze w te same segmenty, a często biją się o te same spółki. Rządzą start-upy, które działają w popularnej dziś chmurze, a także kolejne odsłony i mutacje serwisów społecznościowych oraz wszystko, co związane jest rynkiem mobilnym, na czele z płatnościami.
Choć start-upów w tych segmentach jest na pęczki, kilku udało się w ostatnim czasie pozyskać wyceny na poziomie miliarda dolarów. Do tego dream teamu zaliczyć można Dropbox i Evernote, dwa serwisy pozwalające na gromadzenie w chmurze różnego rodzaju plików-notatek, zdjęć oraz filmów, Airbnb, za pośrednictwem którego można wynająć mieszkanie, czy Pinterest będący kolejną hybrydą serwisu społecznościowego, tym razem polegającego na tworzeniu własnych wirtualnych tablic, na których można zamieszczać zdjęcia i informacje o innych aktywnościach, a także udostępniać je innym. No i oczywiście Square, bliska 4-miliardowej wyceny firma założyciela Twittera Jacka Dorseya, która dostarcza system do płatności mobilnych. Nie wspominając już o Instagramie, serwisie do obróbki zdjęć różnego rodzaju filatrami i dzieleniu się nimi z innymi, który ma setki miliony użytkowników i ani centa przychodu, ale Facebook i tak wycenił go na miliard dolarów.
Tylko czy którykolwiek z tych projektów ma szanse zastąpić Google’a czy Apple’a? Sam Andreessen nie postawiłby na to dużych pieniędzy. Dlatego inwestorzy obstawiają większą liczbę projektów, licząc, że któryś z nich – nie wiadomo dlaczego – wystrzeli i zarobi miliardy.
Największy pościg odbywa się obecnie za start-upami zajmującymi się gromadzeniem, przechowywaniem, analizą i przetwarzaniem na wszelkie możliwe sposoby dużych baz danych zgromadzonych. Gooddata, Fluctual, Box, Apptio – nazwy takich serwisów można by mnożyć, a i tak nie powiedzą nic większości użytkowników sieci. Uganiają się za nimi wszystkie fundusze, a branżowe serwisy takie jak TechCrunch co chwila publikują informacje o tym, że kolejny start-up pozyskał kilka milionów od inwestorów. Jak na przykład Delphix, który dostał kolejny zastrzyk gotówki – tym razem 25 mln dol. – od takich funduszy jak Battery, Greylock i Lightspeed.
W modzie są też wszelkiego rodzaju serwisy oferujące dostęp do wirtualnych tablic. I tak społecznościowy sklep Wanelo, do złudzenia przypominający wyceniany na 1,5 mld dol. Pinterest, dostał właśnie 2 mln dol. A działający podobnie, ale skrojony pod urządzenia mobilne serwis Thumb zgarnął 5,5 mln dol. Wszystkie łączy podobieństwo do Pinteresta, bo skoro on przyciąga inwestorów, to może w którymś momencie ich uwaga przeniesie się na inne start-upy robiące to samo. W internecie uwielbienie użytkowników na pstrym koniu jeździ, czego przykładem może być Tumblr, kolejna społecznościówka pozwalająca na wrzucanie zdjęć i wideo, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu opisywana była przez amerykańskie media jako następca Facebooka. Dziś, choć wciąż istnieje, nie zajmuje czołowych miejsce wśród najczęściej opisywanych i komentowanych start-upów w serwisach takich jak TechCrunch czy Mashable.
Osobną kategorią z potencjałem jest odmieniane na wszystkie sposoby słowo „mobile”. Smartfonów jest już więcej niż PC, bezprzewodowy internet jest coraz szybszy (zasługa coraz większego zasięgu sieci 3G i LTE), a użytkownicy nie rozstają się ze swoimi komórkami (połowa z 800 mln obywateli Facebooka zagląda na niego z telefonu). Tu inwestorzy stadami tropią więc firmy robiące ciekawe gry przystosowane do urządzeń przenośnych, a także mobilne płatności.
– Dziś twój telefon wie, kim jesteś, gdzie jesteś i dokąd idziesz. I biorąc te wszystkie informacje, za twoją zgodą, programiści są w stanie stworzyć aplikacje, które zasugerują osoby, z którymi możesz się spotkać i co możesz robić. Ostatecznie telefon będzie robił to, co teraz, tylko o wiele lepiej i na większą skalę. A ty będziesz mógł bardziej cieszyć się życiem – przekonywał Fareeda Zakarię w CNN Eric Schmidt, były prezes Google.
Wiąże się z tym, że telefon – o czym także mówił Schmidt – będzie elektronicznym portfelem i narzędziem do zakupów. Dlatego założony przez niego fundusz Innovation Endeavours wyłożył 1,8 mln dol. na udziały w Tango Group, niewielkim start-upie z Seattle, który ma zrewolucjonizować rynek kuponów rabatowych. Obecnie ma 600 tys. użytkowników, z jego usług korzystają takie potęgi jak FedEx czy Microsoft, a cały rynek wart ma być w tym roku 20 mld dol. Dlatego też Facebook kupił serwis z tego segmentu o nazwie Karma, a fundusze Greylcok Partners i Atomico zainwestowały w podobnego Wrappa.
Jeszcze gorętszy jest temat mobilnych płatności, gdzie kłębi się tłum start-upów i inwestorów. Oprócz Jacka Dorseya i jego Square’a inwestorów przyciągają też inne systemy oferujące mobilne płatności połączone z rabatami i programami lojalnościowymi – na 12 mln dol. załapał się właśne LevelUp, w który zaangażowały się fundusze Highland i Google Ventures.



