Pośrednicy mówią o końcu eldorado dla właścicieli i uldze dla szukających lokali.

– Dziś można wybierać spośród 60 tys. ofert wynajmu, co oznacza 50-proc. wzrost podaży w stosunku do tego samego okresu ub.r. – mówi DGP Bartosz Turek, główny analityk firmy HRE Investments. Podkreśla, że w najtrudniejszym dla sektora okresie spadku popytu, który przypadał na czas pandemii, najemcy mogli wybierać ze 100 tys. mieszkań. Cały rynek to obecnie ok. 1,3 mln lokali.

Według Bartosza Turka na razie można mówić o spadkach cen za wynajem rzędu średnio 1–2 proc. w skali miesiąca. Bardziej radykalnie wypowiada się Robert Chojnacki, prezes zarządu w redNet PropertyGroup. – Zdecydowanie można mówić o końcu eldorado. Absurdalnie wysokie stawki mamy już za sobą. Ten, kto nie obniży czynszu, będzie miał kłopot ze znalezieniem najemcy – mówi.

Ostatni raport przygotowany przez Otodom Analitycs wskazuje, że czynsze spadły miesiąc do miesiąca w 9 z 16 wojewódzkich miast. W efekcie statystyczna ofertowa stawka dla Polski to 3405 zł miesięcznie, wobec 3407 zł w kwietniu, kiedy zanotowano jeszcze 1,4-proc. wzrost miesiąc do miesiąca.

– To zasługa bogatszej oferty, na którą złożyło się o 8 proc. więcej nowych ogłoszeń i o 17 proc. więcej reaktywowanych – mówi nam Ewa Tęczak, ekspertka rynku mieszkaniowego w Otodom.

Wzrost podaży to efekt kilku czynników. Po pierwsze, zaczyna się sezon wakacyjny. W miastach z bogatą ofertą akademicką maj i czerwiec są miesiącami, w których część studentów zwalnia wynajmowane lokale. Można to zaobserwować na przykładzie Warszawy, Łodzi czy Białegostoku, gdzie w maju liczba ofert wzrosła o ponad 10 proc. w porównaniu z poprzednim miesiącem. W miastach, w których wakacje sprzyjają zainteresowaniu najmem krótkoterminowym, liczba ofert może spadać, czego przykładem jest np. Trójmiasto. Maj był tam kolejnym miesiącem z rzędu, kiedy oferta ogłoszeń najmu malała. Tym razem o 15 proc. w porównaniu z kwietniem.

– Do tego dochodzi odpływ uchodźców z Ukrainy, którzy wracają do kraju, albo przemieszczają się dalej na Zachód – tłumaczy Bartosz Kurek. Jego zdaniem na rynek trafiają też mieszkania właścicieli, których zachęciły utrzymujące się przez wiele miesięcy bardzo wysokie zyski z najmu. – Zaczął się też ruch na rynku pierwotnym, po tym, jak w lutym Komisja Nadzoru Finansowego zmieniła rekomendację dotyczącą zdolności kredytowej. Osoby, które kupią własny lokal, będą zwalniały wynajmowany. Ruch będzie jeszcze większy, gdy od lipca banki zaczną udzielać kredytów na 2 proc. – uzupełnia.

Zdaniem ekspertów ceny na rynku wynajmu powinny dalej spadać, ale będzie to zjazd rzędu kilku procent. – Nie spodziewałbym się większej korekty. Nawet w czasie pandemii, gdy na rynku była największa liczba dostępnych mieszkań na wynajem, spadki stawek wynosiły 5–10 proc. w zależności od miasta – mówi Turek.

Nie ma zatem co spodziewać się powrotu do cen sprzed wojny, bo nie tylko ze względu na napływ uchodźców z Ukrainy czynsze na rynku najmu rosły. Napędziły je też inflacja oraz wzrost cen towarów i usług, które wpłynęły bezpośrednio na koszty utrzymania mieszkań, opłaty administracyjne, raty kredytów, które część z właścicieli wciąż za wynajmowane mieszkania spłaca. – Na razie jest ok. 3 proc. taniej od szczytu cenowego, który przypadał na koniec 2022 r. – mówi Bartosz Turek.

Większym obniżkom nie będzie też sprzyjał utrzymujący się popyt. – W ubiegłym miesiącu wzrósł on o 13 proc. – mówi Ewa Tęczak.

Eksperci zauważają jednak, że poszukującymi mieszkań na wynajem są dziś bardzo często osoby, które chcą wykorzystać nadarzającą się okazję do zamiany droższego lokalu na tańszy. Szczególnie że nie wiadomo, co przyniesie jesień, czyli powrót studentów na rynek.

– Nie spodziewałbym się dużych wzrostów cen. Dawne czasy już nie wrócą. Będą raczej mniejsze korekty – uważa Robert Chojnacki.

Mimo że jest spory popyt, skończył się też czas zawierania umów od ręki. Dziś wystawiający mieszkania muszą czekać na klienta jeden–dwa miesiące, a nawet dłużej, jeśli nie zaproponują obniżki wyjściowej stawki. ©℗