Na fali świetnej sprzedaży największe firmy szykują się do wejścia do kolejnych miast. O odebranie pola konkurencji nie będzie jednak łatwo.
Trójmiasto najbardziej skoncentrowane / Dziennik Gazeta Prawna
Poszerzyć swoją działalność zamierza Atal. Firma obecna w Gdańsku, Katowicach, Krakowie, Łodzi, Warszawie i we Wrocławiu na początku października rozpocznie sprzedaż pierwszych mieszkań w Poznaniu. – Będziemy jedynym deweloperem obecnym we wszystkich dużych aglomeracjach w Polsce. To pozwoli na dalsze zwiększanie sprzedaży, a także na większą niezależność od zmienności koniunktury na poszczególnych rynkach – zapowiada Mateusz Juroszek, wiceprezes spółki, która w pierwszych ośmiu miesiącach tego roku sprzedała ponad 1,5 tys. mieszkań.
Wyjścia poza Warszawę nie wyklucza Marvipol. Firma, która do czerwca sprzedała 291 lokali, analizuje m.in. rynek Trójmiasta. Z kolei Wrocławowi przygląda się Budimex Nieruchomości, który do czerwca znalazł chętnych na 712 lokali, a na razie działa w Warszawie, Krakowie, Poznaniu i Gdańsku. Sprecyzowane plany wobec stolicy Dolnego Śląska ma Robyg: prawdopodobnie w przyszłym roku rozpocznie tam działalność operacyjną. Firma ma już we Wrocławiu działkę umożliwiającą budowę ok. 300 lokali. W I półroczu Robyg sprzedał niemal 1,4 tys. lokali w Warszawie i Gdańsku.
Z kolei wrocławski Archicom, który do 26 sierpnia sprzedał 620 mieszkań, poszerza bank ziemi w Krakowie. W tym mieście działki kupiła w tym roku także firma Lokum Deweloper (do czerwca sprzedała 308 lokali). – Poza obecnością we Wrocławiu i w Krakowie w przyszłości rozważamy również wejście na rynek warszawski – informuje Bartosz Kuźniar, prezes Lokum Deweloper.
Najszersze plany ma Murapol, który jest już w 11 miastach, a zamierza wejść do Łodzi, Bydgoszczy i Gdyni. Przygląda się też rynkowi w Sopocie. – Docelowo zamierzamy zintensyfikować działalność deweloperską nad morzem, aby Trójmiasto było jednym z wiodących rynków grupy – zapowiada Michał Sapota, prezes Murapolu, który w I połowie roku zawarł niemal 1,3 tys. umów.
Pęd dużych deweloperów na nowe rynki ma związek z dobrą koniunkturą w branży. Dodatkowy czynnik to presja na wzrost, jaką mają spółki giełdowe (licznie reprezentowane w tej branży).
Według danych firmy doradczej Reas w sześciu największych aglomeracjach (Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Poznań i Łódź) deweloperzy sprzedali do czerwca 2016 r. 29,4 tys. mieszkań, o 21 proc. więcej niż rok temu. W 2015 r. ich sprzedaż wzrosła o 20 proc., do 51,8 tys. W końcu 2015 r. w miastach tych działało ok. 650 deweloperów.
Najwięksi gracze w branży nie myślą natomiast o mniejszych miastach. – One nie gwarantują popytu na odpowiednim poziomie. Niski popyt pogłębiają dodatkowo zmiany demograficzne – wskazuje Mateusz Juroszek z Atalu. Ta firma nastawia się na sprzedaż lokali z wyższego segmentu, czyli droższych, na które poza dużymi miastami nie ma wielu chętnych.
Z obliczeń, które Reas przygotował dla DGP, wynika, że udział w sprzedaży pięciu największych deweloperów w Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Poznaniu i we Wrocławiu wyniósł w I połowie 2016 r. od 25 proc. (Warszawa i Kraków) do 40 proc. (Trójmiasto). To oznacza, że największe firmy miały w tych miastach średnio od 5 do 8 proc. udziału w rynku. – Rynek jest tak konkurencyjny, że osiągnięcie w jednym z tych miast udziału powyżej 10 proc. to duży sukces – mówi przedstawiciel jednej z firm.
Maximilian Mendel z Reas wskazuje, że doświadczenia rozwiniętych gospodarek, np. zachodnioeuropejskich, pokazują, że sektor deweloperski jest zwykle dość rozdrobniony, a udziały największych firm nie przekraczają kilku procent. To efekt m.in. możliwości łatwego wejścia do branży, w której podstawą jest posiadanie gruntu.
Ryzyko zmonopolizowania największych rynków przez kilka podmiotów ogranicza też fakt, że na dłuższą metę to branża bardzo wymagająca i kosztochłonna. Na dodatek rynek mieszkaniowy jest bardzo zróżnicowany pod względem lokalnych preferencji. – Gdy weszliśmy do Wrocławia, okazało się, że to, co wcześniej oferowaliśmy w Warszawie, tam raczej nie zostanie dobrze przyjęte. Na Dolnym Śląsku musieliśmy przede wszystkim budować lokale wyższe, i nie była to jedyna różnica – przyznaje jeden z deweloperów.
– Efekt jest taki, że wiele większych firm z góry zakłada, że nie interesują ich miasta poniżej kilkuset tysięcy mieszkańców – dodaje specjalista Reas.