Kto pamięta „Greka Zorbę”? Być może niewielu, bo piękny film z genialnym Anthonym Quinnem powstał w latach 60. zeszłego wieku, a znakomita książka była wydana jeszcze wcześniej. Opowieść kończy się katastrofą. Ci, którzy będą podejmować decyzje w sprawie restrukturyzacji kredytów we frankach, powinni książkę przeczytać, a film zobaczyć.
Kto pamięta „Greka Zorbę”? Być może niewielu, bo piękny film z genialnym Anthonym Quinnem powstał w latach 60. zeszłego wieku, a znakomita książka była wydana jeszcze wcześniej. Opowieść kończy się katastrofą. Ci, którzy będą podejmować decyzje w sprawie restrukturyzacji kredytów we frankach, powinni książkę przeczytać, a film zobaczyć.
Pokrótce przypomnę: młody Anglik, pisarz, a nie żaden biznesmen, postanawia na Krecie eksploatować kopalnię, którą dostał w spadku. Nie ma w tym najmniejszego doświadczenia, lecz napotkany pod drodze Alexis Zorbas przedstawia mu się jako fachowiec w każdej dziedzinie, także od górnictwa. Do transportu drewna, by kopalnię wyremontować, a potem do przewożenia wydobytego urobku na górzystej Krecie potrzebna jest kolejka linowa. Odtwarzają starą, nieużywaną od lat i mocno nadgryzioną zębem czasu. Alexis twierdzi, że powinna wytrzymać. Kiedy rusza załadowana, zrywają się liny, walą podpory. – Ale piękna katastrofa, szefie – mówi Alexis Zorbas.
Co ta opowieść, w gruncie rzeczy i egzystencjalna, i filozoficzna, a w żadnym stopniu niedotycząca zagadnień związanych z ekonomiką (nawet górnictwa) ma wspólnego z walutowymi kredytami hipotecznymi i prezydencką propozycją rozwiązania tego problemu? Kancelaria Prezydenta przedstawiła projekt, którego skutki nie zostały policzone. Policzyć ma je dopiero Komisja Nadzoru Finansowego.
Na marginesie: KNF powinna wynająć do tego zadania brygadę Kopciuszków, bo propozycja jest tak skonstruowana, że każdy z ponad 700 tys. kredytów trzeba przeliczyć na nowo, po właściwym tylko dla niego „kursie sprawiedliwym”. Różnica pomiędzy kredytem, który byłby spłacany jak do tej pory, a tym po „kursie sprawiedliwym” będzie stratą banku. Potem te wszystkie straty – na każdym kredycie inną – trzeba zsumować w portfelu banku, a później straty banków zsumować i wyjdzie z tego strata całego sektora. To w wielkim uproszczeniu, bo niewiadomych jest jeszcze przynajmniej kilka, co tylko straty może zwiększyć.
W przeciwieństwie do ponurego i sceptycznego Anglika Alexis Zorbas pełen jest radości życia i beztroski. Właśnie dlatego katastrofę nazywa „piękną”. Pieniądze, biznes, nawet plany szefa nie są dla niego istotne. Alexis Zorbas to intrygująca postać, ale czy jego brak odpowiedzialności jest dobrym wzorem dla polityka?
Ponieważ tylko KNF ma dostęp do danych o tym, jak konkretnie wygląda każdy z 700 tys. kredytów, dotychczasowe szacunki są zrobione jedynie z grubsza. Zastrzegł to także Narodowy Bank Polski, przedstawiając w ostatnim „Raporcie o stabilności systemu finansowego”, że koszty przewalutowania kredytów, według projektu prezydenckiego, to dla banków 44 mld zł strat. A to nie wszystko, bo są jeszcze te wynikające ze speadów walutowych i kilku innych niewiadomych dotyczących zachowania kredytobiorców.
Co więcej, gdyby do przewalutowania doszło, banki musiałyby zamknąć swoje pozycje walutowe. Po to musiałyby kupić waluty. Ponieważ popyt na nie byłby ogromny, złoty by osłabł, co powodowałoby kolejne straty. Musiałby im zapobiec NBP, sprzedając waluty bankom. Na Węgrzech ta operacja pochłonęło ok. 20 proc. rezerw walutowych państwa, u nas byłoby to prawdopodobnie połowa rezerw. Łatwo się domyślić, co oznaczałoby to dla postrzegania wypłacalności naszego kraju za granicą.
Prezydencka propozycja przewiduje, że banki nie musiałyby rozpoznawać od razu po wejściu w życie ustawy całej straty, jaką poniosą na walutowych kredytach, ale dopiero w miarę ich spłaty. Nie spotkałem jeszcze księgowego, który zgodziłby się z takim stanowiskiem. Niektórzy podobne opinie określają nawet jako zachętę do stosowania kreatywnej księgowości. Podobną kreatywność przy budowie kolejki linowej wykazał Alexis Zorbas.
Projekt kancelarii sugeruje też, że kredyt „przewalutowany” byłby nadal kredytem walutowym, i byłby oprocentowany na stopę LIBOR. Banki nie musiałyby więc zamykać walutowych pozycji, a NBP dostarczać rezerw. Tu jednak mamy kolejny problem. Przyziemna rachunkowość nie zna instrumentów o mieszanym statusie – walutowych, a jednocześnie „przewalutowanych”. Tego rodzaju „byty” – poniekąd widmo, upiór, ale też żywy człowiek – wymyślali romantyczni poeci. Ale nie księgowi.
NBP obliczył, że skutek ustawy byłby taki, iż banki mające 70 proc. aktywów polskiego sektora przestałyby być rentowne. – Co mi tam, banki krwiopijcy – mógłby odpowiedzieć na to Alexis Zorbas. Owszem, tylko w tych bankach pieniądze trzymają zwykli obywatele. Ci sami, którzy płacą podatki. Czy na pewno chcieliby, żeby ich, zapewne większe, podatki przeznaczyć na ratowanie banków?
Gdziekolwiek jesteś, szefie, uprzejmie proszę o odrobinę namysłu. Katastrofa wcale nie musi być taka piękna.
Trzeba zatrudnić brygadę Kopciuszków, aby każdy z 700 tys. kredytów przeliczyli od nowa po sprawiedliwym kursie
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama