Przed niepewnymi kredytami banki zabezpieczają się na potęgę. Poprzez stawianie coraz wyższych wymagań zapewne udaje im się ograniczyć ryzyko. A przy okazji pozbyć wielu klientów.
Dorota Staniewska jest głuchoniema i prowadzi własną firmę – piekarnię i cukiernię. Dziś zapewnia, że upiekła w życiu 40 tys. bochenków chleba, ale mało brakowało, by na stałe zasiliła szeregi bezrobotnych. Po tym jak skończyła szkołę zawodową, przez pół roku nie mogła znaleźć pracy. Ci, którzy współpracują ze Staniewską, mówią o niej: przedsiębiorcza i zdeterminowana. Nic dziwnego – zamiast pozostać na zasiłku, postanowiła założyć własną firmę, w której pracę mogłaby znaleźć nie tylko ona, lecz także cała jej rodzina. Żeby wystartować z własną piekarnią, skończyła przygotowującą do zawodu szkołę, musiała też pokonać wiele utrudnień. Paradoksalnie największych wcale nie stworzyły urząd skarbowy czy ZUS. Najgorsze we współpracy okazały się banki, które Staniewską uznały za klienta podwyższonego ryzyka i konsekwentnie odmawiały udzielenia jej kredytu.
– Gdy chciałam zacząć działalność cztery lata temu, kredyt był mi potrzebny do zakupu towaru, opału niezbędnego na rozruch piekarni oraz wykonania remontu wynajętych od GS Jaraczewo pomieszczeń – pisze kobieta (porozumiewamy się e-mailami). – Podstawowym ograniczeniem dla banków był mój wiek, w czasie ubiegania się o kredyt miałam skończone 18 lat. W opinii banków byłam osobą zbyt młodą, ponadto w chwili ubiegania się o kredyt nie miałam własnych środków finansowych oraz zabezpieczenia majątkowego – wspomina. Banków nie przekonało nawet to, że biznes będzie budowany na solidnych podstawach – firma miała opierać się na członkach rodziny Staniewskiej, a zarówno jej rodzice, jak i dziadkowie są doświadczonymi piekarzami.
Dorota Staniewska musiała więc zdać się na najbliższych. – Początkowo rodzina, bliska i dalsza, pożyczyła mi swoje oszczędności na rozruch piekarni. Dzięki temu mogłam rozpocząć działalność gospodarczą – wspomina. Dodaje, że mały kredyt otrzymała dopiero rok temu. 10 tys. zł przeznaczyła właśnie na opał i towar. Dopiero teraz ma w perspektywie niezbędny do rozwijania firmy remont; w zamian za to, że wystąpiła w spocie reklamowym Idea Banku, ten wesprze jej biznes.

Gehenna przedsiębiorcy

Historia Doroty Staniewskiej to ekstremalny przykład tego, jak krzywdzący dla potencjalnego klienta może być system udzielania kredytów. Eksperci przekonują jednak, że podobne postępowanie banku to codzienność dla większości przedsiębiorców – aby odmówić kredytu, instytucje finansowe nie potrzebują bardzo skomplikowanych pretekstów. Barbara Sielicka, analityczka zajmująca się tematyką firm i podatków, wspomina historię jednego z przedsiębiorców, który napisał do niej z prośbą o interwencję: – Spółka akcyjna miała przychody rzędu miliona złotych rocznie. Pomimo że od lat miała konto w jednym banku, nie dostała w nim kredytu na zakup nowego biura – bank zażądał objęcia hipoteką dotychczasowej nieruchomości firmy, a jako dodatkowe zabezpieczenie – także prywatnej posesji prezesa. Podobnie zresztą jak trzy kolejne.
Historia przedsiębiorstwa skończyła się w piątym banku, w którym do zaciągnięcia odpowiednio wysokiego kredytu wystarczające okazały się udokumentowane przychody firmy z kilku lat wstecz i jedna hipoteka. – Prezes załatwił ten kredyt, rezygnując z usług pośredników, zwrócił się bezpośrednio do banku. Co zabawne, nie był to bank ukierunkowany na klientów biznesowych – mówi ekspertka.
Szans na poluzowanie gorsetu nie widać. Według analiz NBP do jesieni ubiegłego roku banki nie zdecydowały się złagodzić kryteriów przyznawania kredytów dla małych i średnich przedsiębiorstw, nie prognozowały tego też na ostatni kwartał 2013 r. Niektóre z nich te warunki jeszcze zaostrzały. Jak pokazują podawane przez Narodowy Bank Polski dane, instytucje po prostu obawiają się pogorszenia przyszłej sytuacji gospodarczej. Pomocą dla przedsiębiorców i odpowiedzią na zastój w gospodarce miały być wprowadzone przez rząd gwarancje de minimis, czyli formy zabezpieczenia kredytów, których gwarantem jest państwo. Gwarancje wprowadzono w marcu 2013 r., w ciągu jedenastu miesięcy skorzystało z nich ponad 40 tys. przedsiębiorstw. – Przy czym znów: z powodu zbyt niskich przychodów nie mogły z nich skorzystać najmniejsze firmy – studzi entuzjazm Sielicka.
Ważny z punktu widzenia banku jest też obszar, w którym działa przedsiębiorstwo – do sektorów gospodarki o podwyższonym ryzyku banki zaliczyły branżę budowlaną, motoryzacyjną, transportową, a także hotelarstwo i gastronomię oraz sektor odnawialnych źródeł energii.

