- Jeśli ktoś złamał prawo, trzeba go z tego rozliczyć. Zemsta to oznaka słabości. A my jesteśmy silni. Z dnia na dzień coraz silniejsi - mówi w wywiadzie dla DGP Małgorzata Kidawą-Błońska.

To co, tulimy się, jak to widać na billboardach?

Proszę bardzo. Nie wiem tylko, czy się uda, bo pani jest spięta.

Sama pani wymyśliła to przytulanie czy spece od marketingu?

Sytuacje z życia wzięte. Ludzie do mnie podchodzą, obejmują, chcą tym gestem pokazać, że wiele nas łączy.

Ręce pani wyciąga, jak Jan Paweł II.

Częściej zanim zdążę wyciągnąć, już jestem przytulona.

Tulenie, polityczne korzenie rodzinne, tradycja, prawnuczka – na tym zbudowana jest pani kampania.

Kampanię opieramy na kwestiach merytorycznych, na zacieśnianiu wspólnoty idei i wartości. Każdy z nas ma korzenie i rodzinną historię. Dokonania moich pradziadków, prezydentura jednego i premierostwo drugiego w II RP to z jednej strony szczęście, z drugiej obciążenie. Czuję ciężar odpowiedzialności za ich dobre imię i presję, by swoim działaniem nie narazić go na szwank. Prawość i honor to dla mnie ważne słowa.

Honor to też element kampanii?

Przede wszystkim element mojego życia. Pierwszoplanowy element. Obserwuję, co się dzieje w Polsce, widzę, że wielu ludzi ma poczucie straty i tęskni za przynależnością do wspólnoty. Bywa, że sąsiadki mają inne poglądy polityczne, nie rozmawiają, nie uśmiechają się do siebie...

Pani sąsiadka?

Nie, z moją sąsiadką rozumiemy się, rozmawiamy, uśmiechamy. Jest otwartym człowiekiem. Mówię o relacjach sąsiedzkich w ogóle. Ludzie się podzielili, skłócili się i w ich relacje zaczyna się wkradać nienawiść.

I to chce pani zmienić?

Czy inne kraje żyją w takiej atmosferze?

W Stanach podział też jest ogromny.

Ameryka taka nie jest.

Większość Polonii zagłosuje na PiS.

Tego nie byłabym taka pewna.

Pojedzie pani do Ameryki robić kampanię?

Bardzo bym chciała, ale do wyborów niewiele czasu. Wiem, że Polonia bardzo się zmieniła, że duża część ma świadomość, jak źle się teraz u nas dzieje. Jeżdżę po kraju. Podczas jednej z ostatnich podróży przechodziliśmy przez park. Na ławce siedziały dwie panie. Jedna podeszła i spytała, czy mogłaby zrobić sobie ze mną zdjęcie, a druga podpowiadała: nie rób sobie z nią zdjęć, wiesz, że to Platforma. Okazało się, że to siostry, z których jedna popiera PO, a druga PiS. A przecież przyjechały wspólnie wypocząć w Kołobrzegu – i gdy tylko pojawił się wątek polityczny, poróżniły się. Słyszałam, że dochodzi do sytuacji, kiedy rodzice nie pozwalają dzieciom odwiedzać kolegów i koleżanek, bo rodzice tych dzieci są za PiS, a tych drugich za PO. Słyszałam też, jak starsza pani powiedziała do mnie: „No i co, złodziejko”. Odpowiadam: „Dzień dobry, czy może mi pani powiedzieć, co pani ukradłam?”. I zaczynamy rozmawiać, okazuje się, że można i spokojnie, i merytorycznie.

Nie chcę być wodzem. Mnie wodzostwo nie interesuje. To pani w 2016 r.

Od tamtej pory moje zdanie się nie zmieniło.

Przecież pani chce.

Nie, nie mam zapędów w kierunku wodzostwa. To pojęcie wydaje się dzisiaj archaiczne, niedemokratyczne, sugeruje sytuacje nadzwyczajne, zagrożenia zewnętrznego, brak dialogu i dominację jednej słusznej opcji.

A kim?

Premierem.

Premierką?

Premierem i premierką zarazem, który doprowadzi do tego, że w Polsce zaczniemy zasypywać podziały i Polacy o różnych poglądach będą chcieli mieszkać ze sobą w jednym kraju. Znam młodych ludzi w wieku mojego dorosłego już syna, którzy rozważają wyjazd, jeśli wzajemna wrogość będzie się pogłębiać. Polska jest naznaczona emigracjami – kiedyś to były ucieczki przed zaborcą i wyjazdy za chlebem, dziś to ucieczka przed brakiem tolerancji, akceptacji, brakiem wolności osobistych.

