Na początku kwietnia Ministerstwo Informacji i Środków Przekazu Indii powiadomiło, że władze tego kraju odmówią dostępu do informacji rządowych dziennikarzom publikującym fake newsy. Wejście do ministerstw i innych budynków rządowych oraz uczestnictwo w państwowych konferencjach prasowych w Indiach jest możliwe tylko z akredytacją. Nowe prawo miało przewidywać odbieranie przepustek – na stałe lub na pewien czas – dziennikarzom uznanym za winnych szerzenia dezinformacji. Serwis Press.pl informował, że przedstawiciele mediów i partii opozycyjnych uznali te zasady za narzędzie kontrolowania prasy przed wyborami powszechnymi, które mają się odbyć w Indiach w 2019 r. „To atak na wolność prasy. Drakońskie przepisy mogą zostać wykorzystane przeciwko rzetelnym dziennikarzom” – mówił o zamiarach rządu prezes Indyjskiego Klubu Prasowego Gautam Lahiri, zapowiadając protest. Podkreślał, że rząd nie ma mandatu do sprawowania kontroli nad mediami.
Po ostrej krytyce władze Indii w niespełna dobę zrezygnowały z kontrowersyjnego pomysłu. Jak informował Press.pl, premier Indii Narendra Modi polecił wycofanie rozporządzenia dotyczącego fake newsów. Ministerstwo informacji nie podało przyczyny tej decyzji. Informując o tym zwrocie akcji, Reuters wspomniał o indyjskich dziennikarzach, którzy wprawdzie przyjęli interwencję premiera z zadowoleniem, ale nie mogli wykluczyć, że było to badanie terenu „pod kątem wprowadzenia większych ograniczeń w prasie”.
To jednak nie rozwiązuje problemu, bo po cenzurę w – szczerej lub nie – walce z dezinformacją w mediach, zwłaszcza internetowych, sięgają inne rządy.
Rzeka kłamstwa
Jest z czym walczyć, bo chociaż fałszywe wiadomości w atrakcyjnych kostiumach udające prawdę od zawsze bywały przemycane w mediach, to dopiero rozwój komunikacji w internecie, a szczególnie powstanie serwisów społecznościowych, zapewnił tym fałszywkom turbodoładowanie: szybsze dotarcie do odbiorcy i większy, właściwie nieograniczony, zasięg rażenia.
Firma Kantar Public na zlecenie Komisji Europejskiej przeprowadziła w lutym tego roku badanie Eurobarometr obejmujące 26,6 tys. mieszkańców 28 państw Unii Europejskiej. W Polsce przepytano 1 tys. osób. Prawie połowa z nich (48 proc.) stwierdziła, że z wiadomościami mijającymi się z prawdą lub zniekształcającymi rzeczywistość spotyka się codziennie lub prawie codziennie, a ponad jedna czwarta (27 proc.) respondentów ma z nimi do czynienia co najmniej raz w tygodniu. 84 proc. Polaków i 85 proc. wszystkich badanych mieszkańców Unii uważa fake newsy za problem. Miesiąc później Monmouth University przeprowadził badanie na 803 dorosłych Amerykanach. Ponad trzy czwarte z nich (77 proc.) było zdania, że serwisy informacyjne podają nieprawdziwe informacje. Jak zaznaczył cytujący wyniki tego badania serwis Politico, rok wcześniej odsetek osób uważających, że serwisy informacyjne kłamią, był niższy i wynosił 63 proc.
Kto rozsiewa fake newsy? Często robią to politycy: partie dążące do władzy lub reżimy chcące ją utrzymać. W raporcie za ubiegły rok międzynarodowa organizacja Freedom House, regularnie monitorująca poziom wolności, w co najmniej 16 z 65 badanych krajów udokumentowała poważne przypadki rozpowszechniania fałszywych wiadomości w okresie wyborów lub referendów.
Freedom House zauważa, że kiedy sankcje karne, internetowa cenzura i inne restrykcyjne taktyki okazały się niewystarczające do przejęcia kontroli nad przepływem informacji w dobie internetu, coraz liczniejsze represyjne reżimy sięgają po inne narzędzie: masową produkcję własnych treści wypaczających obraz rzeczywistości na ich korzyść. Paradoksalnie władza autorytarna „skutecznie wykorzystuje te same narzędzia, które aktywiści demokracji wykorzystywali do zakłócania jej narracji” – czytamy w raporcie Freedom House. W niemal połowie krajów zbadanych w ub.r. organizacja znalazła „wiarygodne doniesienia o tym, że rząd zatrudnia pracowników lub płaci wykonawcom, aby manipulowali dyskusjami online”.
Sześć lat odsiadki
Kto ma walczyć z dezinformacją? We wspomnianym badaniu Eurobarometr prawie połowa Polaków (49 proc.) wymieniła dziennikarzy, a 40 proc. wskazało władze. Jedna trzecia respondentów stwierdziła, że to zadanie samych obywateli; były też odpowiedzi cedujące kampanię przeciwko fake newsom m.in. na organizacje pozarządowe (22 proc.), instytucje Unii Europejskiej i internetowe serwisy społecznościowe (po 18 proc.).
Powierzanie wyplenienia fałszywych wiadomości rządom jest jednak ryzykowne. Władze państw autorytarnych wykorzystują bowiem walkę z dezinformacją jako pretekst do ograniczania wolności słowa. Z mniej lub bardziej czystymi intencjami wprowadzają ograniczenia w mediach, szczególnie społecznościowych. Fake news to nie niszczy, mnożą się nadal. Cierpi natomiast wolność słowa.
Gdy Indie wycofywały się z pomysłu penalizacji fake news, malezyjski parlament uchwalał przepisy przewidujące nawet sześć lat więzienia i 130 tys. dol. grzywny dla osób uznanych za winne tworzenia lub rozpowszechniania fałszywych wiadomości. 9 kwietnia br. – miesiąc przed wyborami powszechnymi w Malezji – „Anti-fake news act” uzyskał zgodę królewską, a dwa dni później został opublikowany. Zaid Ibrahim, były minister sprawiedliwości Malezji, powiedział CNN, że surowe przepisy przeciwko dezinformacji posłużą nie państwu, lecz premierowi rządu Najibowi Razakowi. – Potrzebuje tej ustawy, żeby ludzie bali się go krytykować – stwierdził wprost Zaid Ibrahim.
Penalizacja fake news – zjawiska określonego w nowych przepisach bardzo ogólnikowo – przyda się rządowi Malezji w czasie kampanii wyborczej, np. do wyciszenia wobec premiera zarzutów, związanych ze skandalem finansowym dotyczącym państwowego funduszu inwestycyjnego 1Malaysia Development Berhad (1MDB). Według Zaida Ibrahima szef rządu może zastosować nowe prawo, by tłumić krytykę przed wyborami. – Jesteśmy najbardziej opresyjnym krajem świata – powiedział CNN były minister.
W Polsce o penalizacji tego, co uzna za fake news, marzy poseł Prawa i Sprawiedliwości Dominik Tarczyński. Zgłoszenie ustawy w tej sprawie zapowiadał już w ub.r. Od tego czasu temat co i rusz odżywa. Ostatnio o swoim pomyśle 1 mln euro kary za dezinformację Tarczyński przypomniał w marcu br., po tym jak media informowały o wprowadzonym przez Biały Dom nieformalnym zakazie spotkań prezydenta i wiceprezydenta USA z członkami najwyższych polskich władz do czasu zmiany kontrowersyjnej nowelizacji ustawy o IPN.
Komentując cenzorskie tęsknoty posła PiS, stowarzyszenie Wolni Obywatele stwierdziło, że wprawdzie dezinformacja „to najgorsza choroba internetu” i zjawisko godne potępienia, ale to właśnie „główne partie polityczne i ich działacze posługują się wielką ilością »fake newsów«, napędzając spiralę »fakowej nienawiści«”.
