Snake powrócił, choć jedynie na kilka godzin.„Metal Gear Solid V: Ground Zeroes” to koronny dowód na to, że długość ma znaczenie

Hideo Kojima, japoński guru elektronicznej rozrywki, mylił tropy i planował kolejne fortele nie gorzej niż bohater serii stworzonych przez niego gier. Półtora roku temu podczas gali rozdania nagród branżowych zaprezentowano zwiastun gry „The Phantom Pain” autorstwa studia Moby Dick, któremu szefował niejaki Joakim Mogren. Podejrzliwi gracze zwietrzyli podstęp. Nie dość, że prezentowany tytuł był łudząco podobny do innych pozycji z cyklu „Metal Gear Solid”, to jeszcze imię rzekomego dewelopera rozszyfrowano jako anagram nazwiska „Kojima”.

Zasłona dymna okazała się oczywiście kokieteryjną zagrywką marketingową, a prace nad grą trwały zapewne już od jakiegoś czasu, choć jeszcze w listopadzie 2011 roku Japończyk zarzekał się, że nie ma pojęcia, kiedy możemy spodziewać się kontynuacji słynnego cyklu. Lecz zaledwie parę miesięcy po premierze trailera Kojima ponownie zaskoczył zainteresowanych, oświadczając, że „Metal Gear Solid V” zostanie, z troski o czekających już zbyt długo graczy, podzielone na dwa akty – preludium otrzyma tytuł „Ground Zeroes”, zaś segment główny „The Phantom Pain”. Ten drugi tytuł będzie miał swoją premierę dopiero w 2015 roku, ale od paru tygodni możemy nabyć prolog. Niestety, ku rozczarowaniu pokaźnej rzeszy potencjalnych kupujących, można go ukończyć w zaledwie... dwie godziny. I nie są to defetystyczne prognozy, ale fakt. Przez główne misje kierowany przez nas Snake przemknie migiem. Po ich zakończeniu otrzymujemy co prawda dostęp do kolejnego pakietu zadań, ale cóż, niesmak pozostaje.

„Metal Gear Solid V: Ground Zeroes” kosztuje niby niewiele ponad stówkę, ale to i tak sporo jak na zabawę na jeden wieczór. Co prawda jest to produkt najwyższej jakości, lecz dzisiaj standardem jest wielogodzinna rozgrywka i praktycznie w ciemno możemy się spodziewać, że inwestycja pozwoli nam spędzić przed konsolą co najmniej dziesięć godzin, zaś niektóre najgłośniejsze produkcje potrafią wykroić z życia i dwie pełne doby. Jeśli spojrzeć na opisywany tytuł okiem optymisty, jest to faktycznie nie byle jaka zapowiedź „The Phantom Pain” z paroma nowatorskimi rozwiązaniami, jak chociażby tryb Reflex, który spowalnia akcję w krytycznym momencie i rzutem na taśmę daje nam szansę obezwładnienia przeciwnika, zanim ten zaalarmuje towarzyszy. Pozwala się również graczowi rozegrać poszczególne misje w wybranej przez niego kolejności oraz poruszać się swobodnie po terenie; to przedsmak tego, co czeka na nas w wyczekiwanym sequelu, który ma zaskoczyć otwartym światem. Kojima obawia się nawet, że „The Phantom Pain” może oferować graczom zbyt rozległy teren rozgrywki, i nadal zastanawia się, jak to rozgryźć, a „Ground Zeroes” pozwala wierzyć, iż nie są to czcze pogaduchy, lecz faktycznie szykuje się mała rewolucja.

Pomimo kręcenia nosem nie sposób tej gry zignorować. Pomijając jej długość (a może raczej krótkość), nie da się wiele „Ground Zeroes” zarzucić i jeśli potraktować ją w kategoriach przystawki, można wycisnąć z niej całkiem sporo. Tym bardziej że przedstawione zdarzenia mają niebagatelne znaczenie dla wielowątkowej, nierzadko zagmatwanej fabuły całej serii i są rejestracją kolejnego etapu przemiany Snake’a w późniejszego adwersarza, Big Bossa. „Ground Zeroes”, tak jak parę innych tytułów serii, jest bowiem prequelem i nie występuje w niej ikona cyklu, Solid Snake, który jest... klonem swojego zaprzysiężonego wroga. A to tylko jeden z zaskakujących aspektów uniwersum „Metal Gear Solid”, budowanego już od 1987 roku. Kojima, rozumiejąc, że ograniczenia sprzętowe nie pozwolą mu na napisanie tętniącej akcją gry, zdecydował się na nowatorskie rozwiązanie, które podłoży podwaliny pod podgatunek tak zwanych skradanek, gdzie celem będzie nie eksterminacja przeciwników, ale unikanie starcia.

Inspirowana filmem „Wielka ucieczka” gra „Metal Gear” doczekała się w 1990 roku nie jednego, ale dwóch sequeli: oficjalnego, firmowanego nazwiskiem Kojimy, oraz, w tym samym roku, drugiego, z którym nie miał nic wspólnego. Lecz do kanonu klasyki gier konsolowych seria weszła w 1998 roku, kiedy to pojawiła się trójwymiarowa kontynuacja tytułu na PlayStation, do dziś uznawana za jedną z najlepszych gier na tę platformę. Potem nadszedł czas na kolejne sequele, prequele, remaki na inne konsole oraz spin-offy, w XXI wieku produkowane już rokrocznie. „Metal Gear Solid” dość szybko zaanektowało także i inne media – książka na podstawie pierwszej gry została napisana jeszcze w 1988 roku. Dzisiaj biblioteczka miłośnika „MGS”, jak zwykło się tytuł zdrabniać, liczy już kilka pozycji oraz parę komiksów. Japończycy zrealizowali też słuchowisko radiowe, lecz przedstawione tam wydarzenia nie są zaliczane do oficjalnej linii fabularnej. Od dawna mówi się też o hollywoodzkim filmie, z którym łączono na pewnych etapach różne duże nazwiska, ale wydaje się, że na razie Kojima machnął ręką na projekt, twierdząc, iż gry i kino to media na tyle odległe, że marzenia o adaptacji trzeba odroczyć na czas nieokreślony. Gry z serii „Metal Gear Solid” sprzedały się do tej pory w nakładzie grubo powyżej trzydziestu milionów egzemplarzy i „The Phantom Pain” z pewnością ten wynik poprawi. Jak będzie z kontrowersyjnym „Ground Zeroes”? Na razie gra radzi sobie najgorzej spośród wszystkich odsłon serii, lecz można się spodziewać, że do czasu premiery sequela zostanie mocno przeceniona.