Chyba, że wódz...

Powtórzę, idea wodza przywołuje najgorsze skojarzenia. Mnie się fatalnie kojarzy. Zdecydowanie nie jestem kandydatką na wodza.

Czyli pani chce być wodzem, tylko nie takim, który... No, właśnie, który co?

Zawsze stawiam na działanie zespołowe, od dziecka fascynował mnie teatr, a tam właśnie wszystko polega na pracy zespołowej.

Ale jest reżyser.

Bycie reżyserem bardziej mi odpowiada niż bycie wodzem.

W teatrze robi się fikcję.

Trzymając się literackich pojęć, to dobrze byłoby, gdyby to, co się teraz dzieje w Polsce, też było fikcją. Żeby w Polsce nie było wodza, który wychodzi na mównicę...

Donald Tusk był wodzem. Grzegorz Schetyna do niedawna też.

Donald Tusk był premierem, Grzegorz Schetyna jest przewodniczącym partii. Używajmy właściwych słów.

Na języku chce się pani skupić?

Tak, język jest potężnym narzędziem. Kiedyś sądziłam, że to niemożliwe, a jednak, dzisiaj wiem, że złe słowa kierowane do ludzi mogą mieć niszczycielską moc. Nie spodziewałam się, że w XXI w. słowa pielęgnowanej przez pokolenia polszczyzny będą używane z premedytacją do dzielenia kraju. Słowom nadaje się odwrotne od przyjętego znaczenie, nieodpowiedzialnie używa się wielkich słów, podbijając społeczne emocje.

Teraz mamy wodza i premiera.

To jest to, o czym rozmawiałyśmy. Jest osoba, która wydaje polecenia premierowi, marszałkowi Sejmu, głównym osobom w państwie, jednocześnie nie ponosząc za nic osobistej odpowiedzialności.

I ten schemat podpatrzył Grzegorz Schetyna?

Grzegorz Schetyna został wybrany na przewodniczącego PO w demokratycznych, wewnętrznych wyborach. Jest przewodniczącym, który z nami współpracuje. To jest demokratyczna struktura oparta na zaufaniu, na partnerstwie, również na sporze.

Jacek Wojciechowicz, były wiceprezydent Warszawy, który odszedł z PO, twierdzi, że Schetyna rządzi autorytarnie.

Znam sytuację Jacka Wojciechowicza i pamiętam moment, kiedy się rozstał z Platformą. Uważam, że popełnił błąd i powiedział kilka słów za dużo. W rozgoryczeniu i w emocjach ludzie mówią różne słowa, których później najczęściej żałują.

Pani premier...

O nie, nie. Ubiegam się o ten urząd, ale na razie jestem wicemarszałkiem Sejmu.

Dwie długie rozmowy z Grzegorzem Schetyną.

Tak, zgadza się.

O niezależności?

Nie. To nie jest potrzebne. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mną dyrygował czy przymuszał do działań, do których nie mam przekonania. Takiej możliwości nie ma.

Ja pytam o sterowanie z tylnego fotela.

Czy nie jest zastanawiające, że gdybym była mężczyzną, to nikt by mi takiego pytania nie zadał?

Myślę, że płeć nie ma znaczenia. W partii rządzącej taki schemat obowiązuje.

Tam premier się zmienia w zależności od politycznych planów prezesa PiS. Był Kazimierz Marcinkiewicz, Beata Szydło, teraz jest Mateusz Morawiecki. Mnie się pyta o to tylko dlatego, że jestem kobietą, że zachowuję się spokojnie, kulturalnie, szukam porozumienia. Prawda jest taka, że nigdy nie zdarzyła się sytuacja, abym pozwoliła komuś na podejmowanie za mnie decyzji.

A czy Grzegorz Schetyna o tym wie? Czy pani mu to powiedziała?

Nie muszę, bo ci, którzy ze mną pracują, wiedzą, że potrafię postawić na swoim. Już wspomniałam o tym, że mamy do siebie zaufanie i nie musimy podpisywać umowy cywilnoprawnej, aby mieć pewność, że nasze ustalenia są obowiązujące.

W polityce nie można nikomu ufać.

Jesteśmy razem od powstania partii, ale wydaje mi się, że przez te ostatnie cztery lata, przez ten burzliwy i trudny czas działania w opozycji, poznaliśmy się jeszcze lepiej.

