W poniedziałek 3 marca wszystkie oczy skierowane były na Krym i Moskwę, wyceny spółek w całym regionie spadały na jednej sesji o 10-15%, a waluty słabły w stosunku do dolara, euro czy franka szwajcarskiego. Na rynkach rządziła niepewność co do przyszłości i panika. Wydarzenia z wtorku i środy przyniosły odreagowanie i uspokojenie, ale zasadnicze kwestie wciąż pozostają niewyjaśnione.
Zostawiając dużą politykę i makroekonomię na boku, co mogłoby się wydarzyć z naszymi pieniędzmi, gdyby sytuacja się pogorszyła (na samej Ukrainie oraz w relacjach z Rosją)?
Po pierwsze – po presją znalazłaby się złotówka jako jedna z ważnych walut regionu. W kryzysowych momentach polska waluta ma tendencję do osłabiania się w stosunku do dolara, euro czy franka szwajcarskiego. Kapitał poszukuje wtedy bezpiecznych sposobów przechowywania wartości.
Czy miałoby to jakieś praktyczne znaczenie? Z pewnością odczułyby to osoby spłacające kredyty we frankach czy euro. Wzrosłaby ich miesięczna rata w złotówkach. W niekorzystnej sytuacji byliby wszyscy inni, którzy mają zobowiązania w euro, frankach czy dolarach USA. Droższe byłyby podróże, zakupy oraz wakacje za granicą, szczególnie zachodnią. Zyskaliby za to wszyscy, którzy posiadają oszczędności w tych walutach (byłyby więcej warte w złotówkach) lub inwestują w fundusze amerykańskich lub europejskich obligacji.
Po drugie – na dramatyczne straty musieliby się przygotować właściciele akcji z naszego regionu. Również ci, którzy posiadają jednostki uczestnictwa funduszy inwestycyjnych czy emerytalnych. Skalę przeceny można było odczuć w poniedziałek 3 marca (Moskwa -12%, Warszawa -5%), choć w przypadku głębokich, przedłużających się kłopotów kursy spółek spadałyby nie przez jeden dzień, ale dużo dłużej. Być może mielibyśmy do czynienia z początkiem bessy.
Do łask na dłużej wróciłyby takie aktywa jak złoto i inne metale szlachetne, które uznawane są za „ubezpieczenie na trudne czasy”, uniwersalny wehikuł do przechowywania wartości i międzynarodowy środek płatniczy.
Po trzecie – gdyby sytuacja przybrała mniej lub bardziej dramatyczny obrót, np. sankcje gospodarcze, załamanie się współpracy między firmami i instytucjami czy konflikt zbrojny, trzeba byłoby się przygotować na okres poważnych zakłóceń finansowych. Gospodarki większości krajów naszego regionu przeżyłyby szok i musiały się dostosować do nowych warunków, prawdopodobnie kosztem niższych płac, emerytur czy innych świadczeń, wyższego bezrobocia, większego chaosu ekonomicznego.
Olbrzymim wrogiem majątków i oszczędności mogłaby okazać się wtedy inflacja wywołana zaburzeniami w produkcji i dostawach kluczowych towarów. Obecna, stabilna wartość pieniądza, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić, poddana byłaby największemu testowi od wielu lat, jeśli nie dekad.
Póki co są to wyłącznie hipotetyczne scenariusze, które nawet nie zaczną się realizować, jeśli sytuacja na Ukrainie będzie stopniowo łagodzona, kraj reformowany, a Rosja i kraje Zachodu znajdą sposób na pogodzenie swoich odmiennych wizji dla naszego wschodniego sąsiada.
Zresztą i tak dużo więcej dobrego możemy zrobić dla swoich finansów osobistych nie zamartwiając się wydarzeniami i mechanizmami poza naszą kontrolą, jak te na Ukrainie, tylko skupiając się na pracy, rozsądnym wydawaniu, oszczędzaniu i inwestowaniu.