Przez 16 lat łódzką firmą zarządzał kolegialny, czteroosobowy „prezes”, później jej właściciele zdecydowali się wynająć profesjonalnego menedżera.
W przyszłym roku Grupa Atlas będzie obchodzić ćwierćwiecze istnienia. Mały zakład wytwarzający metodą chałupniczą kleje do glazury z czasem stał się koncernem, który jest jednym z największych polskich producentów w branży materiałów budowlanych. Dzisiaj Grupa Atlas ma kilkanaście zakładów produkcyjnych oraz kopalni surowca (m.in. gipsu i piasku) w Polsce, na Białorusi i w Rumunii. Zatrudnia prawie 3 tys. osób.
O historii grupy krążą legendy. Prawdą jest, że przez kilkanaście lat przedsiębiorstwo, nawet wówczas gdy jego roczne przychody sięgały setek milionów złotych, funkcjonowało najpierw jako spółka cywilna, potem zaś jako spółka jawna, czyli w formie prawnej przeznaczanej dla mniejszych podmiotów. – Przez wiele lat nasza firma, będąc formalnie właśnie spółką jawną, nie miała jednego „prezesa”. Wszystkie uprawnienia znajdowały się bezpośrednio w gestii ówczesnych właścicieli, „prezes” był zatem jakby kolegialny, i to z dobrze przemyślanym podziałem zakresu obowiązków pomiędzy poszczególne osoby – podkreśla Jacek Michalak, wiceprezes Grupy Atlas ds. rozwoju. – Jednak czasami trudno było wytłumaczyć, że spółka jawna nie musi mieć jednoosobowego szefa ani formalnego zarządu i że kierują nią wspólnie udziałowcy – dodaje. Obowiązkami polegającymi na reprezentowaniu firmy na zewnątrz się dzielili. I wszystko funkcjonowało sprawnie, choć dla zewnętrznych obserwatorów mogło być czasami zaskakujące.