Trafiły już nie tylko pod strzechy, ale i do dyskontów. Według przepisów, które mają wejść w życie pod koniec wakacji, urządzenia te będą mogli pilotować nawet niepełnoletni
Wtorek, 7 sierpnia. Serwisy newsowe podają, że dron wleciał na teren Lotniska Chopina w Warszawie. Komenda stołeczna policji wyjaśnia, że poszukuje operatora urządzenia. Ostatecznie okazuje się, że za drona wzięto awionetkę. Ale służby pamiętają niebezpieczny incydent z wakacji 2015 r., kiedy to do lądującego w stolicy samolotu Lufthansy podfrunęło właśnie takie niesforne, zdalnie sterowane urządzenie. Środa, 8 sierpnia. Jeden z poczytnych dzienników publikuje informację o nowym domu prezesa TVP Jacka Kurskiego i jego świeżo poślubionej małżonki. Materiał jest pełen szczegółowych zdjęć posesji, wykonanych właśnie z wykorzystaniem drona.

Z armii pod strzechy

Drony jako technologię przyszłości zaprezentowano po raz pierwszy w USA po II wojnie światowej. Długo nie wyglądały na praktyczny gadżet. Dopiero w drugiej dekadzie XXI w. zaczęto na poważnie myśleć o nich jako towarzyszach codziennego życia cywilów. W latach 2013 i 2018 stały się bohaterami okładek amerykańskiego tygodnika „Time”. Całkiem niedawno przyleciały do Polski. I trafiły na podatny grunt. Od stycznia do sierpnia 2018 r. sprzedano w Polsce około 10–20 tys. bezzałogowych statków powietrznych. Obecnie jest ich w użytkowaniu ponad 100 tys., a już wkrótce będzie dwa razy więcej. Przy czym 80–90 proc. stanowią zabawki, czyli urządzenia o wadze do 600 g. Zaledwie 10 proc. całej puli to drony profesjonalne, które można wykorzystywać w pracy. Zarabia na nich podobno około 500–600 osób, o czym ma świadczyć liczba firm zajmujących się komercyjnym użyciem dronów, szacowana na około 300. Według stanu na 8 sierpnia 2018 r. Urząd Lotnictwa Cywilnego wydał 7992 świadectwa kwalifikacji dla operatorów takich maszyn. Żeby uzyskać „prawo jazdy” na drona, trzeba zdać egzamin teoretyczny (koszt: 53 zł), poprzedzony 25 godzinami zajęć; egzamin praktyczny (koszt: 105 zł) – 15 godzin lotów, w tym 7 na symulatorze, i zapłacić 200 zł za wydanie orzeczenia lekarskiego. Jednak mające wejść w życie pod koniec sierpnia rozporządzenie ministra infrastruktury rozszerzy jeszcze grono osób mogących używać ich w celach innych niż tylko rekreacyjne.
Dość powszechne jest wykorzystanie dronów w przemyśle wojskowym, transporcie medycznym, geodezji, kartografii, rolnictwie precyzyjnym, w inwentaryzacji farm wiatrowych i słonecznych czy przy ochronie imprez masowych. Liczba przyszłych zastosowań rośnie bardzo dynamicznie. Biorąc pod uwagę obecny stan prawny, świadomość zmian, które drony spowodują dla życia społecznego, rośnie znacznie wolniej niż liczba tych urządzeń na niebie. Regulator koncentruje się głównie na: zniesieniu limitu wiekowego dla operatorów dronów, możliwości latania nad budynkami w mieście, ustalaniu kategorii lotów (np. wprowadzeniem nowej kategorii – do 2 kg, co jest ukłonem dla osób latających dronami wyścigowymi). Tymczasem dziś już wymienić można kilka zagrożeń, które mogą powodować drony: inwigilację, zagrożenia terrorystyczne, działalność przemytniczą, powodowanie wypadków i incydentów np. z udziałem polityków.
