Nielicznym pojedynek Dawida z Goliatem udaje się wygrać. Tak jak Maxowi Mosleyowi, który wywalczył prawo do zablokowania dostępu w wynikach wyszukiwania Google treści naruszających jego dobra osobiste (dziś piszemy o tym na stronach prawnych). Firma broni się, twierdząc, że jako wyszukiwarka jest platformą, która pokazuje linki do treści i za owe treści nie odpowiada. Jak Kargulowy sołtys na reklamach wyświetlanych przy tych treściach się utuczyła...
Bo Google chętnie podkreśla, że jest tylko wyszukiwarką, choć drugą ręką wyciąga pieniądze z kieszeni internautów, oferując różne usługi czy zarabiając na reklamie. Model biznesowy Google zbudowano na gromadzeniu informacji o użytkownikach. A taki monopolista jest groźny. Internauci nie zawsze pamiętają, że widzą linki do tego, co Google opłaca się pokazać, czyli przy czym opłaca się wyświetlać reklamy.
Podgryzać pozycję Google można, a nawet trzeba. W Rosji Yandex skuteczniej zaspokaja potrzeby internautów, w Chinach Baidu lepiej radzi sobie niż chińskojęzyczna wersja Google. Czy jest szansa na to, by w Polsce rynek obsługiwała rodzima wyszukiwarka? Firma, która płaciłaby podatki u nas, a nie jak Google w Irlandii?
Zawsze jest szansa, tylko trzeba próbować. Kilka dni temu głośno było o Nekst – projekcie efektywnej wyszukiwarki polskojęzycznych zasobów autorstwa PAN i Politechniki Wrocławskiej. A kto słyszał o FilesTube.com, wyszukiwarce założonej 7 lat temu w Szczecinie, wyspecjalizowanej w wyszukiwaniu multimediów w serwisach RapidShare? Niewielu...
Zachowań typu „zapytaj wujka Google” nie da się szybko zmienić. Dla wielu z nas Google jest synonimem wyszukiwarki. Prawdziwe wyzwanie zatem to zmienić przyzwyczajenia internautów.