Nie z garażu, a z centrum R&D

Tylko czy z tej masy start-upów wyłoni się następna wielka rzecz w świecie internetu i nowych technologii? Na miarę Facebooka, który w zaledwie 8 lat z pokoju Marka Zuckerberga w akademiku na Harvardzie wskoczył na pozycję największej sieci społecznościowej świata z ponad 800 mln użytkowników i zadebiutował na giełdzie z wyceną na poziomie 104 mld dol.? Wprawdzie Evernote, Airbnb, Dropbox czy Instagram ni stąd, ni zowąd zyskały miliardowe wyceny, trudno jednak znaleźć w Dolinie Krzemowej kogoś, kto widzi w nich następców obecnych hegemonów.
Może w tym przeszkodzić – paradoksalnie – gigantyczna wycena Facebooka i zamieszanie, jakie towarzyszyło debiutowi spółki na giełdzie. Choć już przed otwarciem wiadomo było, że rekordowe 104 mld dol. jest nadmuchane, inwestorzy szli po udziały z zamkniętymi oczami. 18 maja akcje spółki zadebiutowały po cenie 42 dol., ale praktycznie od następnego dnia ich wartość zaczęła spadać. Dziś jedna akcja serwisu kosztuje 27 dol., co oznacza spadek aż o ponad jedną trzecią. Inwestorzy stracili zaufanie do Zuckeberga, gdy okazało się, że banki prowadzące spółkę na giełdę zataiły przed większością inwestorów gorsze prognozy wyników finansowych. Doszły do tego słabsze wyniki innych ostatnich gwiazd internetu na czele z Grouponem, serwisem zakupów grupowych. Nie tylko on, lecz także Zynga czy Pandora (internetowe radio) straciły od debiutów 30 – 40 proc. swojej wartości. Te wydarzenia popsuły humory inwestorom, którzy coraz głośniej mówią o kolejnej internetowej bańce. Gdyby ta tendencja miała się utrzymać, okazałoby się, że setki giełdowych graczy zostały nabite w butelkę. A dokładnie, jak mawia się już na Wall Street, nabite w Facebooka. A to oznacza, że inwestorzy będą się bali umoczyć pieniądze w podobnych projektach.
„Jadłem niedawno lunch z prominentnym inwestorem z Doliny Krzemowej. Jest pewien, że kiepskie wyniki Facebooka przełożą się na niższe wyceny start-upów we wstępnej fazie finansowania. Nawet bardzo, jeśli wpadniemy w błędne koło. Co to oznacza dla was? Wyjątkom, co potwierdza przykład Airbnb czy Dropbox, wciąż się udaje pozyskać pieniądze. Ale generalnie może być trudniej o jakiekolwiek środki, a firmy, które już dostały dofinansowanie przy wysokiej wycenie, muszą być gotowe na jej obniżkę, co może być miażdżące” – napisał w liście do swoich start-upów Paul Graham, jeden z najbardziej znanych inwestorów z funduszu Y Combinator.
Dlatego niektórzy uważają, że następne przełomy nie przyjdą z garażu, tylko z centrów R&D obecnych hegemonów. Na przykład z samego Facebooka, skąd co chwilę docierają plotki o nowych inicjatywach – na przykład o mocniejszym wejściu w f-commerce, czyli wykorzystaniu społecznościowego charakteru, by więcej zarabiać na internetowym handlu, co zagroziłoby Amazonowi. Lub pogłoski o własnym telefonie czy systemie płatności.
– F-commerce to ogromna kategoria, dzięki której Facebook złapie wiatr w żagle. To dla niego naturalny krok – mówi Reutersowi Sam Schwerin z Millennium Technology Value Partners, który ma udziały nie tylko w gigancie społecznościowym, ale także w BeachMint, jednym z kilku start-upów, które próbują przekuć znajomości na Facebooku w zyski e-handlu. Oprócz niego z taką samą nadzieję ustawiają się w kolejce jeszcze Fab (ma w nim udziały Andreessen Horowitz, a spółka liczy, że w kolejnej rundzie pozyska 120 mln dol.), czy Yardsellr. Sceptycy przypominają jednak, że f-commerce wciąż nie wypaliło. Ludzie nie chcą kupować przez Facebooka, choć chętnie nabywają to, o czym w serwisie rozmawiają ze znajomymi. – Social commerce może być większy niż eBay – zachwala Danny Leffel, były menedżer eBayu, który prowadzi Yardsellr, wyświetlający innym użytkownikom Facebooka, co kupili jego znajomi o podobnych zainteresowaniach.