W Polsce jest około 100 tys. właścicieli dronów – tylko dziewięć razy mniej niż użytkowników w Stanach Zjednoczonych, co plasuje nas w światowej czołówce. W 2015 r. przychody ze sprzedaży bezzałogowych statków powietrznych wyniosły 164 mln zł, rok później przekroczyły 200 mln zł, a przed rokiem osiągnęły ćwierć miliarda
Przenieśmy się na moment w czasie – do roku 2061. A dokładnie do miasta Orbit City, które – używając współczesnego języka – już dawno przeżyło czwartą rewolucję przemysłową. Jego mieszkańcy wiodą szczęśliwy żywot w podniebnych apartamentach, mają do pomocy roboty, a żeby się zbytnio nie przemęczać, podczas spaceru wchodzą na ruchomą platformę, która zabiera ich, dokąd tylko zechcą. Nikt nie używa samochodów, bo ruch kołowy nie istnieje – dzieci do szkoły, a dorośli do pracy podróżują prywatnymi statkami powietrznymi, które latają po całym niebie. Taką wizję przyszłości snuli w latach 60. XX wieku William Hanna i Joseph Barbera – autorzy znanej kreskówki „Jetsonowie”. Na potrzeby serialu animowanego wymyślili rzeczywistość, która dziś nie wydaje się wcale tak bardzo odległa. Bo do Jetsonów brakuje nam już tylko 40 lat i podświadomie zaczynamy kopiować ich styl życia.
Wprawdzie drony nie tworzą jeszcze roju nad naszymi głowami, ale posiadanie tego cudu techniki w domu przestaje być czymś nadzwyczajnym. Dziś bezzałogowe statki powietrzne przypominające np. prywatny Enterprise ze „Star Treka”, tylko że w wersji zminiaturyzowanej, puszcza się rekreacyjnie, tak jak kiedyś latawce czy zdalnie sterowane szybowce. Dronem można nakręcić oryginalną sesję ślubną z lotu ptaka, zrobić zjawiskowe zdjęcie albo obfotografować nieruchomość, przeskanować powierzchnię terenu, zbadać dno morza i rzeki, wykorzystać w ratownictwie górskim. Za granicą zastosowań dronów jest jeszcze więcej. Można rozwozić pizzę po mieście, z czego skorzystała w Wielkiej Brytanii sieć Domino’s. Albo uratować życie tonącemu na plaży, wyposażając bezzałogową maszynę w ładunek w postaci koła ratunkowego. Drony przyjęły się w popkulturze. Powstają o nich piosenki, a nawet całe płyty, czego przykładem wydany dwa lata temu – pod takim właśnie tytułem – album raperów z grupy Fisz Emade Tworzywo. Podczas kręcenia klipu do utworu „Drony” zdjęcia wykonano, oczywiście, dronem. Dzięki temu produkcja teledysku wyszła taniej, bo nie trzeba było angażować ekipy uzbrojonej w kilka kamer.
To, że drony stanowią krok milowy na drodze technologicznego rozwoju, doskonale obrazują zorganizowane w lipcu br. obchody 50-lecia firmy Intel, która zasłynęła z produkcji procesorów do komputerów osobistych IBM. Z okazji okrągłych urodzin zamiast pokazu sztucznych ogni niebo po zmroku nad Kalifornią wybuchło feerią świateł LED-owych doczepionych do każdej z 2018 maszyn fruwających w powietrzu. Mało tego – bezzałogowe statki odtworzyły na niebie ośmiominutową choreografię. W trakcie pokazu drony formowały na niebie trójwymiarowe figury przedstawiające m.in. kulę ziemską, sylwetki ludzi, ogromny mózg, układy scalone oraz – oczywiście – specjalnie na tę okoliczność zaprojektowane nowe logo firmy jubilatki. Takie podniebne prezentacje stają się powoli chlebem powszednim w czasie ważnych wydarzeń popkulturowych. Drony uświetniły też ceremonię otwarcia igrzysk olimpijskich w Pjongczangu, a także koncert Lady Gagi towarzyszący rozgrywkom Super Bowl.

