Sam fakt świadczenia przez korporację usługi w danym państwie nie oznacza jeszcze, że zna ona język tego kraju. Jest jednak mocnym argumentem, że tak jest
Na początku sierpnia głośna stała się sprawa sporu między portalem Marka Zuckerberga ze Społeczną Inicjatywą Narkopolityki (SIN – organizacja non-profit działająca na rzecz złagodzenia polityki antynarkotykowej w Polsce) i Fundacją Panoptykon (organizacja pozarządowa walcząca z różnymi formami inwigilacji). SIN pozwała Facebook Ireland o naruszenie dóbr osobistych. Zarzucała portalowi ograniczanie wolności komunikowania się przez usuwanie zamieszczonych treści i blokowanie konta organizacji.
Może być precedens
Jeśli SIN wygra sprawę, stworzy to precedens przyznający użytkownikom faktyczne prawo do odwołania się od decyzji administracji portalu o usunięciu wpisów czy blokadzie konta. Obecnie kwestia ta rodzi wiele wątpliwości dotyczących właściwego sądu (według miejsca zamieszkania powoda czy siedziby pozwanego), podmiotu, do którego kieruje się roszczenia (centrala w Ameryce, w Irlandii, polska filia) oraz ich podstawy prawnej (dobra osobiste, a może odpowiedzialność kontraktowa ze względu na naruszenie regulaminu). Gdyby sprawa zakończyła się po myśli powodów, oznaczałoby, że wolność komunikowania stanowi dobro osobiste, a serwisy społecznościowe naruszają je, bezzasadnie usuwając treści zamieszczone przez użytkowników.
Pozwu nie przyjmujemy
Facebook odmówił przyjęcia pozwu. Powołał się na rozporządzenie nr 1393/2007 Parlamentu Europejskiego i Rady z 13 listopada 2007 r., które reguluje kwestię transgranicznego doręczania dokumentów sądowych w sprawach cywilnych. Zgodnie z jego art. 8 adresat dokumentu (np. pozwu) może odmówić jego przyjęcia, gdy nie został on sporządzony w języku urzędowym państwa, do którego jest adresowany, ani w języku, który adresat rozumie. Pozwanemu doręcza się wówczas jego tłumaczenie.
Odmowa przyjęcia pozwu podlega jednak kontroli sądowej. W postanowieniu z 28 kwietnia 2016 r. w sprawie C 384/14 Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE) wyjaśnił, że sąd krajowy, który to pismo przesłał, ma prawo badać, czy adresat rzeczywiście nie rozumie języka, w którym zostało sporządzone.
– Nie można po prostu założyć, że skoro pozwany jest dużą korporacją, musi znać język, w którym sporządzono pismo – tłumaczy Paweł Marcisz z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, specjalista od prawa Unii Europejskiej. – Choć prowadzenie przez Facebook działalności na terytorium Polski jest oczywiście argumentem za przyjęciem, że „zna” on język polski – dodaje.
Język Facebooka
Wychodząc właśnie z takiego założenia, SIN złożył do sądu wniosek o stwierdzenie niezasadności przyjęcia pozwu i zwolnienie z zapłaty prawie 1900 zł za tłumaczenie.
– Facebook zatrudnia kilkadziesiąt tysięcy osób. Próba przerzucenia na małą organizację pozarządową kosztów tłumaczenia pozwu wydaje się być jedynie rzucaniem nam kłód pod nogi w celu utrudnienia dochodzenia swoich praw przed polskim sądem powszechnym – mówi Wojciech Klicki, prawnik z Fundacji Panoptykon.
Paweł Marcisz tłumaczy, że spora część problemu wynika z tego, że przepisy pisane są z myślą o osobach fizycznych, nie zaś prawnych. – W zwykłym znaczeniu tego słowa osoby prawne nie znają przecież języków– zauważa.
Argumentację Panoptykonu i SIN wspiera też przygotowywany przez Komisję Europejską i parlament projekt nowelizacji rozporządzenia 1393/2007. Zgodnie z nim sąd przy badaniu znajomości języka przez adresata ma ocenić jego obecność w danym państwie oraz to, czy profesja, jaką w nim wykonuje, wymaga znajomości tego języka. Choć projekt ten nie został uchwalony, jest jednak pewną wytyczną co do wykładni prawa unijnego.
We wniosku strona powodowa powołuje się na to, że Facebook prowadzi konta aż 16 mln polskich użytkowników, dla których sporządza regulamin w języku polskim, ciężko więc uznać, że nie zna tego języka. Powołuje się przy tym na niedawne wyroki sądów niemieckich (jeden w sprawie Facebooka, drugi Twittera – również zarejestrowanego w Irlandii). Uznały one, że nie można przyjąć, iż serwisy społecznościowe nie znają języka niemieckiego, jeśli prowadzą konta użytkowników mówiących tym językiem i sporządzają dla nich regulaminy po niemiecku. Zdaniem sądów znajomość danego języka przez osobę prawną nie powinna być oceniania przez pryzmat członków zarządu, lecz całego zespołu.
Wystarczy więc, by podmiot zatrudniał pracownika, który zna język i ma odpowiednie kompetencje, aby zająć się sprawą. Na LinkedIn można znaleźć kilka osób o polskich nazwiskach i takich, które kończyły polskie uniwersytety, pracujących w centrali Facebooka w Irlandii (choć żadna z nich nie jest prawnikiem). Facebook argumentuje jednak, że skoro językiem polskim nie posługuje się dział prawny firmy, doręczenie dokumentu w tym języku będzie ograniczeniem prawa do obrony.
Sąd polski czy TSUE
– Obie interpretacje pojęcia „znajomości języka” przez osobę prawną mają plusy. Pierwsza chroni konsumentów w stosunkach z wielkimi korporacjami, zwalniając z obowiązku ponoszenia kosztów i czasu tłumaczenia. Druga zapewnia bezpieczeństwo prawne przedsiębiorcom prowadzącym działalność w różnych krajach – wyjaśnia Paweł Marcisz.
Dodaje, że warto pamiętać, że taki przedsiębiorca i tak będzie musiał przetłumaczyć pismo, żeby podjąć decyzję, jakie stanowisko ma zająć. W czasie jednak, kiedy będzie tłumaczył dokument, będą już biegły terminy sądowe (np. termin odpowiedzi na pozew).
Ekspert zauważa, że spór ten można by rozwiązać ostatecznie, gdyby polski sąd zadał pytanie prejudycjalne TSUE. – Oznaczałoby to jednak zawieszenie postępowania na wiele miesięcy, być może więc polski sąd zdecyduje się rozstrzygnąć tę kwestię samodzielnie. Nie usuwa to niepewności prawnej na przyszłość, nie wiąże bowiem innych sądów w innych sprawach – stwierdza Marcisz.
Nawet jednak gdyby sąd uznał, że portal Marka Zuckerberga „nie zna” jezyka polskiego, spowoduje to skutki tylko w rozstrzyganym przez niego postępowaniu. Umowy polskich użytkowników z serwisem dalej będą wiążące, gdyż nawet zawarcie umowy w nieznanym języku nie zwalnia z jej przestrzegania.
Pojawia się jednak pytanie, czy nie znając polskiego, firma może skutecznie monitorować treści zamieszczane w tym języku (np. w celu zbadania ich bezprawności).
– Facebook może argumentować, że jego polscy pracownicy monitorują treści pod kątem bezprawności, a jednocześnie nie mają wystarczających kompetencji, by prowadzić proces cywilny – tłumaczy Paweł Marcisz.