Niekorzystne prognozy

Zachowawczość banków krępuje nie tylko przedsiębiorców, lecz także klientów indywidualnych. Przykład podaje Michał Kisiel, adiunkt w Katedrze Finansów Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu i analityk serwisu Bankier.pl: – Jaka jest różnica między kawalerem z pracą na umowę-zlecenie i telefonem stacjonarnym a kawalerem z pracą na umowę o dzieło i bez telefonu? Otóż ten drugi jeszcze kilka lat temu nie dostałby kredytu.
Wyjaśnienie jest proste: telefon stacjonarny był do niedawna wyznacznikiem stabilności – jeśli ktoś faktycznie mieszkał dłużej w jednym miejscu, zakładał go na własne nazwisko. – Banki oceniają naszą wiarygodność na dwa sposoby: pod kątem finansowym i etycznym. Pierwszy z nich to po prostu zarobki. Telefon stacjonarny mieścił się w drugim, określającym warunki inne niż finansowe – wyjaśnia analityk i dodaje, że dziś dla banku słowem kluczem nadal jest stabilność. Dobry kredytobiorca to ten, który ma stałą pracę, spędził w jednej firmie co najmniej kilka lat, ma jasną sytuację rodzinną. Małżonkowie z dzieckiem bywają oceniani znacznie lepiej niż ktoś, kto ma lepsze zarobki, ale jest samotny. Najlepiej oczywiście mieć wszystko naraz.

Decyzję zawsze podejmuje analityk bankowy, który za udzielenie nazbyt ryzykownej pożyczki może zostać sam pociągnięty do odpowiedzialności. Czasem nas irytuje, że od lat mamy konto w banku, a i tak przy przyznawaniu kredytu jesteśmy pytani o zarobki. Właśnie po to, żeby nie można było zarzucić pracownikowi pochopnej decyzji