Ustawa Dominika Tarczyńskiego raczej nie powstanie, bo poparcia dla pomysłu nie wyraził główny nurt partii. Ale perspektywa nałożenia kagańca czwartej władzy jest tak kusząca, że krucjatę przeciwko fałszywym wiadomościom rozważają kolejne rządy. Jak podaje Reuters, prawne sposoby przeciwdziałania fake news obmyśla teraz Singapur, a działacze na rzecz praw człowieka obawiają się, że takie przepisy mogą zostać wykorzystane do tłumienia wolności słowa. Z kolei na Filipinach w ub.r. znowelizowano kodeks karny, włączając do sekcji przepisów o zniesławieniu przestępstwo polegające na publikowaniu fałszywych wiadomości.
Zapewne nie każde państwo wymierzające paragrafy w dezinformację robi to z zamiarem wprowadzenia cenzury. Ale nawet przy czystych intencjach wprowadzanie kodeksu karnego w sferę wolności słowa to stąpanie po kruchym lodzie. Wiele krytycznych głosów zebrało np. obowiązujące od połowy ub.r. niemieckie prawo zmierzające do wyeliminowania z mediów społecznościowych mowy nienawiści, propagandy terrorystycznej, a także fake news; z grzywnami do 50 mln euro.
Także kiedy na początku br. prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział wprowadzenie przepisów z karami dla serwisów internetowych rozpowszechniających fałszywe wiadomości, skrytykowano ten pomysł. „Intencje godne pochwały, ale nowe prawo może przynieść więcej szkody niż pożytku” – komentował w serwisie Bloomberga Pascal-Emmanuel Gobry, podkreślając, że Francja od XIX w. ma przepisy karne przeciwko rozpowszechnianiu kłamstw.
Nie zmrozić
W swoim raporcie o wolności internetu za ub.r. organizacja Freedom House podkreśla, że sukces w walce przeciwko manipulowaniu treścią i przywrócenie zaufania do mediów społecznościowych – bez naruszania wolności słowa – będzie wymagał czasu, wysiłku i kreatywności. „Pierwsze kroki w tej kampanii powinny obejmować edukację publiczną, której celem jest nauczenie obywateli, jak wykrywać fałszywe lub wprowadzające w błąd wiadomości i komentarze” – czytamy w raporcie. W przeciwnym razie manipulacje i techniki dezinformacji „mogą umożliwić nowoczesnym autorytarnym reżimom rozszerzenie swojej władzy i wpływu, trwale podkopując zaufanie użytkowników do mediów internetowych i internetu jako całości”. Ważną rolę do odegrania mają tu firmy technologiczne, które powinny ponownie przeanalizować algorytmy kierujące do internautów strumienie informacji, a także bardziej przyłożyć się do zwalczania botów i fałszywych kont wykorzystywanych do celów propagandowych i antydemokratycznych. Ponadto według Freedom House społeczeństwa demokratyczne muszą wzmocnić prawo, aby zapewnić, że reklama polityczna w internecie będzie co najmniej tak samo przejrzysta jak w mediach tradycyjnych.
Rzecz w tym, żeby sięgając po narzędzia prawne, nie wylać dziecka z kąpielą – i walcząc z dezinformacją, nie sycić cenzorskich zapędów władz. – Nie jestem zwolenniczką wprowadzania odpowiedzialności karnej w ramach zwalczania fake news, ponieważ ma ona nieproporcjonalny charakter i jest wątpliwa z perspektywy wolności słowa – mówi Dorota Głowacka, prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Nadmierne sankcje wywołują często efekt mrożący: ludzie mogą się obawiać rozpowszechniania jakiejkolwiek informacji, żeby nie narazić się na karę. Tym bardziej że zjawisko fałszywych wiadomości jest tak złożone, iż często trudno rozstrzygnąć, czy dany komunikat został zmanipulowany intencjonalnie, czy jest zwykłą pomyłką, czy mamy do czynienia z opinią czy stwierdzeniem faktów, czy podając wiadomość dalej, internauta działał w dobrej wierze itd. Surowe rozwiązania prawne niosą ze sobą zbyt duże ryzyko nadużyć z punktu widzenia wolności słowa – podkreśla Głowacka.
