Gdyby Andrzej Stanclik zaczął się reklamować pewnie nie poradziłby sobie z terminową realizacją wszystkich zamówień
Zdobyć zawód i renomę w branży złotniczej nie jest łatwo, zwłaszcza gdy jest się w branży rzemieślnikiem w pierwszym pokoleniu. Andrzejowi Stanclikowi udało się to, chociaż nie od razu planował być złotnikiem i jubilerem. Ukończył technikum chemiczne w Oświęcimiu, ale zaimponował mu kolega z podwórka, który uczył się zawodu złotnika. Stanclik postanowił również zostać mistrzem w tym fachu. W 1989 r. zdobył papiery mistrzowskie, mimo że jak ujawnia, w tamtych czasach było to bardzo trudne. W 1990 r. z własnych pieniędzy uruchomił zakład. Do dnia dzisiejszego rozwija go bez kredytów bankowych i unijnych dotacji.
Dziś zatrudnia sześć osób, w tym syna i żonę, która dorywczo pomaga w prowadzeniu firmy. Stanclik unika odpowiedzi na pytanie o wysokość przychodów firmy, ale o wielkości i pozycji zakładu ma świadczyć 2 – 3-procentowy udział w krajowym rynku obrączek. Od pewnego czasu jego zakład stoi bowiem na dwóch nogach – tej silniejszej – produkcji obrączek, i słabszej – wyrobie precjozów na zamówienie.
– Wyrób obrączek jest zmechanizowany, niewielki jest tu wkład pracy złotnika – przyznaje Stanclik. – Ale nie jest to linia produkcyjna, każda para obrączek jest wykonywana na konkretne zamówienie, ma określony rozmiar, wzór itp. – dodaje. Natomiast klasycznego jubilerstwa jest w jego zakładzie coraz mniej, zlecenia na wykonanie określonego wzoru biżuterii są rzadkością. – Luka rynkowa jest tu bardzo niewielka i coraz węższa – przyznaje nasz rozmówca.
Stanclik od lat w prowadzeniu biznesu trzyma się tych samych twardych zasad. Finansuje się wyłącznie z własnych środków, nie jeździ na branżowe targi i regularnie wydaje na terenie woj. śląskiego i ościennych katalog swoich wyrobów. To wystarczy, by mieć dostateczną liczbę zamówień, utrzymać załogę i jeszcze wymieniać kosztowny park maszynowy. – Jeślibym się reklamował, nie nadążyłbym – przy swoich mocach wytwórczych – z realizacją zamówień, a przecież nie ma nic gorszego niż rozczarować klienta – wyznaje katowicki złotnik.
Już pięć lat temu kupił pierwszą maszynę sterowaną komputerowo służąca do wyrobu obrączek. Niedawno postawił w Lędzinach pod Tychami nowy zakład. Teraz marzy o zakupie specjalnej linii odlewniczej, dzięki której mógłby odlewać długie rurki, cięte potem na kawałki służące do produkcji pojedynczych obrączek. W przyszłym roku po raz pierwszy wybiera się na targi złotnicze do Warszawy.
Firmę, na którą składa się zakład w Lędzinach i sklep w Katowicach, Andrzej Stanclik prowadzi samodzielnie, jedynie usługi księgowe zlecił na zewnątrz.
Jako przedsiębiorca najbardziej narzeka na niezdrową importowaną konkurencję wyrobów jubilerskich, sprzedawanych nawet w hipermarketach. Specyfiką branży jest też sezonowość pracy. Gros zamówień ma miejsce między marcem a październikiem, natomiast pozostałe miesiące w roku są bardzo chude, a załogę utrzymać trzeba cały czas. Dlatego nierzadko zdarza się, że w szczycie sezonu w soboty do pracy przychodzą nie tylko pracownica, ale i właściciel. Tylko w nieliczne wolne weekendy Stanclikowi udaje się uprawiać ukochane żeglarstwo i narciarstwo.
Kamienie milowe sukcesu
zdobycie papierów mistrzowskich
uruchomienie seryjnej produkcji obrączek
budowa nowego zakładu
automatyzacja i informatyzacja firmy