Najtańsze w dyskontach

Czym są naprawdę drony? Jak je właściwie zdefiniować, uwzględniając mnogość oferowanych przez nie funkcjonalności i zastosowań? – To pojazdy bezzałogowe, które mogą latać w rojach oraz realizować różne zadania, takie jak przenoszenie ładunków, ale też wyplatanie mostów, po których później może przejść człowiek. Pod drony można podwiesić różnego rodzaju sensory, takie jak kamery multispektralne, termowizyjne i do bliskiej podczerwieni, a także czujniki ultrafioletowe czy skanery laserowe. Dzięki temu te statki powietrzne mogą tworzyć ortofotomapy czy trójwymiarowe modele terenu, które można potem dowolnie obracać na monitorze komputera i powiększyć do bardzo dużych rozmiarów w wysokiej rozdzielczości – mówi Dariusz Werschner, dyrektor rozwoju biznesu w zakresie systemów bezzałogowych w firmie Pentacomp Systemy Informatyczne S.A. oraz prezes Polskiej Izby Systemów Bezzałogowych.
Drony śmiało weszły na polski rynek. Z wyliczeń Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur oraz Fundacji Instytutu Mikromakro za rok 2017 wynika, że w Polsce jest około 100 tys. właścicieli bezzałogowych statków powietrznych – tylko dziewięć razy mniej niż użytkowników w Stanach Zjednoczonych, co plasuje nas w światowej czołówce. Największy udział w rynku dronów ma Mazowsze (28 proc.), dalej Śląsk (12 proc.) oraz Pomorze i Wielkopolska (10 proc.). A jego wartość stale rośnie. W 2015 r. przychody ze sprzedaży bezzałogowych statków powietrznych wyniosły 164 mln zł, rok później przekroczyły 200 mln zł, a przed rokiem osiągnęły ćwierć miliarda.
Trudno się dziwić rosnącemu w siłę rynkowi dronów, skoro te są już do kupienia nawet w dyskontach po promocyjnych cenach, zwłaszcza w okresie przedświątecznym, kiedy wszystkich ogarnia szał zakupowy. Wirtualna Polska opublikowała pod koniec 2015 r. przegląd oferty sprzedaży latających pojazdów w marketach. Najtańszy – bez żadnych akcesoriów – można było kupić już za 84,9 zł. Statek z kamerą, która pozwoli wykonać 400 zdjęć i nagrać półgodzinny film, dodatkowo wyposażony w kartę pamięci 4 GB i akumulator pozwalający na ośmiominutowy lot, kosztował 199 zł. Ale już za model Parrot Airbone Night, który unosi się w powietrzu przez 10 minut i da się nim sterować z tabletu lub smartfona, trzeba było zapłacić 550 zł. Cały czas mowa oczywiście o rekreacyjnych dronach z kamerą oraz systemem GPS o masie nieprzekraczającej 600 g. Bo ceny bezzałogowych statków powietrznych przeznaczone do cywilnych zastosowań sięgają nawet 150–200 tys. zł.

