- Wnioski o przesunięcie spłaty kredytu złożyło ponad 700 tys. osób fizycznych i firm - mówi w rozmowie z DGP Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich.
Zaraz po tym, jak Związek Banków Polskich ogłosił rekomendacje w sprawie zawieszenia spłat kredytów i banki je wprowadziły, pojawiły się zastrzeżenia, że to rozwiązanie nie jest dla klientów bezkosztowe. Czy nie dało się tego zorganizować w taki sposób, żeby klienci nie mieli poczucia, że nawet taką trudną sytuację banki wykorzystują, by na nich zarabiać?
W pytaniu postawiona jest krzywdząca teza, a prawda jest inna. Problem polega na tym, że zamrożeniu, ze względów epidemicznych, uległa część życia gospodarczego i społecznego. Istotą naszego rozwiązania było danie pewnego oddechu osobom i firmom dotkniętym skutkami pandemii oraz ochrona zdrowia naszych klientów i miejsc pracy.
Zdrowie? Wiele osób straciło całość dochodów.
Aspektów jest wiele. Początkowo najistotniejsze było to, by klienci nie musieli wychodzić z domów, żeby załatwiać różne sprawy. Już wcześniej jako sektor musieliśmy zapewnić ciągłość działania systemu finansowego. Musieliśmy się przeorganizować, zanim ogłosiliśmy naszą deklarację. Polegało to na zbudowaniu alternatywnych zespołów ludzi na wypadek, gdyby trzeba było zamykać oddziały. Zamknięcie szkół, przedszkoli i konieczność zapewnienia opieki nad dziećmi wpłynęły również na organizację pracy w bankach, oczywiście również zaplecza technologicznego.
Wiedzieliśmy, że w takiej samej sytuacji, a czasami jeszcze trudniejszej, znajdzie się wielu klientów – zarówno indywidualnych, jak i firm. Chodziło o to, by w tym trudnym okresie mogli przełożyć spłatę swoich rat o kilka miesięcy – jeśli widzą taką potrzebę. Firmy uzyskały też możliwość uzyskania w uproszczonym trybie finansowania obrotowego na kilka miesięcy. To posunięcie przygotowane zostało już na początku marca. Miało być ogłoszone 12 marca podczas „Forum bankowego”, ale zostało ono odwołane. Tego dnia odbyło się natomiast spotkanie bankowców z prezydentem, ministrem finansów, przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego i prezesem Narodowego Banku Polskiego.
Wracam do poczucia krzywdy klientów…
Proszę nie zaczynać od poczucia krzywdy, tylko od sensu naszych działań i natychmiastowego wsparcia udzielonego klientom. Złożono ponad 700 tys. wniosków osób fizycznych i firm w sprawie przesunięcia rat. Przypadków odmowy było niewiele – klienci zgłosili w sumie niecałe 3 tys. reklamacji w tej sprawie.
Ile firm dostało kredyty na podtrzymanie płynności?
Tego dokładnie jeszcze nie wiem. Można się spodziewać, że jest to podobna grupa do tych, która zawiesiła raty. Trzeba wziąć pod uwagę specyfikę polskiej gospodarki. Wiele firm ma charakter rodzinny. Część klientów indywidualnych dzięki zawieszeniu spłaty uzyskała wsparcie swojego biznesu. To samo dotyczy rolników indywidualnych. Łącznie wartość odroczonych rat to ponad 42 mld zł. Tyle zostało w kieszeniach klientów.
Podkreślam, że oferta banków została opracowana bez żadnych ustaw i ingerencji, ale przy zrozumieniu potrzeb ze strony państwa. Prócz tego niemal od pierwszego dnia mamy wzmocniony mechanizm linii poręczeniowej Banku Gospodarstwa Krajowego. Gwarancje związane z COVID-19 są znacznie większe niż obowiązujące dotychczas.
Niektórzy są przestraszeni proponowanym rozwiązaniem dotyczącym zawieszenia spłat. Dotyczy to zwłaszcza spłacających kredyty walutowe i kwestii potwierdzenia wysokości zadłużenia.
Przepisy i praktyka dotycząca restrukturyzacji wymagają, aby przed podjęciem decyzji o zawieszeniu rat nastąpiło potwierdzenie salda zadłużenia na określony dzień. W tych nadzwyczajnych jednak okolicznościach praktycznie od początku wszystkie banki odstąpiły od tej praktyki.
Efekt jest taki, że kilku rat nie trzeba płacić, ale następne będą wyższe. W sumie dodatkowy koszt to może być kilka, kilkanaście tysięcy.
