W cieniu świetnych wyników sprzedaży lokali rekordy bije też statystyka upadłości spółek deweloperskich. W latach 2012–2014 sądy ogłaszały upadłość ponad 30 spółek z branży rocznie, podczas gdy w latach 2009–2011, jak podaje Euler Hermes, ta liczba nie przekraczała kilkunastu.
/>
Największą i najgłośniejszą upadłością był przypadek wrocławskiego Ganta, który jeszcze w 2011 r. z ponad 900 sprzedanymi lokalami był jedną z największych spółek na rynku. Później zaczęły się schody, a kilka dni temu Gant stracił status spółki giełdowej.
Firma z biegiem czasu miała coraz większe problemy z płynnością finansową i spłatą obligacji wartych setki milionów złotych. W efekcie w 2014 r. sąd ogłosił upadłość układową spółki, a następnie zmienił układ na postępowanie likwidacyjne, które od razu umorzył, bo firma nie miała nawet pieniędzy na jego przeprowadzenie. Kilka miesięcy temu zarząd Ganta zapowiadał, że w 2015 r. spółka może wrócić na rynek deweloperski. Szanse nie są jednak zbyt wielkie. W jej siedzibie nikt nie odbiera telefonu, nie opublikowała ona raportów finansowych za 2014 r. i pierwszy kwartał 2015 r.
Gant był w ostatnich latach jedynym tak drastycznym przypadkiem upadłości. W tym czasie zwijały się przede wszystkim firmy mniejsze. Grzegorz Błachnio z Euler Hermes wskazuje, że w końcu 2012 r. i na początku 2013 r. upadały głównie te, które nie mogły unieść ciężaru finansowego dłuższego w tym okresie sprzedaży mieszkań. W tym czasie sprzedaż nowego lokalu w Warszawie trwała średnio ponad półtora roku. W 2013 r. deweloperzy zaczęli mocno konkurować cenami. Silne spółki zaczęły też zachęcać klientów dodatkowymi bonusami, m.in. pomocą w wyposażeniu mieszkania, na co mniejsi nie zawsze mogli sobie pozwolić. Dodatkowym problemem dla maluchów stała się ustawa deweloperska, która w 2012 r. zwiększyła ochronę kupujących i zmieniła zasady finansowania inwestycji. Ustawa preferuje firmy, które mogą się pochwalić dobrą historią kredytową. Kłopoty z finansowaniem zaczęły mieć zaś te, które budowały tylko za pieniądze klientów.
Dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich Konrad Płochocki przyznaje, że od czasu wejścia w życie ustawy działalność kończy coraz więcej mniejszych spółek z branży. Ten rok powinien być jednak znacznie spokojniejszy. Euler Hermes podkreśla, że nie ma obecnie na rynku wielu zleceń windykacyjnych na firmy deweloperskie. Lepiej niż dwa czy trzy lata temu wygląda też sytuacja zabezpieczeń, które w razie kłopotów można wykorzystać, m.in. nieruchomości i działek. Upłynnienie takich aktywów jest obecnie znacznie łatwiejsze niż kilka lat temu. – Wtedy były to potencjalne, obecnie są to realne aktywa – twierdzi Grzegorz Błachnio.
Płochocki wskazuje też, że w 2014 r. wśród bankrutów dominowały firmy, które w trakcie upadłości nic nie budowały lub w ogóle nie zdążyły rozpocząć inwestycji. – Nie słyszałem, aby poza Gantem doszło wówczas do upadłości deweloperów, którzy mieli otwarte projekty. Ponadto wiele firm ma deweloperkę wpisaną w zakres działalności, choć wcale się nią nie zajmuje – tłumaczy. Po przyjęciu ustawy deweloperskiej zyskiwały bowiem spółki większe, silniejsze finansowo. Mogą o tym świadczyć plany Atala. Jeden z największych deweloperów w Polsce prowadzi właśnie publiczną ofertę sprzedaży akcji i ma nadzieję, że przed debiutem na giełdzie zbierze od inwestorów ok. 160 mln zł.
Byłby to pierwszy od 2011 r. debiut liczącego się dewelopera na GPW. Także dlatego deweloperzy ostrożnie podchodzą do statystyk upadłości, podając kontrargument w postaci statystyk sprzedaży mieszkań. W 2014 r. deweloperzy sprzedali w Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Trójmieście, Warszawie i we Wrocławiu 43 tys. lokali, czyli o prawie 20 proc. więcej niż w rekordowych dotychczas latach 2007 i 2013. Największe załamanie przypadło na kryzysowe lata 2008–2010, kiedy sprzedaż spadła nawet do 23 tys. mieszkań rocznie.