Sam wystartuje, sam wyląduje

– Sprzedaż dronów oczywiście rośnie. Są dostępne w wielu sklepach, choćby w popularnych marketach z elektroniką użytkową, a ich ceny spadają, bo konkurencja na rynku się powiększa. Nie ma żadnych ograniczeń wiekowych co do ich sprzedaży, a na ograniczenia wiekowe co do ich pilotowania mało kto patrzy. Z tego względu kupowane są już na komunię jako prezenty dla dzieci. Największą popularnością cieszą się chyba drony „podróżnicze” – przenośne, małe, lekkie; zmieszczą się do plecaka. Takich dronów stale przybywa, a ceny zaczynają się zbliżać do cen średniej i wyższej klasy smartfonów. Większość komercyjnych dronów obsługuje się poprzez mobilną aplikację i ewentualnie kontroler będący w zestawie, a dron potrafi sam wystartować, wylądować czy nawet wykonać określone ujęcia z powietrza całkowicie bez sterowania nim, przez co stał się tak popularny i powszechny – twierdzi Michał Zawadzak, członek Polskiej Izby Systemów Bezzałogowych oraz redaktor portalu SwiatDronow.pl.
Czołowym producentem bezzałogowych statków powietrznych jest chińska marka DJI, która kontroluje dwie trzecie całego rynku dronów komercyjnych. Tuż za nią plasuje się inny gigant z tego kraju, współpracująca z Intelem firma Yuneec, oraz wspomniany francuski Parrot. Popularne są też marki Syma oraz Hubsan, chociaż te modele dronów są przeznaczone raczej dla dzieci i nie mają wiele wspólnego z profesjonalnym sprzętem do filmowania.
Drony do zabawy nie wymagają posiadania stosownych zezwoleń. Jeśli jednak chcemy nimi latać w celach zarobkowych, musimy wyrobić sobie świadectwo kwalifikacji UAVO – odpowiednik „prawa jazdy”. Uprawnienia te dzielą się na dwie kategorie: operowanie dronem w zasięgu wzroku operatora (VLOS) oraz poza jego zasięgiem (BVLOS). Aby zdobyć pozwolenie, trzeba przejść szkolenie z m.in. prawa lotniczego, zasad nawigacji czy meteorologii. W dodatku wylatać na dronie minimum 15 godzin. Kurs na operatora VLOS waha się do 1 do 3 tys. zł, a na sterowanie maszyną w kategorii BVLOS – od 4 tys. zł. Później należy opłacić i zdać państwowy egzamin teoretyczny i praktyczny oraz wykonać badania lekarskie, a także wykupić polisę OC – średnia miesięczna składka przy ubezpieczeniu drona do 20 tys. zł wynosi 250 zł.
Bezzałogowe statki powietrzne najczęściej wykorzystywane są do komercyjnej fotografii, zwłaszcza ślubnej, bo tu liczą się najbardziej spektakularne ujęcia niemożliwe do wykonania zwykłym aparatem. Średni koszt wynajęcia operatora na cały ośmiogodzinny dzień zdjęciowy wynosi od 1,2 tys. zł, z zastrzeżeniem, że to będzie niskobudżetowa produkcja wykonana podstawowym sprzętem. Dodatkowo pamiątkowy film ze ślubu to dużo większy wydatek, a cena rośnie wraz z długością materiału. Za dziesięciominutowy film nakręcony jedną kamerą zapłacimy około 2 tys. zł, ale za krótki teledysk z godzinnym filmem w pakiecie i nagraniami w plenerze przy użyciu dwóch kamer – już ponad dwa razy tyle.

Prawo jazdy dla nieletnich

Posiadacze świadectwa kwalifikacji UAVO muszą być gotowi na zmianę przepisów, która lada chwila obejmie drony. Pod koniec sierpnia ma wejść w życie rozporządzenie ministra infrastruktury zmieniające zapisy ustawy – Prawo lotnicze w kontekście niektórych rodzajów statków powietrznych oraz określenia warunków i wymogów dotyczących ich używania. Jakie konkretnie zmiany są przewidziane?
Po pierwsze, pilotowanie drona poza zasięgiem wzroku stanie się bardziej dostępne. Dotychczas zgodnie z art. 126 ustawy – Prawo lotnicze loty BVLOS były możliwe jedynie w specjalnie wydzielonych strefach, na co wymagane było specjalne zezwolenie. Kłopot w tym, że trzeba było na nie czekać około 100 dni od terminu zgłoszenia, a nie było pewności, czy Polska Agencja Żeglugi Powietrznej takiej zgody udzieli. Po wejściu w życie rozporządzenia wyznaczenie wspomnianych stref nie będzie konieczne, ale tylko w lotach do określonej wysokości – 120 m w przypadku lotów operacyjnych, specjalistycznych i szkoleniowych i do 50 m nad ziemią lub do 50 m nad najwyższą przeszkodą (np. budynkiem) w przypadku lotów w pełni automatycznych. Trzeba będzie jednak poinformować służby ruchu lotniczego o zamiarze wykonania takich lotów co najmniej 7 dni wcześniej.
Druga kwestia dotyczy ograniczeń lotów BVLOS. Nie wszyscy na mocy rozporządzenia dostaną pozwolenie na latanie poza zasięgiem wzroku. Będzie ono przysługiwało jedynie konkretnym rodzajom operacji podzielonym na loty operacyjne (wykonywane przez określone służby), specjalistyczne (dozór, monitoring, ochrona, geodezja, leśnictwo, rolnictwo, loty badawcze i testowe) oraz automatyczne (dostawy medyczne czy działania agrolotnicze, np. opryski). Poza tym bezzałogowe pojazdy przeznaczone do takich lotów będą musiały się zarejestrować poprzez wpis do ewidencji cywilnych statków powietrznych oraz spełniać wiele warunków, m.in. posiadać oświetlenie pozycyjne i antykolizyjne, a także mieć zamontowane dodatkowe urządzenia lokalizujące w razie utraty podstawowej łączności z dronem.
Kwestia numer trzy dotyczy łatwiejszego dostępu do uzyskania uprawnienia pozwalającego operować dronami. Obecnie, aby otrzymać „prawo jazdy na drona”, kandydat na operatora musi mieć skończone 18 lat, przejść badania lotniczo-lekarskie oraz zdać egzamin przed egzaminatorem państwowym z Urzędu Lotnictwa Polskiego. Rozporządzenie liberalizuje te przepisy dla zastosowań rekreacyjnych i znosi dotychczasową granicę wieku. Ponadto wspomniane badania na pilotowanie dronów do 5 kg nie będą potrzebne, a kandydatów ma egzaminować instruktor w ośrodku szkoleniowym. To, co się nie zmienia, to wymóg przejścia szkolenia lotniczego do uzyskania uprawnień na komercyjne sterowanie dronem zarówno w zasięgu wzroku, jak i poza nim.