I co, fajny?

Nie boi się odważnych decyzji. Cenię sobie naszą współpracę.

Zrobił sobie z pani tarczę.

Bez względu na zajmowaną pozycję polityka to ponoszenie współodpowiedzialności za podejmowane decyzje.

Tylko pani nie ma żadnej ochrony.

Ja mam przekonanie, że to, co robię, ma sens – i to jest moja tarcza. Oczywiście na pewno lepiej, gdy koło siebie ma się kogoś, z kim można podzielić się zadaniami, a więc także odpowiedzialnością.

I przewodniczący Schetyna zdjął z siebie tę współodpowiedzialność.

Chcę, żebyśmy te wybory wygrali, chcę przekonać ludzi, żeby poszli na wybory, a potem, krok po kroku, będziemy działać tak, by Polska stała się bezpiecznym krajem dla Polek i Polaków.

Przecież jest bezpiecznie.

Kolejki do lekarzy i brak leków w aptekach to naruszenie bezpieczeństwa obywateli. Chaos w edukacji również. Dochodzi do tego urządzanie ludziom życia na siłę, ingerowanie w wolność podejmowania wyboru, wchodzenie z polityką tam, gdzie nie powinno jej być.

Pani jest przeciwniczką małżeństw homoseksualnych, adopcji dzieci przez takie pary. Chyba że coś się zmieniło od naszej ostatniej rozmowy?

Nie poruszamy w tej kampanii tego tematu. Mówimy, że należy uregulować sprawę związków partnerskich.

Związek partnerski to nie małżeństwo.

Musimy rozmawiać o tym, czym są związki partnerskie. Taka debata powinna poprzedzać prace legislacyjne. Ale od lat mówię o tym, że powinny zostać uregulowane.

Bez możliwości adopcji dzieci?

Adopcja dzieci to poważny temat, nie chciałabym, by był wykorzystywany w kampanii, kiedy temperatura dyskusji publicznej jest znacznie wyższa. Trzeba mieć przede wszystkim na sercu dobro dziecka.

Jarosław Kaczyński mówi, że dzieci dla par homoseksualnych to zabawki.

Ktoś, kto jest rodzicem, wie, że to nie zabawki. Kilka dni temu byłam w ośrodku opiekuńczo-rehabilitacyjnym dla dzieci chorych oddanych przez rodziny. Znajdowały się tam dzieci o dużej rozpiętości wieku, od kilkumiesięcznych do siedemnastoletniego chłopca. Czy ktoś, kto decyduje się na adopcję takiego dziecka, będzie je traktował jak zabawkę? Takie adopcje są powodowane miłością. Wszelkie tematy wrażliwe i ważne społecznie omawiamy wspólnie, bo poszukiwanie rozwiązań dla niełatwych, kompleksowych spraw jest możliwe tylko dzięki zespołowej pracy i wzajemnemu zaufaniu.

Schetyna zadzwonił do pani, by poinformować o swoim wyborczym pomyśle?

Zatelefonował, poprosił o spotkanie. I przedstawił propozycję, bym stanęła na czele listy kandydatów z Warszawy. Potrzebowałam kilku dni na jej przemyślenie.

Dobrze, że panią poinformował, bo w 2015 r. z SMS-a od syna dowiedziała się pani, że kandyduje z obwarzanka, czyli okręgu podwarszawskiego.

To była niecodzienna sytuacja, bo nie było mnie wtedy w Polsce.

Ale upokarzające.

Propozycji startu z pozycji jedynki na liście nie nazwałabym upokorzeniem. W ogóle znalezienie się na liście to docenienie pracy i zaangażowania. Przyjmując propozycję startu z Warszawy, musiałam wziąć pod uwagę, że zmieni się moje życie, zresztą już się zmieniło, że odpowiedzialność, którą i tak czuję, będzie jeszcze większa. Przecież zasada jest taka, że warszawska jedynka zostaje premierem. Zdaję sobie sprawę, że znajdujemy się w pewnym dziejowym momencie. Patrząc na nadchodzące wybory w szerszym kontekście, mam też świadomość, że jest to walka o najważniejsze wartości, jakimi chcemy kierować się w naszym życiu publicznym i społecznym, walka o fundamentalne sprawy ustrojowe. Wiem, że musimy dać z siebie wszystko, by uzyskać jak najlepszy wynik wyborczy. W przeciwnym razie trudno będzie wytłumaczyć się przed rodziną, przyjaciółmi, wyborcami. Z tych właśnie powodów gdy Grzegorz Schetyna złożył mi propozycję koalicyjnej kandydatury na premiera w wyborach, potrzebowałam dłuższej chwili do namysłu.