Takich przypadków nie ma. Niektórzy mają wyraźnie kłopoty z liczeniem. Generalnie koszty z tytułu zawieszenia rat wcale nie są duże, a korzyści istotne.
W najbliższych dniach odbędzie się walne zgromadzenie Związku Banków Polskich. Czy pan będzie kandydował na kolejną kadencję?
Rekomendację walnemu zgromadzeniu w tej sprawie przedkłada rada związku. Zostało do mnie skierowane pytanie w tej sprawie. Wyraziłem taką gotowość.
Jakie powinny być główne cele dla sektora i ZBP na najbliższe trzy lata?
Działalność instytucji takiej jak ZBP wiąże się z realizowanymi programami rozwoju gospodarki, dzisiaj mówimy o stabilizacji i rozwoju, prawdopodobnie także restrukturyzacji niektórych działów gospodarki. Konieczne będzie sprzyjanie tworzeniu miejsc pracy, dostosowywanie gospodarki do nowych realiów, których tak naprawdę dziś jeszcze nie znamy. Będziemy uczestniczyć w realizacji europejskich programów rozwojowych związanych z zieloną gospodarką, czystym powietrzem, realizacji projektów związanych z przeciwdziałaniem innym zagrożeniom, np. z gospodarką wodną. Wiemy, że w tym roku rysuje się poważne zagrożenie suszą na dużym obszarze kraju. Inna kwestia to informatyzacja, automatyzacja, wdrażanie nowych technologii w różnych sferach naszej gospodarki.
To wszystko ważne, ale czy to rola ZBP? Czy raczej nie powinny nią być starania o poprawienie warunków działania banków? Podatek bankowy? Opłaty na BFG? A z drugiej strony – poprawienie wizerunku banków, który w ostatnich latach mocno się popsuł.
Po kolei. Pierwsza sprawa to koordynowanie prac o strategicznym znaczeniu: zdrowia i bezpieczeństwa finansowego Polaków. Banki mają zasadnicze znaczenie, jeśli chodzi o finansowanie rozwoju. Dlatego jako ZBP jesteśmy i będziemy musieli być w realizację takich programów mocno włączeni. Nie możemy być obojętni na potrzeby naszych klientów – firm, jednostek samorządu terytorialnego i wreszcie kraju.
Druga kwestia to sprawy dotyczące sektora. Od długiego czasu powtarzaliśmy, że w Polsce był on nadmiernie obciążony. Najbardziej ze wszystkich znanych nam cywilizowanych krajów. Zbyt długie utrzymanie tych obciążeń powoduje, że zdolność do finansowania rozwoju gospodarki ulegała ograniczeniu. Ten stan musi ulec zmianie. Bo nie ma poważnej alternatywy na finansowanie gospodarki poza budżetem i sektorem bankowym. Nie może być tak, że przy podwyższonym ryzyku i rosnących na horyzoncie potrzebach sektor będzie de facto dezaktywizowany. Musimy się rozważnie uporać z tym problemem – ważąc potrzeby budżetowe i potrzeby rozwojowe. Obciążenia, które były nakładane w ostatnich latach na sektor bankowy, powinny ulec zmniejszeniu, a ograniczenia poluzowaniu. Oczywiście nie za cenę zmniejszenia stabilności. Bezpieczeństwo depozytów bowiem to kluczowa nasza odpowiedzialność.
I ostatnia rzecz – fundamentalnie nie zgadzam się z opinią, że sektor bankowy w ostatnich latach stracił na wizerunku. Od 2012 r. odnotowywał systematyczny wzrost dobrych opinii. Otrzymywał najwyższe oceny wśród wszystkich instytucji, które były monitorowane na polskim rynku. Nie w jednym badaniu, ale w badaniach kilku ośrodków. To, co się wydarzyło w trakcie epidemii, niewątpliwie powoduje, że wszystkie instytucje trochę na zaufaniu stracą. Taka jest prawidłowość pierwszego etapu sytuacji kryzysowej. Ale twierdzenie, że sektor stracił na zaufaniu, jest fundamentalną nieprawdą. Banki odpowiadają, podkreślam to jeszcze raz, za bezpieczeństwo zgromadzonych oszczędności, ale też są jedyną wielką infrastrukturą w kraju, która może być wykorzystywana do niesienia specyficznej pomocy: dystrybucji środków, udzielania specjalnych pożyczek i kredytów, udostępniania bezpiecznej sieci do wykonywania wielu działań w formie zdalnej.
Nie chodzi o to, co dzieje się w trakcie epidemii. Raczej o sprawę kredytów frankowych.
