Jak wiadomo, pewne są tylko śmierć i podatki. Z tym że, jak uczy ponaddziesięcioletnie doświadczenie z naszym podatkiem Belki, z tymi drugimi można pokombinować.
Kombinowaliśmy od początku, a nawet jeszcze wcześniej – zanim ówczesny minister finansów wprowadził opodatkowanie zysków z kapitału, w bankach ustawiały się kolejki chętnych do wieloletnich lokat, od których zyski były nieopodatkowane. Były też słynne lokaty z dzienną kapitalizacją odsetek czy też uciekanie przed Belką w polisy.
Lokaty antybelkowe zniknęły rok temu. Szkoda? Dla tych, którzy zamiast np. 5 proc. odsetek dostali 4 proc., z pewnością tak. Warto jednak mieć świadomość, że na zamknięciu luki podatkowej zależało nie tylko pazernemu ministrowi finansów, ale i nadzorowi finansowemu odpowiedzialnemu za stabilność banków. Powód był prosty: klienci banków coraz większą część oszczędności przenosili na takie krótkoterminowe produkty. Gdyby w jakimś momencie przyszło do głowy dużej liczbie oszczędzających, by zamiast trzymać pieniądze w banku, wrzucić je do materaca, banki mogłyby znaleźć się w tarapatach.
Teraz szykuje się koniec zwolnienia podatkowego dla opakowanych w polisy ubezpieczeniowe produktów inwestycyjnych – polisolokat czy struktur. I znowu: czy to źle? Wcale nie. Wiadomo, że tego typu inwestycje mają formę polis tylko po to, by móc uniknąć podatku Belki, a więc by podnieść ich atrakcyjność w oczach klientów. Z tym że to jest ważne głównie w chwili sprzedawania, dajmy na to, struktury powiązanej ze zmianami cen złota albo – jeszcze lepiej – walut.
Ile z takich struktur faktycznie dało zyski przewyższające dochody z najprostszych lokat? W ilu wypadkach zwolnienie z podatku zdecydowało o tym, że bardziej opłacało się kupić polisostrukturę, niż po prostu pójść do banku i założyć lokatę? To pytania retoryczne. Ale prowadzą one do prostego wniosku: finansiści, jeśli chcecie naszych pieniędzy, wysilcie się odrobinę i sprzedajcie nam coś dobrego, zamiast kusić tylko możliwością uniknięcia podatku.