Zaproponował, czyli z kim to ustalił? Pytam, bo pani mówi, że w PO jest demokracja.

Odpowiedzialność za listy wyborcze bierze na siebie zawsze szef. I zawsze wymaga to kompromisu, bo trzeba pogodzić wiele stron. Spotkaliśmy się z przewodniczącym powtórnie na jeszcze jedną, głębszą rozmowę, i ostatecznie podjęłam decyzję, że podejmę się tego zaszczytnego, ale przede wszystkim odpowiedzialnego zadania.

I tym samym Schetyna usuwa się w cień.

Grzegorz Schetyna jest szefem Platformy Obywatelskiej, więc nie chowa się w cień.

W cień Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.

Przewodniczący jeździ po Polsce, mobilizuje struktury.

Na początku jedynką w Warszawie był on sam. To Schetyna chciał być premierem. Kiedy przejrzał na oczy?

Proszę kierować to pytanie do niego. Jestem przekonana, że rozważał taką możliwość od dłuższego czasu. Jest przecież politykiem doświadczonym, odpowiedzialnym i dalekowzrocznym, poszukującym skutecznych rozwiązań, stosownych do politycznych czasów.

Badania opinii pokazywały, że ludzie go nie chcą?

Pojawiały się sygnały od niektórych wyborców, że oczekują zmiany.

Dlaczego?

Trudno powiedzieć. Przez te cztery lata jako przewodniczący największej partii opozycyjnej odbudował zaufanie do Platformy, doprowadził do powstania koalicji w wyborach samorządowych i europejskich. Dziś mamy zjednoczony Klub Parlamentarny PO-KO.

Głosowanie europejskie przegraliście.

Ponad 5 mln głosów uzyskanych w wyborach europejskich trudno nazwać przegraną. To duży kapitał. Czujemy zobowiązanie, by ciężko pracować na wygraną w nadchodzących wyborach.

To dlaczego usuwa się w cień?

Niektóre media mówiły o nim negatywnie. To ludzie zapamiętują. Ja też często na spotkaniach słyszałam pytania o przewodniczącego, które były pochodną informacji zasłyszanych w mediach. Moim zdaniem próbowano wmówić ludziom, że Schetyna nie jest dobrym liderem, że chodzi mu tylko o władzę, a on właśnie udowadnia, że to nieprawda. I jednym z dowodów jest to, jak wygląda warszawska lista.

Jedynką na liście PiS w Warszawie jest Jarosław Kaczyński.

Myślę, że jeśli stan zdrowia mu pozwoli, to pomyśli o tym, by jednak zostać premierem. A ja zamierzam mu w tym przeszkodzić. Przejrzałam program PiS, który tak naprawdę jest opisowy, przedstawiający to, kogo i czego Prawo i Sprawiedliwość nie lubi. To jest chyba pierwszy program, w którym są nazwiska konkurentów politycznych.

Pani nazwiska tam nie ma.

Ale jest Donald Tusk.

To nie konkurent, to symbol.

Tak, symbol klęsk Jarosława Kaczyńskiego. W tym programie PiS proponuje plan przebudowy państwa. To już się zaczęło. Chaos w edukacji, upolitycznione media, sądy. Ja wprowadziłam do kampanii, do programu to, co dla mnie ważne. Od dawna mówiłam, że jeśli chcemy zasypywać te podziały, to edukacja i kultura powinny być spoiwami.

Dlatego Paweł Potoroczyn (były dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza – red.) jest na liście PO?

Ma duże doświadczenie w dyplomacji kulturalnej. Punktuje ministra kultury Piotra Glińskiego, proponuje rozwiązania.

To jest przyszły minister kultury w pani rządzie?

Mam już swoje wyobrażenia na temat składu gabinetu, ale nie chcę dziś mówić o nazwiskach. Celem są wygrane wybory, na tym się skupiam.

W 2010 r. zaproponowano pani funkcję ministra w kancelarii prezydenta Komorowskiego.

Chciałam dalej pracować w Sejmie. To była moja decyzja, bo wiedziałam, że mam zadania jako wiceprzewodnicząca klubu parlamentarnego i chcę je realizować.

Oni, mężczyźni w PO, w panią nie wierzyli?

Każdy ma swój czas i ważne, żeby tego czasu nie przegapić.