Miasta są gotowe

Chyba największym wyzwaniem przed branżą bezzałogowych statków powietrznych, ale i władzami samorządowymi, jest wpuszczenie dronów do miejskiej przestrzeni powietrznej. Czyli budowa tzw. U-Space (ang. urban space – przestrzeń miejska). Jego tworzenie już się rozpoczęło. Obecnie zbierane są informacje o firmach dronowych oraz dostępnych usługach oferowanych przez tę technologię z przeznaczeniem dla samorządów. W opracowaniu są także procedury inwentaryzacji przestrzeni powietrznej w miastach do wysokości 300 m nad poziomem gruntu, aby urządzenia poruszające się w ich granicach w sposób uporządkowany i tylko w strefach do tego przeznaczonych, tak jak latające samochody w filmach Luca Bessona czy statki powietrzne we wspomnianej na wstępie kreskówce o Jetsonach.
– Drony mają latać między budynkami, ale tylko po wyznaczonych korytarzach, w sposób absolutnie autonomiczny, to znaczy samodzielnie, sterowane przez systemy informatyczne. Człowiek ma je tylko nadzorować, a komputer koordynować loty wszystkich pojazdów w przestrzeni powietrznej. Widzę tutaj analogię z autonomicznymi samochodami. Nasze miasta czeka rewolucja. Muszą stać się „dron-ready”. Zinwentaryzować swoją przestrzeń powietrzną, wyznaczyć korytarze dla tych bezzałogowych urządzeń – takie dronostrady, w których drony mają się przemieszczać. Poza tym wytyczyć strefy dla dronów zamknięte, tzw. geofencing, czyli obszary, w których na stale lub czasowo ich ruch nie będzie możliwy. Następnie wybudować niezbędną infrastrukturę naziemną oraz wdrożyć system zarządzania U-Space – DTM (ang. Drone Traffic Management). Aby samorządy wiedziały, jak to robić, rusza rządowy program Demonstrator – informuje Werschner.
Co istotne, to właśnie miasta po wejściu w życie nowych przepisów mają wydawać zgody i określać warunki lotów automatycznych dronów w terenach zabudowanych. Mają ich ruchem również zarządzać, bo teraz ten obowiązek spoczywał na służbach ruchu lotniczego. Zdaniem ekspertów będzie to znaczący krok w stronę realizacji dojrzałego U-Space, czyli miasta z kompletną infrastrukturą do obsługi autonomicznych dronów.

