Branża pożyczkowa przechodzi trudny okres. Po pierwsze trwają prace nad regulacjami, które mają ją ucywilizować – na fali walki z „parabankami” (w cudzysłowie, bo działająca na zdrowych zasadach firma pożyczkowa z parabankiem ma niewiele wspólnego, ten ostatni zawsze działa na granicy prawa). Z punktu widzenia klientów będzie bardziej przejrzyście, choć niekoniecznie taniej.
Nie jest też powiedziane, że dostępność takich pożyczek przynajmniej utrzyma się na dotychczasowym poziomie. Wręcz przeciwnie – raczej spadnie.
Ale zmiany w firmach pożyczkowych zależą nie tylko od tego, co wymyślą politycy. Równie istotne – jeśli nie wręcz ważniejsze – jest to, na co wpadną same firmy. Jak Provident, który wykombinował, że udzielając pożyczek konsolidacyjnych, podbierze klientów konkurentom (oddając im pięknym za nadobne – powstanie w ostatnich latach dziesiątek mniejszych i większych firm pożyczkowych spowodowało, że Providentowi dużo trudniej rosnąć).
Dla korzystających z pożyczek, a ich liczba idzie w setki tysięcy, ważne jest jednak nie to, czy firmy się podgryzają, ale to, czy podgryzają się z korzyścią dla klientów. Odpowiedź: niespecjalnie. Rynek pożyczkowy rządzi się swoimi prawami. Jedno z najważniejszych: dla klienta liczy się nie koszt pożyczki, ale to, że może ją w ogóle dostać. Tego prawa nikt mu nie odbierze. Ale nie powinien liczyć na więcej.