33,6 mld zł – tyle warte były na koniec ubiegłego roku pożyczki, które polskie przedsiębiorstwa spłacały nieregularnie. Ekspertów dziwi nagły skok wartości tego portfela – bo jeszcze w listopadzie było to 32,7 mld zł
Aż o 900 mln zł wzrosła pod koniec ubiegłego roku wartość niespłacanych kredytów przedsiębiorstw. Wyraźnie podskoczył wskaźnik złych kredytów firmowych – do 11,2 proc. wartości całego portfela (z 10,8 proc. w III kw.).
Ekonomiści zachodzą w głowę, co właściwie się stało. Żadne dane o koniunkturze gospodarczej nie wskazywały, że firmowe finanse miałyby się tak nagle pogorszyć. Gospodarka cały czas na wznoszącej, w IV kw. PKB wzrósł o 3,1 proc. Nie było problemów z popytem krajowym, bo konsumpcja prywatna zwiększyła się o 2,9 proc., przedsiębiorcy też więcej inwestowali niż rok wcześniej (o 8,8 proc.). W eksporcie żadnych sygnałów alarmowych, bo w całym 2014 r. pobiliśmy kolejny rekord wartości sprzedaży za granicę, mimo kryzysu na Wschodzie. Eksport wyniósł bowiem 163,1 mld euro.
Co więc się stało? Z analizy danych NBP wynika, że wyjątkowo mocno wzrosła wartość niespłacanych kredytów przez małe i średnie firmy – o 650 mln zł. MSP mają dużo większy problem z terminowym regulowaniem spłat, bo w ich przypadku udział złych kredytów w całym portfelu to 12,7 proc. Przy czym gorzej spłacane są kredyty złotowe niż walutowe: takich nieregularnie spłacanych pożyczek jest prawie 18,5 mld zł, to już niemal 14 proc. wszystkich kredytów w złotych zaciągniętych przez MSP.
Eksperci tłumaczą to nagłe pogorszenie spłacalności na kilka sposobów. Hipoteza numer jeden: banki dokonały pod koniec roku przeglądu swoich aktywów. I dokładniej przyjrzały się jakości kredytów udzielonych wcześniej firmom.
– Zwiększenia wskaźnika złych kredytów nie wiązałbym z jakimś istotnym pogorszeniem spłacalności. Teoria, że banki zrobiły przegląd portfeli i zaktualizowały wartość kredytów nieregularnych, jest prawdopodobna. Dotyczy to zwłaszcza banków nienotowanych na giełdzie, które nie mają obowiązku przygotowywania raportów kwartalnych i dokładnej rewizji dokonują, dopiero przygotowując się do publikacji wyników za cały rok – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Hipoteza numer dwa: bankom trudniej jest czyścić portfel kredytów korporacyjnych niż w przypadku pożyczek dla klientów indywidualnych. Nie ma zbyt dużego rynku wtórnego na tego typu wierzytelności. Ten segment dopiero się rozwija. Słaby popyt na dług korporacyjny ze strony firm windykacyjnych wynika m.in. z problemów z wyceną tego typu zadłużenia. Niby w większości są to kredyty zabezpieczone, ale dłużnik firma ma więcej możliwości ucieczki przed wierzycielem niż dłużnik konsument (najprościej przez ogłoszenie upadłości albo przez transferowanie majątku do powiązanych spółek), a to oznacza kłopot z oszacowaniem ryzyka. A to jest bazą do sporządzenia takiej wyceny. Poza tym sprzedawanie kredytów korporacyjnych jest też trudne z bardziej technicznych powodów: kredyty tego typu trudniej jest poskładać w jednorodne portfele, które potem można by wystawić na sprzedaż, bo za bardzo się od siebie różnią. A to wszystko oznacza, że złe kredyty korporacyjne tkwią w bilansach banków i nie sposób zmniejszyć wskaźnika, po prostu je sprzedając, jak to się dzieje w przypadku kredytów konsumpcyjnych. Dla porównania odsetek złych kredytów w portfelu konsumpcyjnym spadł w grudniu do 12,8 proc., poziomu najniższego od pięciu lat.
Trzeci powód wzrostu wskaźnika NPL – pod koniec roku łączna wartość kredytów udzielonych firmom spadła. Ale i tu ekonomiści nie doszukują się jakichś alarmistycznych sygnałów – zwykle pod koniec roku wartość kredytów obniża się, przedsiębiorcy podsumowują rok i unikają dodatkowego zadłużania. Zresztą popyt na kredyt ze strony firm zazwyczaj nie jest duży i słaba akcja kredytowa w tym segmencie rynku to raczej skutek małego zainteresowania kredytobiorców, a nie niechęci banków.
– Polskie firmy, realizując jakieś inwestycje, polegają przede wszystkim na własnych środkach. Dopiero po kilku kwartałach poprawy koniunktury może wzrosnąć popyt na kredyt bankowy. Być może w dalszej części tego roku zobaczymy taki wzrost popytu, gdy wyczerpią się środki własne na finansowanie nowych projektów – ocenia Piotr Bujak, ekonomista PKO. Według niego banki są otwarte na kredytowanie firm (co potwierdzają np. wyniki ankiety przeprowadzonej wśród nich przez NBP) i mogą nawet łagodzić swoją politykę kredytową. A jednorazowy wzrost złych kredytów korporacyjnych nie powinien tego przekreślić – o ile rzeczywiście jest jednorazowy.
Wstrzemięźliwość w ferowaniu ocenami po publikacji danych za grudzień radzi też Grzegorz Maliszewski. – Trzeba obserwować, jak poziom złych kredytów będzie się kształtował w kolejnych miesiącach. Na razie nic złego się nie dzieje – uważa ekonomista.
Kredyty walutowe przedsiębiorstwa spłacają rzetelniej niż te złotowe.