Szybkie drony, powolna administracja

Na gwałtowne rozprzestrzenienie się dronów powinni być gotowi także regulatorzy i szeroko rozumiana świadomość społeczna. Jak to bywa z przełomową technologią – wymaga ona kompromisu. Drony dają szybki dostęp do niepenetrowanych dotąd obszarów, stanowią źródło przychodów albo optymalizacji, ale odbierają nam prywatność i bezpieczeństwo. – W piosenkach na płycie szukamy granic tego nowego wspaniałego świata – mówił mi Bartosz „Fisz” Waglewski, jeden z filarów Fisz Emade Tworzywo. – Pytamy o to, jak ten świat będzie wyglądał. I o prywatność, która zdaje się nie istnieć w mentalności młodych pokoleń. Nie ulega wątpliwości, że wspomniane granice bardzo się przesunęły.
Właśnie: prywatność. To jest słowo klucz do zrozumienia mrocznej natury latających małych pojazdów, które są coraz skuteczniejszym narzędziem do inwigilacji, o czym kilka dni temu przekonał się prezes TVP Jacek Kurski. Wraz z upowszechnianiem się bezzałogowych maszyn, które wszędzie dolecą i wszystko zobaczą, sfilmują oraz nagrają, prywatność przestaje właściwie istnieć.
Odpowiedzią na inwigilację dronów są różne projekty, które mają dawać odpór wścibskim pojazdom. Amerykański artysta i badacz Adam Harvey zaprojektował np. bluzy antydrone, podobne do strojów islamskich, które mają uniemożliwić identyfikację człowieka z powietrza. Drony są także dużym wyzwaniem dla ochrony danych osobowych, dlatego powołana przez Parlament Europejski Grupa Robocza ds. Artykułu 29 pracuje nad regulacjami dotyczącymi tego, czy zbieranie danych przez te urządzenia jest zgodne z prawem.
Istnieją też inne zagrożenia ze strony dronów. Cztery lata temu rosyjska policja przechwyciła na granicy z Litwą bezzałogową maszynę szmuglującą papierosy. Do podobnego procederu doszło na terenie Stanów Zjednoczonych. W kwietniu 2015 r. wypuszczony z więzienia w Maryland Thaddeus Shortz postanowił zrobić biznes na przemycaniu dronem do tego zakładu karnego pornografii, narkotyków i tytoniu. Sąd skazał go za to na 21 lat więzienia.
Drony są wykorzystywane w celach dywersyjnych. Jeden z nich zakłócał wiec wyborczy z udziałem kanclerz Niemiec Angeli Merkel w Dreźnie w 2013 r. Kilka takich maszyn widziano też nad elektrowniami atomowymi we Francji. A jakiś czas temu funkcjonariusze BOR zatrzymali obywatela Łotwy, który wleciał dronem na teren Belwederu.