To jest fałszywa diagnoza. Wyniki badań tego nie potwierdzają. Problem kredytów frankowych cieszy się zainteresowaniem stosunkowo wąskiej grupy osób. Wyolbrzymianie jego znaczenia jest związane z błędem poznawczym, któremu, jak widać, ulegają też niektórzy dziennikarze. Kredyty walutowe nie mają ogromnego wpływu na ocenę banków. Ma na nią natomiast duży wpływ to, że w ostatnim dziesięcioleciu mocno, o ponad 40 proc., wzrósł odsetek osób korzystających z usług bankowych. Najczęściej korzystających z bezpiecznych usług przez internet, kart zbliżeniowych. Te osoby mają na ogół dobrą lub bardzo dobrą opinię o sektorze. Negatywną opinię mają głównie ci, którzy nie korzystają z usług banków.
Albo czują się np. oszukani. Prócz kredytów walutowych mieliśmy też np. obligacje GetBacku…
To akurat przypadek firmy niebankowej, która wprowadziła w błąd uczestników rynku, banki, a także władze nadzorcze.
Te obligacje sprzedawały też banki.
W niewielkim zakresie. Nie należy tu przesadnie piętnować banków, które wykonywały swoje usługi w dobrej wierze, tylko tych, którzy oszukali. GetBack zostawmy więc prokuratorom, którzy prowadzą postępowanie w tej sprawie. My natomiast musimy wyciągnąć rzetelnie wnioski na przyszłość, aby takie sytuacje już się nie powtórzyły.
Jeśli chodzi o kredyty frankowe, to problem w tym, że mamy do czynienia ze zbiegiem okoliczności, którego nikt nie przewidział. Chodzi nie tylko o umocnienie franka, ale też o tak duże obniżki stóp procentowych. To zresztą oznacza, że nadal dla dużej części kredytobiorców frankowych ich rata jest niższa niż kredytu złotowego. I łączne obciążenie też będzie niższe. Ponadto banki wyłożyły 600 mln zł na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, czyli na tych, którzy potrzebowaliby pomocy. Czy 72 tys. zł nieoprocentowanej pożyczki, które klient może otrzymać na 10 lat z możliwością umorzenia 44 rat, to jest nic?
A jednak frankowicze zamiast iść do FWK, idą do sądów.
Ci, którzy robią całą tę akcję z sądami, to głównie osoby, które źle oceniły swoje możliwości ekonomiczne lub zainwestowały w kilka, czasem kilkanaście mieszkań. Czy wszyscy są konsumentami, czy raczej inwestorami? Przedsiębiorca, który zaciągnął 100 tys. franków kredytu, nie ma żadnej ochrony. A ten, kto wziął kredyty frankowe na kilka mieszkań, jest uważany za konsumenta. Ja się z tym nie zgadzam. Jakość kredytów frankowych jest bardzo wysoka. Problemy częściej pojawia się u tych, którzy mają kilka takich kredytów. Pomijam już to, że to często ludzie, którzy równolegle z posiadaniem kredytu dysponują też bardzo poważnymi oszczędnościami.
Osoby, które potrzebują wsparcia, cały czas mogą korzystać z naszego „sześciopaku” wprowadzonego na początku 2015 r. Mogą się zwrócić do FWK. Tak, osoby i rodziny najsłabsze ekonomiczne powinny i mogą otrzymać wsparcie, ale nie mamy zgody deponentów i innych kredytobiorców oraz podatników na wspieranie tych, którzy znajdują się w lepszej sytuacji niż ci, którzy zaciągali kredyty w walucie krajowej.
I na koniec: do licha ciężkiego, przecież to nikt inny, tylko ja w 2005 r. prosiłem o zakazanie tych kredytów. Co wtedy o mnie pisaliście? „Polacy są mądrzejsi od ciebie”. „Uwolnić franka!”. Gdzie są dziś ci, którzy to robili? Co robił rząd? Kto uniemożliwił wprowadzenie zakazu? Prezes UOKiK. To na tej podstawie Komisja Nadzoru Bankowego nie zdecydowała się na wprowadzenie drastycznych ograniczeń. Klienci krzyczeli: „Dajcie nam prawo do kredytu walutowego; chcecie zarabiać na kredytach złotowych, które są droższe”. Niestety ulegliśmy, pod naporem opinii publicznej, polityków w atmosferze optymizmu związanego z perspektywą rychłego przystąpienia do strefy euro. Faktem jest jednak, że dzięki tym kredytom wybudowano kilkaset tysięcy mieszkań, zmniejszyło się bezrobocie, znaczące były też wpływy do budżetu, ZUS i NFZ.