Na początku stycznia posypały się w USA pozwy wobec firmy Apple. W mediach rozpętała się "bateriowa" afera. Okazało się bowiem, że w starszym sprzęcie przy okazji aktualizacji systemu iOS obniżono wydajność. Nie informując - dodajmy - użytkowników.
W amerykańskim serwisie Reddit rozgorzała dyskusja. Klienci firmy dopatrywali się teorii spiskowych. Często padały oskarżenia, że chodzi o to, by użytkownik wydał pieniądze i przesiadł się na nowszy sprzęt. Oburzeni kongresmeni zwoływali konferencje, by poinformować, że wysłali listy w tej sprawie.
Firma musiała zareagować. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że w trakcie normalnego użytkowania wydajność akumulatorów spada. I takie zużyte baterie nie są już w stanie zapewnić zasilania na poziomie, który potrzebny jest w przypadku maksymalnej wydajności sprzętu. Efekt? "Nieplanowane wyłączenie" sprzętu.
Ale rzeczowy komunikat nie był w stanie przebić się w starciu ze spiskowymi teoriami. Kolejnym krokiem ze strony Apple'a były więc przeprosiny i zapowiedź akcji znacznej obniżki cen baterii. Znacznej - bo nowy akumulator miał kosztować ok. 150 zł w porównaniu do dotychczasowej ceny - ok. 480 zł.
Teraz firma zdecydowała się na kolejny krok. Jeśli użytkownicy będą upierać się przy pozostawieniu wydajności na dotychczasowym poziomie - będą mogli to uczynić. Kolejna aktualizacja systemu i menu "zdrowia" akumulatora pozwoli podjąć decyzję o przywróceniu wydajności. Firma przestrzega jednak, że może to oznaczać "nieoczekiwane wyłączenie" sprzętu.
Źródło: Apple