Klienci bez zdolności kredytowej dostawali zadanie: chcesz pożyczkę, to przyprowadź kogoś, kto taką zdolność ma. I to on zaciągnie dług, a pieniądze przekaże tobie.
Idealna ofiara? Człowiek stary lub osoba mające mizerne rozeznanie w świecie finansów. Metoda? Roztoczyć nimb budzącego zaufanie profesjonalizmu, wywieszając obco brzmiący szyld, nazywać siebie doradcą finansowym, pośrednikiem, podtykać pod nos fachowo wyglądające umowy optymalizacji finansowej i pośrednictwa finansowego. Cel? Sprzedać tyle kredytów, ile się da, po to by samemu skasować kosmicznie wysoką prowizję. Efekt? Tysiące osób poszkodowanych w całym kraju i miliony złotych strat.
Prokuratura Regionalna we Wrocławiu w środę zatrzymała sześć osób, które podejrzewa o oszustwa i wyłudzenia na dużą skalę i nazywa grupą przestępczą. – Działania członków grupy przestępczej i osób współdziałających z nimi polegały m.in. na oszustwach związanych z pośrednictwem kredytowym i doprowadziły do niekorzystnego rozporządzenia mieniem tysięcy osób pokrzywdzonych pozostających w trudnej sytuacji finansowej – podała prokuratura.
Europejska Grupa Finansowa Council, znana też jako EGFC SA, Personal Finanse czy Proculus, to nazwy pośredników finansowych: bohaterów serii medialnych doniesień z ostatnich kilkunastu miesięcy, śledztw prowadzonych przez kilka prokuratur, postępowania wszczętego przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów i licznych skarg przysyłanych do Biura Rzecznika Finansowego. Model biznesowy powiązanych ze sobą podmiotów był klarowny: zwabić klienta, zadłużyć go ponad miarę i zarobić na tym. Mimo medialnego szumu i zainteresowania organów państwa trwającym procederem od co najmniej roku, pośrednicy działali jakby nigdy nic. Jedna ze spraw z udziałem Europejskiej Grupy Finansowej Council, jaka trafiła do Rzecznika Finansowego, jest z początku stycznia tego roku. I jest wyjątkowo drastyczna, bo ofiarą jest 73-letnia rencistka żyjąca z 2,3 tys. zł renty.
Łatwy cel
Oszuści łowili swoje ofiary, oferując tzw. pożyczki bez BIK. Każdy, kto chce wziąć kredyt lub pożyczkę, takie oferty powinien omijać z daleka, bo szanująca się firma pożyczkowa – a już na pewno bank – zawsze weryfikuje klienta w takich bazach jak Biuro Informacji Kredytowej. Ale pośrednicy wiedzieli, co robią – pożyczki bez BIK albo czyszczenie BIK to wabik dla tych, którzy mają zbyt małe dochody, by wziąć kredyt, albo powinęła się im już noga i mieli problemy z wcześniej zaciągniętym długiem. Jednak to nie oni byli głównym celem pośredników – ci dobrze wiedzieli, że bank sprawdzi, czy klient ma zdolność kredytową i szybko odrzuci wniosek o pożyczkę podpisany przez kogoś takiego. Prawdziwym celem był ktoś inny. Kto? Klienci bez zdolności kredytowej dostawali od pośrednika gotowe rozwiązanie: jeśli chcesz kredyt, to musisz przyprowadzić kogoś, kto taką zdolność ma. I to on formalnie zaciągnie dług, a pieniądze z kredytu przekaże tobie. W ten sposób do pośredników trafiały osoby, które nie chciały nic pożyczać, tylko próbowały pomagać znajomym lub rodzinie.