Software to nie wszystko

Według wielu obserwatorów kolejnej dużej rzeczy nie należy spodziewać się wyłącznie ze strony nowego oprogramowania instalowanego na smartfonach czy tabletach. To już za mało. Przełomem będzie umiejętne połączenie go z kolejnymi sprzętami. Albo po prostu gadżet, który zastąpi obecnie używane urządzenia. Mogą nim być zaprezentowane niedawno okulary Google, których możliwości zapowiadają się niesamowicie: urządzenie wykorzystuje rozszerzoną rzeczywistość i reaguje na zmieniający się kontekst, nakładając na widziany obraz różnego rodzaju informacje – na przykład gdy patrzymy przez okno, wyświetla automatycznie prognozę pogody. Dzięki stałemu połączeniu z internetem okulary korzystają z map Google’a, wyświetlają informacje o obiektach, które widzimy, a nawet rozpoznają twarze. Zastępują też funkcje telefonu. Niektórzy spodziewają się, że na tym polu rozegra się prawdziwa batalia o następny wielki technologiczny przełom między Google’em a Apple’em, bo producent iPhone’a na pewno zrobi własne iGoogles.

Inwestorów interesują start-upy, które działają w chmurze, mutacje serwisów społecznościowych i rynek mobilny

Zdaniem wpływowego amerykańskiego bloga Business Insider rewolucji można się też spodziewać po robotach. Serwis przypomina, że największe firmy z listy 500 magazynu „Fortune” wydały już masę pieniędzy na zakupu spółek zajmujących się budową takich maszyn: Amazon zapłacił 775 mln dol. za Kiva Systems prowadzący magazyny tylko przy użyciu robotów; Apple przejął technologię, która stoi za wszczepioną do iPhone’ów aplikacją Siri, rozumiejąca zadawane na głos pytania. Nie wspominając o Google’u produkującym samochody roboty, które prowadzą się same. Firmy takie jak Bandai czy Romotive tworzą z kolei sterowane smartfonami zabawki czy samochody. – Takie produkty to przyszłość rozrywki i gier – uważa Alyson Shontell z Business Insidera. A eksperci szacują, że rynek produkcji robotów, szacowany dziś 20 mld dol., do 2025 r. osiągnie wartość 70 mld dol. Niektórzy dorzucają do tego inne elektroniczne nowinki, jak opaski firmy Jawbone, które monitorują stan zdrowia, czy drukarki 3D pozwalające produkować przedmioty. – Upowszechnienie się drukarek 3D zglobalizuje rynek małej przedsiębiorczości i pozwoli nawet najmniejszym firmom na sprzedawanie produktów i pomysłów globalnie – mówił w wywiadzie dla DGP Chris Anderson.
Alan Kay, legenda branży informatycznej, mawiał, że najlepszym sposobem przewidywania przyszłości jest jej wymyślenie. Inwestorzy w Dolinie Krzemowej też wyznają tę zasadę. W końcu był czas, w którym jak mantrę powtarzano, że komórki będą coraz mniejsze, po czym pojawiły się smartfony i całkowicie zmieniły oczekiwania klientów. Steve Jobs przekonywał, że klienci nie wiedzą, czego chcą, dopóki się im tego nie pokaże. Z drugiej strony inwestorzy zdają sobie sprawę, jak trudno przewidzieć, co spodoba się w przyszłości użytkownikom. W portfolio funduszu Andreesen Horowitz, o którego założycielu mówi się, że „zna przyszłość”, znaleźć można serwis o nazwie LAL. Co to takiego? Jest tylko jedno zdanie opisu: „Lal to sposób na komunikację między studentami na amerykańskich uniwersytetach”. Brzmi znajomo? Taka sama była na początku zasada działania Facebooka, który – zanim stał się globalny – zaczął od Harvardu, by potem otwierać się powoli na inne uczelni. Jest gigantem, ale przecież nie był pierwszym serwisem społecznościowym, żeby wspomnieć choćby Friendstera czy MySpace. Choć gwiazdy rywali świeciły jasno, przygasły, i podobny scenariusz – twierdzą niektórzy – może spotkać Facebooka. Branżowy serwis Mashable już zresztą oznajmił, że najlepsze czasy ma on za sobą. Kto wie, czy Lal, w połączeniu z okularami Google’a, nie zajmie w przyszłości jego miejsca? Gdyby tak było, Marc Andreessen jest już przygotowany, by na tym zarobić.