Ta reklama od razu przykuła moją uwagę. Bo jak tu nie zareagować na takie zdjęcia: pasożyty w ludzkim mózgu wywołujące raka, robaki w sercu, które spowodowały zawał. Zgroza. Łatwiej byłoby je zignorować, gdyby nie to, że fotografie były ilustracją do rozmowy z doktorem Michałem Pietruszewskim, przewodniczącym Krajowego Instytutu Chorób Pasożytniczych. Z krótkiej informacji przy nazwisku wynikało, że doktor ma za sobą 21 lat doświadczenia i opublikował ponad 60 artykułów na temat parazytologii molekularnej. Przekonująca rekomendacja. Zacząłem czytać.
/>
Na początku było niewinnie, ale z każdym zdaniem robiło się coraz straszniej. Doktor Pietruszewski oznajmił bowiem, że Krajowy Instytut Chorób Pasożytniczych odkrył niedawno nową przyczynę nieprzyjemnego zapachu z ust. Otóż jak się okazało, zapach ten jest skutkiem zarażenia pasożytami. Przeprowadzone w Instytucie badania wykazały, że „zbędne produkty przemiany materii pasożytów są toksyczne i stanowią wylęgarnię bakterii gnilnych w żołądku. Dlatego ludziom zarażonym pasożytami brzydko pachnie z ust”.
Problem w tym, że brzydki zapach z ust to drobiazg, zaledwie sygnał, że powinniśmy zacząć się bać. W dalszej części rozmowy doktor Pietruszewski przekonuje, że istnieją tysiące pasożytów, które mogą żyć w naszych wątrobach, mózgach, płucach i krwi. Co gorsza, twierdzi, że praktycznie każdy z nas jest nimi zarażony. Problem w tym, że tylko niektóre z nich natychmiast zaczynają agresywnie niszczyć ciało ludzkie. Inne żyją niezauważenie do momentu, gdy ich liczba jest już tak ogromna, że ciało nie jest w stanie sobie z nimi radzić i człowiek umiera.
Objawów zarażenia pasożytami jest więcej: alergie, częste przeziębienia, chroniczne zmęczenie, bóle głowy, mięśni, zaparcia (albo biegunki), nerwowość, bezsenność. „Jeżeli zauważycie u siebie przynajmniej jeden z tych objawów, to szansa na to, że na waszym organizmie żerują pasożyty, wynosi 99 procent. I należy się ich pozbyć tak szybko, jak to możliwe!” – przestrzega doktor Pietruszewski. I przekonuje, że obecnie jedynym skutecznym lekiem jest detoxic – lek opracowany przez jego kolegów z Instytutu Parazytologii przy współpracy z międzynarodowym zespołem naukowców. Jak na reklamę przystało.
Doktor wielu imion
Kilka lat temu przez Polskę przetoczyła się fala strachu przed pasożytami. Przerażone matki odrobaczały dzieci profilaktycznie, co pół roku. Jak psa czy kota. Czytając słowa doktora Pietruszewskiego, łatwo pomyśleć, że może miały rację. Tym bardziej że, jak zapewnia doktor, nie istnieją metody, które z całkowitą pewnością pozwalają zdiagnozować, czy w naszym organizmie znajdują się pasożyty, czy nie. Ponieważ skład polecanego przez niego leku na pierwszy rzut oka nie budził zastrzeżeń (unikatowe połączenie krwawnika pospolitego, centurii zwyczajnej oraz goździków), a informacje doktora Pietruszewskiego lekko mnie zaniepokoiły, pomyślałem, że warto się tym zainteresować.
Ostatnie badania wykazały, że zdecydowana większość użytkowników internetu wierzy mu na słowo. Nie sprawdza znalezionych w sieci informacji, nie weryfikuje ich źródeł, przyjmuje je na wiarę. Postanowiłem się wyłamać. Zacząłem szukać informacji o producencie leku. Nie znalazłem. W wyszukiwarkę wpisałem więc imię i nazwisko doktora. Też nic. Pojawiały się jedynie linki do stron z reklamą. Nie pozostało nic innego, jak zadzwonić do Krajowego Instytutu Chorób Pasożytniczych. Zdziwiłem się, gdy okazało się, że takiego instytutu nie ma. Jest warszawski Instytut Parazytologii im. Witolda Stefańskiego.
Wszedłem na jego stronę. Ta powitała mnie ostrzeżeniem:
„Uwaga na Detoxic! Oświadczam z pełną odpowiedzialnością, że Instytut Parazytologii im. Witolda Stefańskiego PAN nie uczestniczył w opracowaniu leku przeciwpasożytniczego DETOXIC. Treści zawarte na stronie internetowej »Polski blog medyczny« nie odpowiadają aktualnemu stanowi wiedzy. Dodatkowo informuję, że Krajowy Instytut Chorób Pasożytniczych nie figuruje w żadnym wykazie placówek naukowych działających w Polsce”.
Zadzwoniłem. Katarzyna Goździk z Instytutu Parazytologii, dr nauk biologicznych i przewodnicząca warszawskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Parazytologicznego, potwierdza, że reklamy ze zdjęciem doktora Pietruszewskiego to oszustwo. – Proszę przejrzeć sobie te same strony w innych językach – proponuje dr Goździk.
Rzeczywiście interesujące. Na stronie słowackiej doktor Pietruszewski zamienia się w doktora Jána Kolesára, na stronie rumuńskiej w doktora Mihai Petrescu, na stronie niemieckiej i austriackiej w dr med. Michaela Schröpfera. Każda ze stron jest identyczna, z tymi samymi przerażającymi zdjęciami. I tym samym zdjęciem „doktora Pietruszewskiego”.
Katarzyna Goździk potwierdziła, że Instytut Parazytologii nie brał udziału w opracowywaniu tego środka. W ogóle nie zajmuje się takimi działaniami. Zwróciła też uwagę, że na samym dole strony, drobnym druczkiem napisane jest, że detoxic to nie lek i że jego skuteczność nie jest potwierdzona. Co niczego nie zmienia.
Ryzykowne zakupy
– Jeśli w reklamie używa się słowa leczyć albo mówi się, że środek coś zwalcza, to jednoznacznie sugeruje, że mamy do czynienia z lekiem – tłumaczy Konrad Drozdowski, dyrektor generalny Związku Stowarzyszeń Rady Reklamy.
Każda reklama, która wprowadza w błąd, jest szkodliwa. Różna może być tylko skala oszustwa i stopień szkodliwości. Czym innym jest bowiem zapewnienie, że w jogurcie znajdują się kawałki owoców, których nie ma, a czym innym, że produkt leczy nowotwory, choć w rzeczywistości ich nie leczy. W pierwszym przypadku to kwestia smaku, w drugim zdrowia, a nawet życia. Znane są przypadki, gdy pod wpływem reklamy cudownych środków chorzy na raka rezygnowali z leczenia chemioterapią.
Ze wszystkich wpływających do Komisji Etyki Reklamy skarg te dotyczące wprowadzania w błąd należą do najczęstszych. Najwięcej reklam nie do końca precyzyjnie określa działanie reklamowanego produktu, warunki promocji czy cenę. To dość proste do zweryfikowania – co innego mówi telewizyjny lub radiowy spot, co innego czeka na klienta w punktach sprzedaży. Łatwo interweniować i zdyscyplinować producenta. Zdarza się, że reklama nie wprowadza w błąd w sposób prosty, lecz przez sugestię. – Może to być biały lekarski kitel czy tytułowanie prezentowanej osoby „panie profesorze” w połączeniu z jej eksperckimi poradami – mówi Konrad Drozdowski.
Suplementy diety to lukratywny rynek. Nic dziwnego, że często pojawiają się w reklamach. Choć nie leczą, bo technicznie to żywność, która uzupełnia naszą dietę, kochamy je i wierzymy im bezgranicznie. Kupujemy więc bez opamiętania, lekceważąc to, że i one nie są do końca bezpieczne. Mogą wywoływać niepożądane działania, osłabiać leki, które przyjmujemy, wchodzić w reakcję z innymi suplementami. Zwłaszcza gdy pochodzą z niewiadomego źródła. Jak detoxic, czymkolwiek jest. – Informacja o działaniu leków powinna być weryfikowalna, tak by można było sprawdzić, jakie badania przeprowadzono, na jakiej grupie chorych i jakie są ich wyniki – tłumaczy Konrad Drozdowski. – Producent czy dystrybutor powinni umożliwić dotarcie do takich informacji, najlepiej poprzez wskazanie adresu strony internetowej, gdzie się znajdują.
