Po zwycięskich dla Prawa i Sprawiedliwości oraz jego koalicjantów wyborach w 2015 r. zobaczyliśmy, jak szybko można dokonać demontażu.
Po zwycięskich dla Prawa i Sprawiedliwości oraz jego koalicjantów wyborach w 2015 r. zobaczyliśmy, jak szybko można dokonać demontażu.
Do urn szliśmy pod koniec października. Dwa miesiące później Sejm przyjął nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji, usuwającą bufory oddzielające rząd od Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i publicznych rozgłośni regionalnych. W efekcie na początku stycznia 2016 r. władze tych 19 spółek zostały skasowane, a nowe mógł powołać bezpośrednio minister skarbu.
I tak od nowych prezesów z ministerialnej nominacji, przez dyrektorów i kierowników, po wydawców i reporterów szybko obsadzono media „zaufanymi ludźmi”, z niezapomnianym prezesem TVP Jackiem Kurskim na czele. Radio i telewizja zostały bezpośrednio uzależnione od rządu. Skutki widać i słychać na antenie do dziś. Programy, które dawniej informowały o tym, co dzieje się w kraju i na świecie, teraz gloryfikują partię rządzącą i straszą widzów „totalną opozycją”.
Przejęcie mediów przez PiS to był blitzkrieg. Zwłaszcza w porównaniu z dezynwolturą rządzącej wcześniej Platformy Obywatelskiej, która przez osiem lat zabierała się do TVP i Polskiego Radia jak pies do jeża. Owszem, wprowadzono pewne reformy, ale nie doprowadzono sprawy do końca. Odłogiem pozostawiono m.in. przeżarty rdzą mechanizm finansowania z abonamentu radiowo-telewizyjnego. Ludzie PiS poradzili sobie i z tym – co roku dosypują prawie 2 mld zł z budżetu państwa, wzmacniając przy tym ręczne sterowanie. Jak się okazało, jest to całkiem proste. Wystarczy nie mieć skrupułów.
A gdyby tak ktoś chciał to wszystko odkręcić? Przywrócić rzetelność, pluralizm, wyważony ton przekazu medialnego? Metodą Aleksandra Macedońskiego nie da się tego węzła rozwiązać. Bo odpolitycznienie mediów i uczynienie ich na powrót publicznymi wymaga wdrożenia mechanizmów chroniących radio i telewizję przed ręcznym sterowaniem przez rząd, w tym przede wszystkim demokratycznych procedur wyboru nowych władz. Procedur oddających głos społeczeństwu, środowiskom twórczym, akademickim.
A to niestety trwa znacznie dłużej, niż w 2016 r. zajęło ministrowi skarbu podpisanie nominacji prezesa TVP czy później potrzebowała fasadowa Rada Mediów Narodowych na odwoływanie i powoływanie kolejnych zarządów. Taki jest urok naprawiania.
Autorzy społecznego projektu reformy mediów publicznych, przedstawianego prawie dwa miesiące temu w Senacie, zdają sobie z tego sprawę. Jan Dworak, Stanisław Jędrzejewski, Karol Kościński, Tadeusz Kowalski, Monika Kaczmarek-Śliwińska i Jacek Weksler proponują m.in., aby nowe zarządy radia i telewizji wybrały rady powiernicze – organy składające się z osób rekomendowanych m.in. przez organizacje społeczne, środowiska twórcze i uczelnie, łączące kompetencje obecnych rad nadzorczych i rad programowych. To jeden z kilku mechanizmów oddzielających media odrządu.
Twórcy projektu przewidują, że proces przekształceniowy może zająć nawet dwa lata. Czarnowidztwo?
Jak takie zmiany przebiegają w praktyce, przekonują się właśnie Słoweńcy. Wybory parlamentarne odbyły się tam w kwietniu. Słoweńską Partię Demokratyczną (SDS) zastąpił Ruch Wolności i jego koalicjanci. Ze względu na silne upolitycznienie publicznego nadawcy radiowo-telewizyjnego RTV Slovenija nowa większość sejmowa dość szybko (w lipcu) przyjęła ustawę medialną. Parlamentarzyści odsunęli w niej samych siebie od wybierania organów nadzorujących media publiczne, przekazując to zadanie organizacjom społecznym i pracownikom RTV Slovenija.
Na razie jednak nic się nie zmieniło. Broniąc swoich wpływów, SDS doprowadziła do referendum w sprawie tej ustawy (i dwóch innych, niezwiązanych z mediami). W niedzielę projekty nowego rządu zyskały poparcie większości Słoweńców. Zajęło to kilka miesięcy. Przepisy odpolityczniające media wejdą w życie dopiero w przyszłym roku.
Jeżeli w Polsce w przyszłorocznych wyborach ktoś odbierze PiS władzę, naprawa mediów publicznych nastręczy mu jeszcze więcej kłopotów, niż obserwujemy to teraz w Słowenii. Wystarczy porównać, że tam psucie trwało dwa lata, a nad Wisłą już siedem. Tam wpływy rządowe podważyły wprawdzie bezstronność i wiarygodność przekazu, ale dziennikarze wciąż buntują się przeciwko postępowaniu swoich szefów z nadania politycznego. U nas media publiczne już utonęły.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama