Atrakcyjna działka wróciła do zakonu elżbietanek. Wszyscy są zadowoleni, tylko winnych przekrętu brak
/>
Kończy się sprawa, która była jednym z najgłośniejszych skandali towarzyszących decyzjom zlikwidowanej Komisji Majątkowej. Chodzi o 47 hektarów ziemi, które w 2008 r. kościelno-rządowa komisja przyznała zakonowi elżbietanek za nieruchomości utracone w czasach PRL.
Według ówczesnych władz gminy grunt był wtedy wart osiem razy więcej, niż wycenili rzeczoznawcy strony kościelnej. Ziemia była tania, więc błyskawicznie znalazł się kupiec. Został nim Stanisław M., biznesmen z Pomorza, niekarany znajomy znanych mafiosów „Nikosia” i „Pershinga”. Pośrednikiem był ówczesny pełnomocnik zakonu Marek P., były funkcjonariusz SB, dziś oskarżony m.in. o oszustwa na rzecz podmiotów kościelnych.
Nabywca nie rozliczył się z zakonem, a ziemię sprzedał swoim synom. Wpłacił tylko 500 tys. zł zadatku i 5 mln zł przy zawarciu aktu notarialnego. 6 lat trwała batalia zakonnic o odzyskanie 25 mln zł. Wygrały sprawę o zapłatę narosłych, wielomilionowych odsetek, anulowały sądowo sprzedaż ziemi synom Stanisława M. Happy end nadszedł dopiero we wrześniu tego roku. Przyparty do muru Stanisław M. podpisał ugodę. Zakon odzyskał dwie trzecie własności gruntów i wpłacił część pieniędzy, dzięki czemu zachował jedną trzecią udziałów.
Do ugody doszło tuż przed komorniczą licytacją terenu, już drugą w tym roku. Do pierwszej, na którą nie zgłosił się żaden chętny, pełnomocnik zakonu, adwokat Ryszard Kryj-Radziszewski doprowadził sprytnym zabiegiem. Udało mu się uzyskać prawo do egzekucji z tak zwanej skargi pauliańskiej, która w tym przypadku polegała na anulowaniu pierwszej sprzedaży ziemi. Stanisław M. mógłby stracić całą nieruchomość i musiałby zapłacić 17 mln zł odsetek. – Prowincja Poznańska zakonu elżbietanek uznała, iż wpłata znaczącej części ceny i zwrot dwóch trzecich części nieruchomości zaspokaja jej roszczenia wobec dłużnika. Ugoda jest korzystna zarówno dla Prowincji Poznańskiej, jak i dla dłużnika. Skończyły się wszelkie spory sądowe – przekonuje mecenas Ryszard Kryj-Radziszewski.
Nie wyjaśniono jednak nadal, czy w sprawie doszło do złamania prawa. W 2012 r. prokuratura w Pruszkowie wszczęła śledztwo w sprawie oszustwa na szkodę Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Do przestępstwa miało dojść podczas zawierania umowy sprzedaży przez ówczesnego pełnomocnika sióstr Marka P. ze Stanisławem M. Prokuratura umorzyła jednak śledztwo we wrześniu 2013 r., nie przesłuchując świadków oraz pomijając kluczowe informacje policji wskazujące, iż Stanisław M., podpisując umowę kupna ziemi, nie miał pieniędzy, aby za nią zapłacić. Według dokumentów z ZUS i urzędu skarbowego miał znikome dochody. Sąd badający decyzję o umorzeniu zdruzgotał jej uzasadnienie, mówiąc o powierzchowności postępowania i niedouczeniu prokuratora. Postępowanie miało zacząć się od nowa. Zaczęło się jednak i zaraz skończyło, bo prokurator po otrzymaniu informacji o ugodzie po raz drugi umorzył postępowanie 14 listopada. Według adwokata elżbietanek śledczy nie przeprowadził żadnych czynności. „Orzeczenie oparto na założeniu, że naprawienie szkody przez nieuczciwego kontrahenta uchyliło bezprawność oszustwa” – twierdzi mecenas Ryszard Kryj-Radziszewski w skardze złożonej do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Adwokat domaga się wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec prokurator prowadzącej sprawę oszustwa.
Zamieszanie prawne wokół własności gruntów wykorzystali miejscy urzędnicy. Gmina Białołęka nie miała pieniędzy, aby odkupić ziemię od elżbietanek. Władze obawiały się jednak, że hektary zostaną sprzedane deweloperom, co mogło grozić niekontrolowaną budową wielkiego osiedla. Dziś już takiego niebezpieczeństwa nie ma. Gmina jest bliska uchwalenia planu zagospodarowania terenu, który uniemożliwi ewentualną budowę tam wielkich blokowisk. Urzędnicy przyspieszyli prace nad dokumentem. – Dotyczący tych terenów plan ma być wyłożony do wglądu na początku przyszłego roku, jeśli nie będzie protestów, to w ciągu pół roku może uda się go uchwalić – mówi Bernadetta Włoch-Nagórny, rzecznik dzielnicy Białołęka. Urzędnicy chcą, aby na 47 hektarach dominowała niska zabudowa jednorodzinna, znalazły się tam szkoły i przedszkola oraz dużo terenów zielonych. Gminie zależało, by na tym terenie nie było wysokiej zabudowy wielorodzinnej, bo to odbiłoby się na komforcie życia dotychczasowych mieszkańców Białołęki. Ta warszawska „sypialnia” boryka się z brakiem infrastruktury, przeludnieniem szkół czy słabym dostępem do służby zdrowia.
Ceny ziemi rolnej w Polsce czytaj na Forsal.pl