Leki, zanim wejdą na rynek, badane są nawet kilkanaście lat. Suplementy tak długiej i skomplikowanej ścieżki nie przechodzą. Zanim jednak zostaną dopuszczone do sprzedaży, też muszą przejść badania jakościowe na zawartość charakterystycznych dla nich pestycydów czy toksyn. Dopiero wtedy producent może ubiegać się o zgodę głównego inspektora sanitarnego na wprowadzenie ich do sprzedaży. – W przypadku, gdy nie wiemy, kto jest producentem i dystrybutorem jakiegoś środka, trzeba mieć niezwykłą odwagę, by go kupować – mówi Konrad Drozdowski. – Nie wiemy przecież, gdzie i w jakich warunkach jest produkowany. Co tak naprawdę zawiera opakowanie. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono badania, z których wynika, że w znaczącym procencie ziołowych preparatów rośliny, która występowała na opakowaniu, nie stwierdzono w składzie albo jedynie w śladowych ilościach. Nie mówiąc już o możliwych zanieczyszczeniach. Zdarza się przecież, że główny inspektor farmaceutyczny wycofuje całe serie leków z powodu zanieczyszczeń i to w przypadku znanych, przestrzegających norm producentów. Co znajduje się w środkach, które nie wiadomo kto i gdzie wyprodukował?
Strach pomyśleć.
Robaki nie biorą się z cukru
W internecie od reklam cudownych środków aż się roi. Pomogą nam zwalczyć nadwagę, poprawią słuch lub erekcję. O ile jednak w większości przypadków każdy może sam ocenić, czy środek jest mu potrzebny, o tyle w przypadku pasożytów sprawa się komplikuje. Reklama bowiem jest tak skonstruowana, że pozostawia nas w niepewności: mamy pasożyty czy ich nie mamy. Teoretycznie tak, bo kogo nie bolała głowa, nie miał worków pod oczami, nie czuł się poddenerwowany lub nie miał kłopotów z zaśnięciem. I jeszcze ta informacja, że nie ma stuprocentowo pewnych metod na zbadanie obecności pasożytów. I że prawie wszyscy je mamy. – Bzdura – mówi krótko dr Katarzyna Goździk.
Czasy się zmieniły. Mamy łazienki, toalety, czystą wodę. Nie jest też tak, jak kiedyś mówiono: nie jedz słodyczy, bo będziesz miał robaki. Robaki nie biorą się z cukru. Pasożytem jelitowym nie zarazimy się ot tak sobie, trzeba go połknąć. Dlatego tak ważna jest higiena, proste mycie rąk.
Poza tym zdrowy organizm w wielu przypadkach poradzi sobie z pasożytem. Więc nie ma tragedii. Najlepszym tego dowodem jest to, że w biuletynach Państwowego Zakładu Higieny znaleźć można tylko siedem chorób pasożytniczych, które muszą być zgłaszane do sanepidu (m.in. toksoplazmoza, malaria, włośnica i tasiemczyca: bąblowica oraz wągrzyca).
Wśród nich nie ma już glisty ludzkiej, którą zarażano się głównie przez brudne ręce. Warunki poprawiły się na tyle, że o gliście słuch zaginął. Nie ma o niej żadnych doniesień. – Bzdurą jest też twierdzenie, że diagnostyka jest nieskuteczna – przekonuje Katarzyna Goździk. – Na stronach Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych dostępna jest lista wyspecjalizowanych laboratoriów w każdym z województw, które robią badania. Wykrywają DNA pasożytów w kale, robią badania molekularne z krwi. Leczenie bez potwierdzenia obecności pasożytów jest niepotrzebne, a może być szkodliwe.
Jeśli już nie mamy czasu na badanie, chociaż poobserwujmy siebie. Nie wystarczy ból głowy czy worki pod oczami. Pasożyty zwykle wywołują o wiele silniejsze objawy: biegunki, zaparcia, bóle brzucha czy wymioty. – Nie odrobaczajmy się na wszelki wypadek i nie używajmy do tego nieznanych preparatów – przestrzega Katarzyna Goździk. – Pół biedy, jeśli to tylko nieszkodliwa mieszanka ziół i popijając ją dużą ilością wody, przepłuczemy sobie jelita. Ale trzeba pamiętać, że zioła mają wielką moc i możemy sobie zaszkodzić. I nie rezygnujmy z wizyty u lekarza, jeśli mamy jakieś podejrzenia. Leczenie na własną rękę może być niebezpieczne.