Jak można być tak naiwnym? Można, bo takim osobom pośrednik obiecywał coś, co nazywał dołączeniem do kredytu na krótki czas, np. na trzy miesiące, nazywając to szumnie optymalizacją finansową. Oczywiście takie dołączanie do kredytu to bzdura. Hasło optymalizacja finansowa miało uspokoić ofiarę, a zmylić miał ją schemat tej optymalizacji. Pośrednik proponował zaciągnięcie kilku kredytów na znacznie większe kwoty, niż potrzebowała osoba, której pomagał klient ofiara. Oficjalnie po to, by nie wzbudzić w banku żadnych podejrzeń (w końcu pieniądze miały trafić do kogoś, kto nie powinien ich dostać). A tak naprawdę dlatego, by wcisnąć jednej osobie kilka wysokich pożyczek i wziąć za to dużą opłatę.
Dokładnie w ten sposób dał się złowić mieszkaniec Poznania. „Moja mama udała się do firmy doradztwa kredytowego Council w celu porady o otrzymanie pożyczki w wysokości 8 tys. zł. Z powodu braku zdolności kredytowej i ze względu na małą emeryturę zaproponowano mam, że jest rozwiązanie, że ktoś z rodziny może być »pomocnikiem« na trzy miesiące na uzyskanie takiej kwoty. Udałem się z bratem do wyżej wymienionego biura w celu poznania propozycji pożyczki dla mojej mamy. (...) Otrzymałem do uzupełnienia dokumenty z trzech banków – zostało uzasadnione to tym, że żeby dostać tę pożyczkę, trzeba jak najszybciej te dokumenty wypełnione dostarczyć” – opisywał potem swoją sprawę w liście do Rzecznika Finansowego.
Schemat, jaki zastosowano w przypadku mieszkańca Poznania, był taki: skoro twoja matka potrzebuje 8 tys. zł, to złóżmy trzy wnioski w różnych bankach i dzięki temu w sumie na konto przeleją ci nieco ponad 76,5 tys. zł. Z tego 8 tys. oddasz mamie, potem zapłacisz dwie raty od tych kredytów – po 2,2 tys. zł – a następnie oddasz całość. I problem z głowy. Zostanie 8 tys., te u twojej mamy, które będziecie spłacać po 300 zł miesięcznie.
Triki
Brzmiało nieźle. Jednak schemat to nie wszystko. Pośrednik stosował jeszcze dodatkowe zagrywki, żeby ofiara wpadła w sidła. Poszkodowani dziś sobie przypominają, że gdy załatwiali sprawę w biurach, to panował w nich tłok, był szum i hałas, co dodatkowo dekoncentrowało. Pracownicy sprawiali wrażenie profesjonalistów. Jedna z ofiar opisuje: młody mężczyzna, który „mówił szybko, dużo i językiem mało dla mnie zrozumiałym; był niezwykle uprzejmy”.
Poza tym zwykle pośrednikowi bardzo się spieszyło. W przypadku naszego poznaniaka kluczowy etap zaczął się o godz. 10 rano. Wtedy klient wszedł do biura pośrednika i wypełnił wnioski. O godz. 13 pośrednik zażądał, by niezwłocznie dostarczyć mu zaświadczenie o zarobkach. O godz. 15 na stole już leżała gotowa oferta – czyli właśnie schemat, o którym mowa wyżej. O godz. 17 klient dostał od pośrednika szczegółową instrukcję, jak przejść telefoniczną rozmowę weryfikacyjną z bankiem. „Osoby z banków już w trakcie tego spotkania zaczęły do mnie dzwonić i musiałem udzielić nieprawdziwych informacji. W wydrukowanych treściach były kłamstwa dotyczące zatajenia informacji, że nie byłem w biurze Council, że w innych miejscach były składane te wnioski etc.”.
To kolejny trik. Pracownicy biur pośredników znali bankowe procedury. Byli w stanie instruować klienta, co ma mówić, zdanie po zdaniu, według bankowego scenariusza. Przedstawiciele banków, których o to pytałem, uważają, że ta znajomość procedur to nie przypadek – prawdopodobnie wcześniej ktoś od pośrednika był pracownikiem konkretnego banku. Same banki są zresztą w tej sprawie również ofiarą, bo udzielały kredytów, które w dużym procencie nie są dziś spłacane. Bankowcy próbowali zresztą zabezpieczać się przed naciągaczami i ich pracownicy wprost pytali ubiegających się o kredyt, czy w ich wzięciu nie pomagają im konkretni pośrednicy. O czym świadczy zresztą nasz poznański przykład.
