Ponieważ nadawanie programu radiowego lub telewizyjnego wymaga uzyskania koncesji, regulator, który rozdaje te przepustki na rynek audiowizualny, ma ogromną władzę: może petenta wpuścić, nie wpuścić, wyrzucić w trakcie imprezy albo przetrzymać w korytarzu.

TVN – będący częścią amerykańskiego koncernu Discovery – antyszambruje właśnie w sprawie przedłużenia prawa do emisji satelitarnego kanału informacyjnego TVN24.
Aktualna koncesja stacji wygasa 26 września tego roku. W sprawie jej przedłużenia Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie ma prawie nic do decydowania. Przepisy ustawy o radiofonii i telewizji są tak skonstruowane, że trudno nadawcy odmówić.
Kluczowe słowa to prawie i trudno. Rekoncesja przysługuje każdemu, kto złoży wniosek co najmniej rok przed upływem terminu ważności poprzedniej. TVN tego warunku dotrzymał. Czarną polewkę od regulatora mógłby dostać, gdyby np. rażąco naruszył ustawę RTV albo rozpowszechnianie jego programu powodowało „zagrożenie interesów kultury narodowej, bezpieczeństwa i obronności państwa” lub naruszało normy dobrego obyczaju. Furtek jest kilka, ale do żadnej nie da się dopasować klucza.
Graniczące z pewnością prawdopodobieństwo to jednak nie pewność, więc w ramach wojny nerwów KRRiT może nadawcę przetrzymać. Uzasadnienie długotrwałości postępowania – które, jak nas informuje KRRiT, „toczy się cały czas” – samo wchodzi w ręce. Przedmiotem benedyktyńskich analiz regulatora jest bowiem „zgodność wniosku z ustawą RTV, w tym z art. 35 określającym warunki uczestnictwa podmiotów zagranicznych w spółkach posiadających koncesje”. Jest co badać, gdyż w USA Discovery łączy się właśnie z Warnerem.
Jeśli na mocy obecnej ustawy trudno TVN24 odmówić prawa do dalszego nadawania, to PiS może zmienić prawo – powie ktoś.
Może i nie może. Oczywiście przepisy koncesyjne nie zostały wykute w kamieniu. Przeciwko ich zmianie świadczą jednak dwa argumenty.
Pierwszym jest rachunek zysków i strat na tej operacji. Zamykając usta nielubianemu kanałowi, PiS zadałby cios amerykańskiemu koncernowi (a po fuzji to już nawet dwóm). O tym, jak Stany Zjednoczone bronią swoich firm, mogliśmy się przekonać chociażby przy okazji rekordowej kary 1,5 mln zł nałożonej na TVN24 za sposób relacjonowania wydarzeń na Wiejskiej z 2016 r. (TVN Info nazywał je „puczem”), w którym regulator dopatrzył się podżegania. Po krytyce m.in. ze strony Departamentu Stanu USA przewodniczący KRRiT decyzję uchylił. Wtedy za TVN stało tylko Discovery. Teraz dochodzi potężny telekom AT&T (właściciel Warnera).
Druga przesłanka wypływa z losów projektu ustawy wprowadzającej prawo komunikacji elektronicznej (PKE). Niewiele brakowało, by rząd za pomocą tej regulacji odebrał nadawcom wszelką przewidywalność w sferze koncesji – maksymalnie uzależniając ich pod tym względem od widzimisię Krajowej Rady.
W projekcie zapisano bowiem, że koncesje naziemne nadawców radiowych i telewizyjnych będą udzielane nie na 10 lat – jak obecnie – tylko na czas „nie dłuższy niż 10 lat”. To wzburzyło rynek. Od razu pojawiły się czarne scenariusze konieczności odnawiania zezwoleń na parę miesięcy – jako sposobu na trzymanie w ryzach mediów krytycznych wobec władzy. Związek Pracodawców Prywatnych Mediów alarmował, że stworzy to warunki „dla nieuzasadnionej manipulacji rynkiem mediów”. IAB Polska wysuwał zaś argument zagrożenia „konstytucyjnych praw i wolności przedsiębiorców, a zwłaszcza wolności prasy”.
Pozostając przy przykładzie firmy z Wiertniczej: takie uderzenie w główną antenę odczułaby silniej niż wszelkie sankcje wobec kanału satelitarnego.
Pokusa ukręcenia bicza na media była więc duża. Ale kancelaria premiera – która pilotuje pakiet ustaw PKE – wycofała się z tego pomysłu. Obecny (z marca br.) wyraźnie precyzuje, kiedy koncesja może być krótsza niż 10 lat. Przewidziano dwa takie przypadki: jeśli zawnioskuje o to sam nadawca albo gdy chodzi o stację dołączającą do grona kanałów już nadających z danego multipleksu.
Skoro rządzący dopiero co przepuścili taką okazję, to podjęcie teraz kolejnej próby wprowadzenia przepisów, dzięki którym uprawnienia Krajowej Rady do koncesjonowania radia i telewizji zmienią się w licencję na zabijanie, wydaje się mało prawdopodobne. Co nie znaczy, że niemożliwe.
Nie oznacza to też, że nawet tą śrutówką, którą dziś dysponuje, KRRiT nikogo nie odstrzeli. Przekonał się o tym nadawca kanału ATM Rozrywka – spółka powiązana z Zygmuntem Solorzem – który stracił niedawno prawo do emisji naziemnej. Przez zamieszanie z dokumentami. Stacja – emitująca głównie polsatowskie powtórki, z „Kiepskimi” na czele – w przeciwieństwie do TVN24 nie zajmowała się polityką. Na swoje nieszczęście nie zajęła się też zgromadzeniem niezbitych dowodów, że wniosek o rekoncesję dostarczyła na czas. Teraz latami może się o to spierać z KRRiT w sądzie. A tymczasem jej miejsce na rynku zajął ktoś inny.