Wraca pomysł uruchomienia w Polsce kas oszczędnościowo-budowlanych. Problem może być tylko jeden: koszty dla budżetu.
Kasy budowlane w Czechach
/
Dziennik Gazeta Prawna
Niewykluczone, że wkrótce powstanie zupełnie nowy rodzaj banków – kasy oszczędnościowo-budowlane. Inicjatywę ustawodawczą w tej sprawie zapowiedzieli w minionym tygodniu senatorowie Prawa i Sprawiedliwości. I niewykluczone, że podpisze się pod nią również Platforma Obywatelska. – Jeżeli projekt zyska pozytywną rekomendację Ministerstwa Finansów, to jesteśmy gotowi go poprzeć – deklaruje Kazimierz Kleina, senator PO. I przypomina, że prace nad kasami trwały już w poprzedniej kadencji.
Zdanie resortu finansów ma duże znaczenie, ponieważ oszczędzanie w kasach wiązałoby się z dopłatami z budżetu państwa. W myśl projektu, do którego dotarł DGP, klienci dostawaliby z budżetu bonus – 15 proc. odłożonej w danym roku kwoty, przy czym nie więcej niż 900 zł (czyli maksymalną dopłatę można by otrzymać, odkładając rocznie 6 tys. zł). Minimalny okres oszczędzania: cztery lata. Po tym okresie kasa jest zobowiązana do udzielenia klientowi kredytu. A plan zakłada, że jego wysokość będzie równa kwocie zgromadzonej w okresie oszczędzania.
Również w przypadku oprocentowania – tak oszczędności, jak i późniejszego kredytu – kasy rządzić się będą swoimi prawami. Zostanie ono ustalone już w momencie podpisywania umowy z klientem i nie zmieni się do końca jej obowiązywania. Ponadto oprocentowanie kredytu mogłoby być wyższe niż odsetki od oszczędności nie więcej niż o 3 pkt proc.
Kasy oszczędnościowo-budowlane w takiej formie wzorowane są na niemieckich Bausparkassen. W latach 90. podobne systemy uruchomiono w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech.
– W pierwszym roku działania ustawy mogłyby powstać dwie, może trzy kasy. Możliwe, że oszczędzających obsługiwałyby już od 2017 r. A w zależności od ostatecznej wysokości premii rocznej, przystąpiłoby do nich około 300 tys. osób – szacuje Jacek Furga, przewodniczący Komitetu ds. Finansowania Nieruchomości w Związku Banków Polskich.
PiS planuje dać oszczędzającym premię – nawet 900 zł rocznie
Czy kasy mogłyby się okazać rozwiązaniem problemu mieszkaniowego w Polsce? Zdaniem Kazimierza Kleiny, senatora PO, takie myślenie byłoby naiwne. – To jest projekt, który w widoczny sposób zadziałałby najwcześniej po siedmiu latach – dodaje parlamentarzysta.
Według Jacka Furgi ze Związku Banków Polskich po tym, jak w pierwszym roku funkcjonowania do kas oszczędnościowo-budowlanych przystąpiłoby około 300 tys. osób, w kolejnych latach mogłoby im przybywać 350–400 tys.
klientów. – Przypomnę, że rocznie udzielamy obecnie 180 tys. kredytów hipotecznych – zaznacza ekspert.
Zdaniem Mirosława Gronickiego, byłego ministra finansów, efekty faktycznie ujawniłyby się po dwóch– –trzech latach od zakończenia okresu oszczędzania przez pierwszych klientów. Gronicki na ubiegłotygodniowym posiedzeniu senackich komisji budżetu i
finansów publicznych oraz infrastruktury przedstawiał analizę makroekonomicznych skutków uruchomienia kas. – Jestem umiarkowanym optymistą, jeśli chodzi o ten projekt. Uważam, że powinniśmy mieć wiele dróg prowadzących do jednego celu – zwiększenia liczby mieszkań. Dodatkowo uważam, że korzystne w tym przypadku byłoby zwiększenie skłonności Polaków do oszczędzania – dodaje ekonomista.
Pojawiłaby się jeszcze jedna korzyść: sektor bankowy uzyskałby z czasem pokaźną kwotę długoterminowych lokat o stałym oprocentowaniu. To stabilizowałoby system i pozwalałoby na udzielanie długoterminowych kredytów – nie tylko dla klientów kas. Miałyby one możliwość lokowania nadwyżek w bankach, te zaś mogłyby zamieniać je np. na kredyty hipoteczne o stałym oprocentowaniu.
Według symulacji Gronickiego do kas w szczytowym momencie – po niecałych 10 latach od startu systemu – mogłoby należeć ok. 2,8 mln osób, a po kilku latach wartość zgromadzonych w nich oszczędności przekraczałaby 36 mld zł. Zdaniem Gronickiego w takich warunkach kasy nie byłyby istotnym obciążeniem dla budżetu.
W Czechach, gdzie w kasach oszczędza ok. 3,5 mln ludzi, wartość zgromadzonych w nich oszczędności to prawie 400 mld koron, czyli ok. 60 mld zł. W przeszłości Czesi byli jednak hojniejsi, jeśli chodzi o dopłaty z budżetu. Na początku poprzedniej dekady klienci uzyskiwali z budżetu do 25 proc. zgromadzonych w danym roku oszczędności, później dopłaty obniżono do 15 proc., a od 2011 r. jest to maksymalnie 10 proc.
Obecne podejście to nie pierwsza próba stworzenia kas oszczędnościowo-budowlanych w Polsce. Takie prace toczyły się już zarówno w Sejmie (tam projekt został odrzucony w 2013 r.), jak i osobno w Senacie w poprzedniej kadencji parlamentu.
A w latach dziewięćdziesiątych, kiedy niemiecki system Bausparkassen pojawił się w innych krajach naszego regionu, usiłowano uruchomić go także nad Wisłą. W 1997 r. została uchwalona ustawa, która przewidywała 30-proc. dopłaty z budżetu i powstały pierwsze spółki polskich banków oraz niemieckich kas budowlanych. Nie udało im się jednak. Dlaczego? Resort finansów obawiał się, że dopłaty będą zbyt dużo kosztowały budżet państwa, i nie wydał potrzebnych do startu systemu aktów wykonawczych. Formalnie ustawa obowiązywała do 2002 r.