A ja nie chcę takich okrągłych zdań.

Nigdy nie zależało mi na tytułach, na stanowiskach. Chciałam być tam, gdzie rozwiązuje się realne problemy, gdzie mam wpływ na zmiany.

Niż być premierem?

Funkcja potrzebna jest wtedy, kiedy inaczej się czegoś nie da rozwiązać. Wiele razy się nie dawało.

Kiedy Donald Tusk mówi, że sprawa „taśm u Sowy” zostanie rozwiązana, po czym wyjeżdża do Brukseli, a premierem zostaje Ewa Kopacz i sprawa nie zostaje rozwiązana.

I do tej pory nie jest.

Również przez to PO przegrała wybory.

Obawiam się, że sprawa taśm nigdy nie zostanie rozwiązana. Myślę, że wiele rzeczy mogło zostać zniszczonych, celowo poukrywanych.

Jedzie się w Polskę, nawet niedaleko stąd, na Mazowsze, i PO tam nie ma.

Jesteśmy.

Nie ma plakatów, nie ma spotkań.

Spotkania odbywaliśmy przez całą kadencję, a nie tylko w kampanii. Plakaty są i będzie ich więcej.

Kiedy? Nie macie pieniędzy na kampanię?

Mamy mniej niż PiS, a do tego nie mamy mediów. Działamy na tyle, na ile pozwala nam prawo i limity finansowe.

PiS stać?

Nie wiem, czy PiS przestrzega prawa, czy mieści się w tych limitach. To powinna sprawdzać Państwowa Komisja Wyborcza. Po wyborach powinno być gotowe sprawozdanie na ten temat.

W myśl powiedzenia: Polak mądry po szkodzie.

W tej kampanii dzieje się coś takiego, że ludzie dzwonią do naszego sztabu, zgłaszają chęć zaangażowania się w kampanię, pomoc, proszą o materiały wyborcze.

To tylko świadczy o tym, że ich nie ma.

Nie, to świadczy o tym, że ludzie chcą się zaangażować. Czują, że to są ważne wybory. Jeżdżę po Polsce i wiem, że nie jest tak, iż w mniejszych miasteczkach wszyscy chcą głosować na PiS. Byłam na przykład w Brzeszczach.

Dobrze, kim będzie Schetyna w pani rządzie? Na to musieliście się umówić.

Mam już swoje wyobrażenia na temat składu rządu, ale dziś nie o tym. Celem są wygrane wybory, na tym się skupiam.

Skoro on ustalił, że pani będzie premierem, to pani może ustalić, kim on będzie.

Na pewno będę współpracowała z Grzegorzem Schetyną, bo jest szefem Platformy.

Może pani współpracować tak, jak współpracuje premier Morawiecki z prezesem Kaczyńskim.

Ja nie jestem Mateuszem Morawieckim, a Grzegorz Schetyna na pewno nie jest prezesem Kaczyńskim. I na pewno by nie chciał nim być.

To władza.

Władza dla władzy to zła rzecz. W polityce musi chodzić o coś więcej, o pozytywne zmiany i odpowiedzialność za państwo. Ludzie zapamiętują to, co było mądre, dobre.

500+ zapamiętają wszyscy.

Za 50 czy 100 lat w podręcznikach do historii znajdą się informacje, że w XXI w. w Polsce łamana była konstytucja i że upolityczniono wymiar sprawiedliwości.

Ludzi interesuje cena masła, a nie reforma sądownictwa.

Historia ocenia, jakie posunięcia polityczne zmieniły życie ludzi na lepsze albo na gorsze. Jeśli PiS nadal byłby przy władzy, to 500+ za dwa lata nie będzie miało większego znaczenia. Inflacja zje te pieniądze. Za to będziemy negatywnie odczuwać reformę edukacji, sądownictwa, służby zdrowia.

PiS ma 45 proc. poparcia, również z powodu 500+ czy trzynastej emerytury.

Pamięta pani, że Solidarność powstała z powodu doraźnych, codziennych problemów, a pamięta się o wielkiej idei, o rewolucji. Moim zdaniem prezes Kaczyński myśli tylko o władzy. I tak zostanie zapamiętany.

Z czego chciałaby pani być zapamiętana, co chce pani zrobić, co potem oceni historia?

Chciałabym, by odbudowana została wspólnota. To jest mój plan.

W tym tygodniu Grzegorz Schetyna w wywiadzie dla DGP powiedział, że sondaże w drugiej połowie września są miarodajne. I w drugiej połowie września PiS ma 45 proc.