Do zabijania, obsiewania pola i wożenia krwi

Przyszłość bez wątpienia będzie należała do dronów. W przemyśle wojskowym nowe możliwości oferują dziś urządzenia będące tzw. amunicją krążącą, które są de facto latającymi ładunkami wybuchowymi. Takie statki bezzałogowe mogą zostać wysłane, by krążyć w powietrzu, zanim uderzą w wybrany cel. Można je zdetonować albo zneutralizować. Tego typu broń pozwala na niszczenie pojazdów, zwłaszcza lekko opancerzonych. Kilkaset sztuk takiej „amunicji” zamówiły już Wojska Obrony Terytorialnej.
Innym przykładem zastosowania bezzałogowych statków powietrznych jest rolnictwo precyzyjne. Drony służą do monitorowania upraw dzięki m.in. kamerze do bliskiej podczerwieni. Z tak pozyskanych danych można wnioskować o stanie roślinności lub jakości nawożenia. Przydają się również w walce z pasożytami, takimi jak atakująca plantacje kukurydzy omacnica prosowianka. Odpowiednio zaprogramowany dron jest w stanie zrzucić nad obszarem pola co kilkadziesiąt metrów larwy owadów kruszynka, które wylęgną się wewnątrz składanych jaj szkodnika, by ocalić plony.
Na tym nie koniec nowinek ze świata pojazdów bezzałogowych. Prawdopodobnie w przyszłym roku firma Pentacomp przy udziale producenta dronów Cervi Robotics zaprezentuje działanie pierwszego polskiego systemu do transportu medycznego krwi – a docelowo również leków, surowicy, a nawet fragmentów tkanek do badań śródoperacyjnych – w oparciu o tak zwane drony cargo. Chodzi o odciążenie obecnie stosowanego transportu kołowego materiałów do badań. Takie rozwiązania mają w przyszłości transportować nie tylko próbki z krwią, ale także paczki na dystansie tzw. ostatniej mili.
– Zaczynamy budowę systemu od zastosowań medycznych, bo chcemy, aby drony zaczęły kojarzyć się z czymś pożytecznym. One mogą ratować życie. Wielowirnikowce zostaną wyposażone w specjalne moduły cargo do przewozu materiału biologicznego o masie do 5 kg. Moduł zapewnia stabilne warunki transportu: ma wibroizolację i termoizolację. Zakładamy trzy zakresy temperatur do przewożenia krwi – zakres temperatury pokojowej, zakres od 2 do 8˚C oraz zakres minus 20˚C – mówi Werschner.
Pomysł przez branżę medyczną jest przyjmowany z umiarkowanym entuzjazmem. – Wykorzystanie dronów do transportu krwi byłoby szczególnie przydatne w nagłych sytuacjach wymagających pilnego uzupełnienia w dany składnik krwi. Ale nie powinno zastąpić planowych transportów, z reguły przekraczających dopuszczalną wagę transportu dronem, w celu rutynowego uzupełnienia stanu depozytu składników krwi w szpitalnych bankach krwi, których odpowiedni zapas gwarantuje bezpieczeństwo pacjentom – uważa Jolanta Raś, zastępca dyrektora ds. medycznych Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Krakowie.
Projekt drona cargo dostał dwa lata temu rekomendację od ówczesnego wiceministra zdrowia Krzysztofa Łandy, a wniosek o dotację został pozytywnie rozpatrzony przez Narodowe Cetrum Badań i Rozwoju. Mimo to wcale nie jest pewne, czy państwowa opieka zdrowotna z niego skorzysta. – Mamy obawy, czy specyfika dronów pozwoli im na spełnienie tych wymagań, a tym samym, czy nie wpłynie to na jakość transportowanej krwi. Jednocześnie można ewentualnie rozważyć możliwość wykorzystania dronów do transportu próbek krwi, zarówno do wykonywania badań konsultacyjnych z zakresu immunologii transfuzjologicznej, jak i weryfikacyjnych. Jednakże należy mieć na uwadze, że materiał ten może być potencjalnie zakaźny – podkreśla dyrektor NCK dr Beata Rozbicka.
Najważniejszy jest przeciętny użytkownik. Ten zaś ma niewygórowane oczekiwania od dronów. Chce przede wszystkim dobrej jakości zdjęć i filmów. I aby pojazd jak najdłużej latał na jednej baterii, a w dodatku był lekki i nieduży.
– Myślę, że sprzęt będzie się wciąż miniaturyzował, a duże drony pozostaną jedynie dla tych, którzy potrzebują sporego udźwigu np. do transportu ładunków, przenoszenia wszelkiego rodzaju czujników, kamer termowizyjnych czy po prostu większych kamer filmowych znacznie wyższej klasy. Rynek jednak będą przejmować drony, które można schować w plecaku czy nawet w kieszeni, zabrać w każde miejsce niejako przy okazji, a nie po to, aby specjalnie latać. Potwierdza to rozpoznawalność takich modeli jak DJI Mavic Pro, DJI Mavic Air, DJI Spark. To najpopularniejsze latające drony, których waga waha się od zaledwie 300 g do 750 g – podsumowuje Zawadzak.

Z Kamilem Mamakiem, karnistą specjalizującym się w zagadnieniach prawnych nowych technologii, rozmawia Patryk Słowik