Do oceny wiarygodności klienta banki zaczęły stosować coraz bardziej restrykcyjne modele, wykluczające już nie tylko tych, którzy faktycznie mają zbyt niskie dochody lub obecnie zachowują się ryzykownie, lecz także tych, którzy w przyszłości mogliby się tak zachowywać. Do wykorzystywanych narzędzi należy scoring kredytowy, stosowany w Polsce między innymi przez Biuro Informacji Kredytowej. Scoring, jak sama nazwa wskazuje, polega na przyznawaniu osobie ubiegającej się o kredyt punktów. W analizie liczą się między innymi: wykształcenie, status mieszkaniowy (z uwzględnieniem dzielnicy, w której żyje potencjalny kredytobiorca), posiadanie telefonu, samochodu, kart płatniczych, ubezpieczeń na życie, a także stan rodzinny czy okres zatrudnienia u obecnego i poprzedniego pracodawcy. Dzięki tym danym tworzy się profil klienta. Ocena ryzyka polega na porównaniu go z profilami innych, którzy kredyty już otrzymali. Im bardziej nasz profil będzie podobny do profilu osoby, która w przeszłości nie spłacała zobowiązań terminowo, tym mniejsza szansa, że bank pozytywnie rozpatrzy wniosek. Scoring może iść jeszcze dalej. W bardziej zaawansowanych metodach na podstawie tak przeprowadzonej analizy budowane są modele statystyczne pozwalające prognozować szanse na niespłacenie długu przez klienta. Metodę stosuje się najczęściej przy kredytach konsumpcyjnych i mieszkaniowych. I choć bankowcy przekonują, że pozwala ona zdecydowanie skrócić czas oczekiwania na decyzję i uprościć procedurę, Michał Kisiel pozostaje sceptyczny. – Systemy scoringowe zyskują coraz większe znaczenie. Jedno, co wiadomo o nich na pewno, to że odrzucają skrajne przypadki. Proszę sobie wyobrazić takiego człowieka: mężczyzna stanu wolnego, niezatrudniony na umowę o pracę, często się przeprowadzający. Dla banku – fatalny klient. Tymczasem to fotoreporter pracujący dla „National Geographic”, który ma dość wysokie i stabilne zarobki. Na kredyt nie ma szans.
W przeciwieństwie do ofert dla przedsiębiorców w kredytach indywidualnych widać jednak zmiany. Jak przyznają analitycy, jeszcze kilka lat temu dla banków najważniejsza była umowa o pracę. Dziś, kiedy nie jest to oczywista forma zatrudnienia, przy przyznawaniu kredytów życzliwiej patrzy się na umowy o dzieło i zlecenia. – Banki traktują to jako dochód. Ale oczywiście są też kruczki – umowa powinna być od dłuższego czasu z jednym podmiotem. Są banki, które przy takiej formie umowy tną też kwotę udzielanego kredytu – mówi Michał Kisiel i dodaje, że kredyty są zależne od jeszcze jednego bardzo ważnego czynnika: człowieka.
Decyzja o przyznaniu lub nieprzyznaniu kredytu jest zawsze podejmowana przez analityka bankowego, który za udzielenie nazbyt ryzykownej pożyczki może później zostać sam pociągnięty do odpowiedzialności. – Czasem nas irytuje, że od lat mamy konto w banku, a i tak przy przyznawaniu kredytu jesteśmy pytani o zarobki. Właśnie po to, żeby nie można było zarzucić pracownikowi pochopnej decyzji – mówi analityk.

Gra (nie)warta świeczki

Analitycy przyznają jednak, że nie dziwią się przesadnej czasem ostrożności banków. – Rynek jest trudny, wciąż czekamy na ożywienie gospodarcze. Nic dziwnego, że w tym układzie banki walczą o klientów, którzy mają dobrą zdolność kredytową i to dla nich tworzą zdecydowaną większość instrumentów finansowych – mówi Barbara Sielicka i na potwierdzenie przywołuje wyniki sondy, którą zrobiła wśród dyrektorów departamentów kilku polskich banków. Wypowiedzi opublikowane w serwisie Bankier.pl nie napawają optymizmem; sprowadzają się do tego, że banki co prawda mają produkty dla nowych, a także małych i średnich firm, ale przedsiębiorców po prostu nie stać, by je wykorzystywać. Barierą nie do przejścia dla wielu z nich okazuje się już udokumentowanie odpowiednich przychodów firmy. – Dla banku zawsze najbardziej liczą się przychody, a udowodnienie takich, które byłyby satysfakcjonujące dla instytucji, w przypadku wielu firm jest niemożliwe. Nie dlatego, że faktycznie są zbyt małe, ale dlatego, że banki stawiają bardzo wysokie wymagania – mówi Barbara Sielicka.
„Firmy z krótkim stażem, poniżej roku działalności w większości banków będą miały ogromny problem z zaciągnięciem kredytu. A jeśli już, to mogą raczej liczyć na niewysokie pożyczki związane z bieżącą obsługą, na przykład debet w koncie firmowym czy limit na karcie kredytowej. Z kolei firmy z dłuższym stażem, planujące zaciągnięcie kredytu o charakterze inwestycyjnym i na dużo wyższe kwoty, mogą mieć problemy z przedstawieniem odpowiedniego zabezpieczenia” – potwierdzali w ankiecie przeprowadzonej przez ekspertkę przedstawiciele Idea Banku. Dyrektorzy departamentów w Credit Agricole i Banku Pocztowym dodawali z kolei, że przedsiębiorcy często prowadzą finanse firmy z prywatnego konta, co utrudnia późniejszą ocenę wiarygodności. Sami więc sprawiają, że sztywnych ram nie da się dla nich ani odrobiny przesunąć.
Banki zostawiają sobie jednak furtkę, niekoniecznie jest więc tak, że osoba, której kredytu raz odmówiono, dostanie go, dopóki nie dokona fundamentalnych zmian w swoim życiu. – Bank ma pewną swobodę w kształtowaniu swojego apetytu na ryzyko. W czasach, gdy ostrzej chce zawalczyć na rynku, może sięgać po klientów z gorszych klas. Gdy nadchodzą trudne czasy, można zacisnąć pasa – przekonuje analityk.