Czarny rynek
Pokusa jest jednak silna. Tym bardziej że reklamy osaczają, nie dają spokoju. Doktor Pietruszewski nie jest przecież sam. Są inni.
„Nazywam się Robert Mironek i jestem specjalistą w dziedzinie parazytologii molekularnej. Razem z Piotrem Paradowskim od 15 lat prowadzę badania w Krajowym Laboratorium Chorób Pasożytniczych”. Brzmi znajomo. Tym bardziej że po sprawdzeniu okazuje się, że nie ma doktora Mironka ani Paradowskiego. Nie ma też Krajowego Laboratorium Chorób Pasożytniczych. Jest tylko polecany przez nich preparat, też ziołowy. Tym razem o nazwie revitoxin. „To nieznana do tej pory substancja – zawiera unikalne połączenie ekstraktu z rzepika pospolitego, ekstraktu z czystka, ekstraktu z nasion babki płesznik oraz ekstraktu z nasion babki jajowatej”. Jak widać inny, unikalny skład, ale równie skuteczny jak Detoxic. To nie koniec podobieństw. W obu przypadkach preparat można zamówić tylko na dwa sposoby: wypełniając arkusz zamówienia lub telefonicznie. W pierwszym przypadku za preparat płaci się przez Paypala, w drugim przy odbiorze. Ani w jednym, ani w drugim nie wiadomo więc, komu się płaci.
Paweł Trzciński, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego, przyznaje, że reklama internetowa to ogromny problem. – Przez internet można sprzedać wszystko – mówi Trzciński. – Ten teren jest trudny do nadzoru, często poza naszym zasięgiem. Są na świecie obszary, gdzie wszelka jurysdykcja jest zawieszona, stawia się serwer i biznes rusza. Śledziliśmy kiedyś sklep, gdzieś na wyspach wokół Australii, który miał obsługę w języku polskim. Ale zablokowanie go w praktyce jest niezwykle trudne. W takiej sytuacji klientowi pozostaje jedno – zdrowy rozsądek.
Ściganie po świecie oszustów ma czasami mniejszy sens niż edukacja. Oszuści mylą tropy, często zmieniają strony internetowe i serwery. To, czego się nauczymy, nie ucieknie. Dlatego po wakacjach GIF zamierza rozpocząć kampanię, której celem będzie uświadomienie, jak niebezpieczne jest kupowanie leków z nieznanych źródeł. Że kupując produkty przez internet, w siłowni lub w barze narażamy się na kupno czegoś, o czym nie wiemy nic. – W takich przypadkach skład deklarowany nie musi mieć nic wspólnego z rzeczywistym – przestrzega Paweł Trzciński. – Nie można wykluczyć, że dostaniemy mieszankę złożoną z odrobiny ziół i dużej ilość chemii. Znamy takie historie.
Jak jest w przypadku dwóch preparatów rzekomo zwalczających pasożyty – nie wiadomo. Nikt w Polsce ich nie badał. Gdyby były lekami, musiałyby być zatwierdzone przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych. Ale nie są. – Preparaty o nazwach revitoxin oraz detoxic nie mają pozwolenia wydanego przez prezesa Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych lub przez Komisję Europejską. W związku z tym nie są wpisane do prowadzonego przez prezesa urzędu Rejestru Produktów Leczniczych Dopuszczonych do Obrotu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej – informuje Wojciech Łuszczyna, rzecznik URPL.
Oba preparaty nie są też dopuszczone do obrotu przez Główny Inspektorat Sanitarny, który zajmuje się suplementami diety. Z prostego powodu: nie są suplementami diety. – Nie mogą być, bo suplementy niczego nie zwalczają, nie leczą, mogą jedynie wspomagać – mówi Jan Bondar z GIS.
Czym więc są? Nie wiadomo. Poza tym, że ich sprzedaż na terenie Polski jest nielegalna, nie wiadomo nic. A w sytuacji, gdy nic nie wiadomo, pozostaje tylko zdrowy rozsądek.