Widział pan ogródek prezesa Telewizji Polskiej Jacka Kurskiego i jego żony?
Nie, nie widziałem...
A ja widziałem. Dziennikarze „Faktu” wlecieli dronem za ogrodzenie domu Kurskich i obfotografowali go. Czy to nie przesada?
Tak naprawdę ta sytuacja nie różni się znacząco, w ujęciu prawnym, od tej, w której fotoreporterzy gazety weszliby na wysokie drzewo i zrobili zdjęcia. Wykorzystanie drona jest bez wątpienia prostsze. Jedna osoba, siedząc wygodnie w fotelu, może zajrzeć komuś przez okno do mieszkania, choćby było ono na najwyższym piętrze wieżowca. Nie ryzykuje też tym, że spadnie z drzewa lub zostanie złapana.
To, co nas chroniło przez wiele lat, czyli np. płot wysoki na trzy metry, przestaje wystarczać. Rozwój technologii wpływa na ograniczenie naszego prawa do prywatności. Osoby publiczne na pewno mogą to odczuwać. Ale dzieje się tak już od kilku lat. Dziś niemal każdy ma w kieszeni telefon komórkowy z przyzwoitym aparatem fotograficznym.
Ustawodawca wprowadza wiele wymogów technicznych przy wykorzystywaniu dronów. Czy już teraz powinien zacząć myśleć o dobrach takich jak prywatność i np. zabronić latania dronami w okolicach zabudowy mieszkaniowej?
To trudna sprawa. Takie ograniczenia już istnieją, ale dotyczą większych dronów, wykorzystywanych najczęściej w profesjonalnej działalności dużych podmiotów. Obawiam się natomiast, że choćby wprowadzono generalny zakaz latania dronami w pobliżu domów i bloków, byłby on niemożliwy do wyegzekwowania. Trudno mi sobie wyobrazić państwo ścigające każdego posiadacza drona, który zbytnio zbliżył się do zabudowy. Nie chciałbym też, aby za to karano np. rodziców dziecka, które otrzymało zabawkę na komunię.
Masowe wykorzystywanie dronów ogranicza naszą prywatność. To jednak tylko techniczne narzędzie do pozyskiwania informacji. Jeśli wskutek wykorzystania drona ktoś zdobędzie materiały, których wykorzystanie może stanowić np. naruszenie dóbr osobistych osoby uwiecznionej na zdjęciach, nadal przecież przysługuje odpowiednie roszczenie z kodeksu cywilnego.
Drony mogą być wykorzystywane w działalności przestępczej. W ostatnich dniach mogliśmy zobaczyć nieudany zamach na prezydenta Wenezueli przy wykorzystaniu takiego urządzenia. To pojedynczy przypadek czy niebawem będziemy obserwowali coraz więcej takich sytuacji?
Obawiam się, że będzie ich coraz więcej. Powszechnie o zamachu myśli się jako o ataku na wysokiego rangą funkcjonariusza, np. głowę państwa, poprzez wymierzenie w niego lufy pistoletu czy umieszczeniu w bliskiej odległości bomby. Zamachowiec kojarzy nam się z kimś, kto stara się przedrzeć przez kordon ochrony, by dotrzeć do VIP-a. Tyle że dziś to niepotrzebne – można bowiem wykorzystać drona. Zdaje się, że nawet szansa powodzenia takiego zamachu jest większa. Ryzyko wpadki zaś mniejsze, bo oprócz schwytania urządzenia służby muszą jeszcze dotrzeć do tego, kto je obsługiwał. A to może nie być łatwe.
Ochrona powietrzna musi odpowiadać na potrzeby współczesności. Nie wystarczy już kilku ochroniarzy, którzy będą bacznym okiem obserwowali tłum.
A może po prostu zabronić produkcji i posiadania dronów? Rozwiązałoby to wiele problemów.
Możemy też zakazać posiadania noży. Modelowy przykład: nożem można przekroić bułkę i tym samym nożem można zabić człowieka. Ale czy to powód, by zakazywać posiadania noży? Z dronami jest podobnie. Przytłaczająca większość osób, która z nich korzysta, używa ich do celów zgodnych z prawem. A ewentualny zakaz uderzyłby właśnie w te osoby, a nie w przestępców. To trochę tak jak z telefonicznymi kartami przedpłaconymi (prepaid), dla których wprowadzono wymóg rejestracji. Jest to utrudnienie dla przeciętnego obywatela. Dla przestępcy – żadne. Pamiętajmy też, że wiele z tych urządzeń to bardzo proste mechanizmy, które bez trudu moglibyśmy wydrukować na drukarce 3D. Nie wiem, czy jest sens, by aparat państwowy wchodził w walkę z podziemiem dronowym.
Musimy się pogodzić z tym, że technologia się rozwija. Drony można wykorzystywać do wielu pożytecznych działań. To, że służą niekiedy do działań bezprawnych lub wątpliwych etycznie, to nie powód, by je wyrzucać na śmietnik.