Mam dużą szansę, aby zostać likwidatorem RMN. Przez wiele lat mówiliśmy, że tę instytucję trzeba zlikwidować. Ustawa o RMN jest niedoskonała, w 2016 r. pisana było na szybko. Nawet w ostatnim czasie przekonaliśmy się o jej wadliwości – nie precyzowała, kto ma przejąć obowiązki przewodniczącego po tym, jak Sejm zdecydował o odwołaniu Krzysztofa Czabańskiego. W efekcie RMN się nie zbierała, bo nie było osoby, która mogłaby zwołać posiedzenie.
Tak. Jednym z głównych zadań RMN jest powoływanie i odwoływanie zarządów oraz rad nadzorczych w spółkach mediów publicznych. Problem w tym, że RMN jest ciałem politycznym, nie eksperckim. Od wielu lat zasiadają w nim obecni lub byli parlamentarzyści. To nie tak powinno wyglądać. W przygotowywanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego projekcie nowej ustawy medialnej RMN docelowo ma zostać zlikwidowana. Model wyboru władz mediów publicznych ma być bardziej transparentny, oparty na konkursach, przy udziale Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
To prawda. Co jednak ważne – orzeczenie to dotyczyło małej ustawy medialnej, a nie ustawy o RMN, której TK nigdy nie podważył. Z tego też powodu ustawa o RMN obowiązuje do dziś. Oczywiście, czytając orzeczenie TK, możemy domniemywać, że przepisy o RMN również są niekonstytucyjne, bo pozbawiają KRRiT udziału w wyborach władz spółek mediów publicznych. Ustawa jednak obowiązuje.
Mieliśmy do czynienia z oceną polityczną. Nie wszyscy w parlamencie muszą się doskonale orientować w tematyce prawa medialnego. Niemniej po to właśnie Ministerstwo Kultury przygotowuje nową ustawę medialną, aby prawo w tej kwestii było zgodne z tamtą wolą TK. Chcemy, żeby wyboru władz spółek mediów publicznych dokonywali nie politycy, tylko niezależny od nich organ. Zakładam, że Sejm mógłby pochylić się nad nią gdzieś latem lub jesienią przyszłego roku. Dla mnie najistotniejsze jest to, aby przed przyjęciem ustawy przez parlament skonsultować się w tej sprawie z nowym prezydentem.
Pojawiały się takie głosy. Uznaliśmy jednak, że w RMN – która jest organem stricte politycznym, już dziś składającym się z czworga bardzo sprawnych polityków – ekspert mógłby zostać „skonsumowany” już na pierwszym posiedzeniu. Mogłoby się okazać, że brak doświadczenia politycznego doprowadziłby do paraliżu. Mój wybór daje rękojmię tego, że proces reformy przebiegnie spokojnie, a na końcu RMN zostanie zlikwidowana.
Przez ostatnie dni nadrobiłem trochę korespondencji, która wpłynęła do RMN. Mamy do rozpatrzenia wnioski z rozgłośni regionalnych, aby zaakceptować zmiany w statutach. Na najbliższym posiedzeniu ustalimy harmonogram pracy. Ale jedną z pierwszych rzeczy, które będziemy chcieli zrobić, to uchylić uchwały dotyczące Michała Adamczyka i jego powołania na prezesa TVP. Zmiana będzie symboliczna, bo Adamczyk odnalazł się już chyba w konkurencyjnej telewizji, ale zdejmiemy z niego to psychologiczne obciążenie.
Proces ten przez cały czas trwa.
Świeci się na zielono, bo najtrudniejsze mamy już na za sobą. Zmiany w mediach publicznych oczywiście nadal trwają, ale nie mamy już do czynienia z rozsiewaniem nienawiści. Udało się wyciąć nowotwór. I proszę zobaczyć: nawet gdy politycy PiS zarzucają nam, że media publiczne nie są rzetelne, to nigdy z ich strony nie pada argument, że w TVP pojawiają się hejt, paski grozy czy mowa nienawiści. Tego już nie ma.
Zaskoczę pana – nie będę kwestionował tych danych. Uważam, że to źle, że tak to wygląda. Nie po to dokonywaliśmy zmian w mediach publicznych, aby partia sprawująca władzę miała tak wysoki udział w czasie antenowym. Chcemy, żeby media publiczne rozumiały swoją misję i miały świadomość, że ciąży na nich odpowiedzialność za dostarczanie różnych punktów widzenia.
Mówię to z całą stanowczością: statystyka w tej kwestii powinna być bardziej zbalansowana. I zamierzam robić wszystko, aby proporcje czasu antenowego były uczciwsze względem wszystkich środowisk politycznych.
Dziennikarze pracujący w telewizji publicznej nie powinny demonstrować swoich poglądów politycznych. Rozróżniłbym jednak to, co pojawia się na antenie, i to poza nią. Przekaz w telewizji informacyjnej powinien się opierać na obiektywnej informacji, a nie na interpretacji czy komentarzach. Zakładam, że te wypowiedzi nie pojawiły się na wizji.
Między „nie' lub „tak' jest jeszcze „być może'. Oczywiście nachalne manifestowanie swoich poglądów będzie wywoływać zarzuty o stronniczość.
W najbliższym czasie będę rozmawiał o tym z minister kultury. Ta decyzja leży w jej gestii, bo to Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pełni nadzór właścicielski w tych spółkach. Nie spodziewałbym się jednak szybkiego wycofania tego procesu.
Mam co do tego duże wątpliwości. Proces likwidacji jest na pewno męczący, wprowadza sporą niepewność dla zwykłych pracowników radia i telewizji. Ale powtórzę: decyzja leży w gestii minister Hanny Wróblewskiej.
W tamtej sytuacji nie było idealnego rozwiązania. Każde spotkałoby się z dużą krytyką i wątpliwościami. Zgodzę się natomiast, że Krzysztofa Czabańskiego można było odwołać wcześniej. Były przewodniczący uznał swoje odwołanie, nie protestował. Spakował biurko, zabrał swoje rzeczy, pożegnał się z pracownikami i opuścił RMN.
Jestem w stanie sobie to wyobrazić. Dopóki nie przyjmiemy nowej ustawy medialnej, musimy funkcjonować w obecnych realiach. Jeśli proces likwidacji – czy ze względu na decyzję właścicielską, czy też decyzję sądu – zakończyłby się, to w jakiś sposób należałoby dokonać wyboru zarządów. Minister jednoosobowo nie może tego zrobić, a KRRiT tego zadania została pozbawiona. I chyba nawet lepiej, aby Maciej Świrski – talib PiS – tego nie robił. Nie ma idealnego rozwiązania. Ono pojawi się dopiero wtedy, gdy przyjmiemy nową ustawę medialną, którą podpisze prezydent.
Nie mam zastrzeżeń co do ich sposobu zarządzania TVP. Oceniam ich działalność pozytywnie, zwłaszcza że przyszło im zarządzać telewizją w bardzo trudnym okresie, przy okrojonym i niepewnym budżecie.
Jeśli będzie to ode mnie zależało, na czele TVP nie stanie żaden czynny ani były polityk. Taka była nasza intencja, kiedy wygrywaliśmy wybory. I po to przyjmujemy ustawę medialną – ma ona stanowić gwarancję bezpieczeństwa, że tak długo, jak będą obowiązywać jej przepisy, nie dojdzie do takiej sytuacji. ©℗