Pamiętam, że przed wyborami w 2007 r. różnica w sondażach na korzyść PiS była bardzo duża i też wszyscy mówili, że już wszystko wiadomo. A wygraliśmy. Przypominam sondaże w kampanii prezydenckiej w 2010 r., z których wynikało, że Bronisław Komorowski przegra. Wygrał. Polityk, który tylko patrzy na sondaże, niczego nie zrobi. Ja wolę działać. Sondaże to barometr. A potem przychodzi burza i wszystko się zmienia.

Platforma ma teraz w sondażach 25 proc.

W najnowszym 30 proc. Zdaję sobie sprawę, że sondaże mogą poprawiać samopoczucie rządzących. Jednocześnie wiem, że strasznie osłabiają czujność.

Tak było w czasie kampanii prezydenckiej w 2015 r.

Nie pracowałam już wtedy z prezydentem Komorowskim. Odpowiadałam za jego kampanię pięć lat wcześniej.

Razem ze Sławomirem Nowakiem. On potem został ministrem, a pani została odsunięta.

Nie zgodzę się.

To miasteczko premier Beaty Szydło.

Jeździliśmy w ramach akcji POrozmawiajmy. Mieliśmy jechać zupełnie inną trasą, ale był wypadek na drodze, objazd. Zjechaliśmy z głównej drogi, patrzę, drogowskaz Brzeszcze. Zaproponowałam, żebyśmy zajechali. I okazało się, że ludzie fajnie reagują, że chcą rozmawiać i to wcale nie jest tak, że wszyscy są wyborcami PiS. Znają Szydło, to ich sąsiadka, ale nie wszyscy głosują na jej partię. Ludzie opowiadali, czego potrzebują, było naprawdę życzliwie i konstruktywnie. I to bez banerów.

Zdobyła pani tam głosy dla PO?

Na pewno. I mówię kolegom, że musimy się spotykać ze wszystkimi. Wiem, że Podkarpacie to nie tylko PiS. Trzeba jeździć tam, gdzie są ludzie, którzy nie mają szansy zdobycia informacji, bo telewizja publiczna przedstawia zakłamany obraz. Dlatego ważne jest, by bezpośrednio się spotykać, odpowiadać na pytania, nawet te najtrudniejsze. Zdaję sobie sprawę, że ktoś, kto ogląda tylko TVP, może wierzyć, że tak wygląda Polska, a to nie jest prawda. Trzeba o tym mówić.

Rozumiem, że PO dochodzi do władzy i wycina wszystkich w TVP.

Trzeba pomyśleć o TVP...

Pani marszałek, nie pytam o myślenie, tylko działanie.

Stworzymy media publiczne, w których będą pracować ludzie, którzy spełniają standardy dziennikarskie i mają kwalifikacje. Są wiarygodni.

Dla wielu ludzi ci, którzy teraz tam pracują, są wiarygodni.

Wiarygodni w robieniu propagandy. Podejrzewam, że nie będą chcieli pracować w mediach, w których będą musieli być obiektywni. Teraz nie ma informacji, są komentarze okraszone dużą porcją kłamstw i pomówień. A propaganda to przestępstwo, za które trzeba ponieść odpowiedzialność.

Jakiś rodzaj trybunału stanu?

Trybunał Stanu sądzi najwyższych urzędników państwowych. Jacek Kurski nim nie jest, choć realizuje program polityczny.

Jacek Kurski to polityk.

To osoba odpowiedzialna za zniszczenie telewizji publicznej. Wprowadził do niej propagandę w najbardziej obrzydliwej formie. Wiemy z historii, że ludzie za robienie takich rzeczy ponosili odpowiedzialność.

W Polsce nie ponieśli. Jerzy Urban po 1989 r. ma się jak pączek w maśle.

ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna

Jak oglądam archiwalne wypowiedzi Urbana, to on przy Jacku Kurskim wypada jak amator.

Rozumiem, że szykujecie zemstę.

To nie zemsta. To poniesienie konsekwencji. Zemsta jest najohydniejszą rzeczą, bo mścimy się w sytuacji bezradności i nieradzenia sobie. Nie wolno się mścić, trzeba rozliczyć. Jeśli ktoś złamał prawo, zrobił coś złego, to musi za to zapłacić, a nie słuchać, że nic się nie stało. Zemsta to oznaka słabości. Mszczą się ludzie słabi. My jesteśmy silni. Z dnia na dzień coraz silniejsi.