W podobnym tonie wypowiada się Witold Kołodziejski, szef urzędu regulującego w Polsce rynek mediów elektronicznych. W kwietniu br. pytany o fake news przez dziennikarkę serwisu Wirtualne Media stwierdził, że „swobodna wymiana informacji, jaką przyniósł internet, jest wartością samą w sobie” i dlatego przestrzegał „przed wprowadzeniem mechanizmów, które miałyby tę wolność ograniczyć”. „Dla mnie zasada neutralności sieci jest bardzo istotna, a ona jest coraz częściej podważana”, zauważył przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, podkreślając, że „nie można wprowadzać narzędzi, które dadzą zbytnią władzę komuś nad przepływem informacji w sieci”.
Jeśli nie rozpalonym żelazem cenzury, to jak zwalczać dezinformację? Stowarzyszenie Wolni Obywatele radzi: „Nie chcesz fake newsów – to ich nie twórz. Jeżeli chcesz walczyć z fake newsami, to wspieraj i czytaj porządne portale, nie udostępniaj niesprawdzonych informacji i stwórz albo promuj oddolne inicjatywy walczące z tą plagą”.
Stary Kontynent, wyjąwszy ryzykowne ustawodawstwo niemieckie, zachowuje na razie powściągliwość w kwestii penalizacji medialnych kłamstw. – Na poziomie instytucji zajmujących się prawami człowieka oraz – jak na razie – Unii Europejskiej widać konsensus, że nie jest to właściwy instrument do walki z fake news. To wynika np. z wydanej w ub.r. deklaracji sprawozdawców ds. wolności słowa – mówi Dorota Głowacka z HFPC. – Sprawozdawcy ds. wolności słowa – tj. specjalny sprawozdawca Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. wolności opinii i wypowiedzi, przedstawiciel Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) ds. wolności mediów, specjalny sprawozdawca Organizacji Państw Amerykańskich (OAS) ds. wolności słowa oraz specjalny sprawozdawca Afrykańskiej Komisji ds. Praw Człowieka i Ludów (ACHPR) ds. wolności wypowiedzi i dostępu do informacji – stwierdzili mianowicie, że ogólne zakazy dotyczące rozpowszechniania informacji ustanowione „w oparciu o niejasne i niejednoznaczne koncepty”, w tym „fałszywe wiadomości” lub „nieobiektywne informacje”, powinny być zniesione jako niezgodne z międzynarodowymi standardami. Zadeklarowali również, że to samo dotyczy umieszczanych w kodeksach karnych przepisów o zniesławieniu. Natomiast co do regulacji prawa cywilnego w tej dziedzinie są one uprawnione tylko wtedy, gdy oskarżeni mają pełną możliwość udowodnienia prawdziwości rozpowszechnianych wiadomości i mogą się też bronić w inny sposób, np. prawem do wyrażania opinii.
Dorota Głowacka wskazuje też na raport powołanej przez Komisję Europejską grupy roboczej ds. walki z fake news i dezinformacją. – Oczywiście nie wiemy, na ile to stanowisko będzie dla Komisji wiążące, ale grupa robocza zasugerowała rozwiązania w oparciu o miękkie instrumenty: edukację, badania, a jeśli regulacje prawne, to nastawione na zwiększenie transparentności mediów internetowych i wzmocnienie mediów tradycyjnych, niezależnych redakcji profesjonalnych, odgrywających istotną rolę w demaskowaniu nieprawdziwych informacji – wylicza.
Nawet jeżeli takie środki nie zagwarantują całkowitego oczyszczenia przestrzeni dyskursu publicznego z rozsiewanych z premedytacją kłamstw i półprawd, to sięganie po cenzurę byłoby lekarstwem gorszym od choroby.