Scenariusz rozmowy potrzebny był do przejścia weryfikacji, krótki czas przeprowadzenia całej operacji miał zaś uniemożliwić bankom skuteczną weryfikację klienta. Gdy już uda się uzyskać od niego podpisy pod wnioskami, gdy zbierze się od niego wymagane dokumenty (zaświadczenie o zarobkach, weksel jako zabezpieczenie, ksero dowodu itp.), trafiają one do banków. Klient podpisuje umowę kredytową – i gotowe. I tu następuje decydujący moment. Pośrednik zakłada, że klient tych umów nie przeczyta. Bo kwoty, jakie są w nich zawarte, są z reguły znacznie wyższe niż ta podawana ze schematu. Po pierwsze dlatego, że bank kredytuje własną prowizję i składkę ubezpieczenia kredytu. Po drugie – swoje zabiera pośrednik. Mieszkańcowi Poznania podsunięto do podpisania umowy na trzy 10-letnie kredyty o łącznej wartości ponad 151,5 tys. zł. Na konto klient miał dostać niecałe 108 tys. – ale z tych pieniędzy pośrednik miał mu potrącić 31,2 tys. zł swojej prowizji. Czyli w efekcie dysponowałby on kwotą jak w schemacie – 76,5 tys. zł. Tyle że jego cały dług do spłaty byłby dwukrotnie większy.
Mieszkańcowi Poznania podsunięto do podpisania umowy na trzy 10-letnie kredyty o łącznej wartości ponad 151,5 tys. zł. Na konto klient miał dostać niecałe 108 tys. – ale z tych pieniędzy pośrednik miał mu potrącić 31,2 tys. zł swojej prowizji
W tym przypadku klient w porę połapał się, że coś jest nie tak. Przede wszystkim zażądał zwrotu podpisanych przez siebie dokumentów. Odmówiono mu, argumentując, że są już archiwizowane w siedzibie firmy i nie mogą być udostępniane, ponieważ to „ich wewnętrzne dokumenty”. „W rozmowie okazało się, że od umowy nie można odstąpić, ponieważ jest przygotowana przez prawników, jedynie można z niej zrezygnować, jeżeli natychmiastowo zapłacę 16 tys. zł” – opisuje sprawę klient. Niemal natychmiast pisemnie odstąpił od umowy z „pośrednikiem”, zarzucając mu wprowadzenie w błąd, skłonienie do mówienia nieprawdy i zastraszanie.
Mniej szczęścia miał emeryt z Pabianic, który pomagał we wzięciu 2 tys. zł pożyczki bezrobotnemu koledze. Skończył z dwoma kredytami na prawie 56 tys. zł. Z tego ponad 13 tys. zapłacił Europejskiej Grupie Finansowej Council. Do zastanowienia skłonił go dopiero fakt pomyślnego zrealizowania przelewu na rzecz EGFC – bo skąd się nagle wzięło tyle gotówki na koncie kogoś, kto miesięcznie dostaje 1500 zł emerytury? Dopiero wtedy mieszkaniec Pabianic przeczytał umowy, które wcześniej podpisywał w kilku różnych biurach pośredników. Jak mówi – dowoził go do nich kierowca EGFC.
W tym przypadku pośrednik był wyjątkowo perfidny. Gdy jego ofiara poskarżyła się, że nie będzie w stanie spłacać tak dużego długu, pracownica biura stwierdziła, że może mu polecić bank, który da mu nowy kredyt na uregulowanie poprzednich. Pośrednik był gotów podpisać umowę już następnego dnia.
Zaciskanie pętli
Kredyt konsolidacyjny to w tym przypadku pułapka. Wpadła w nią właśnie 73-letnia rencistka spod Częstochowy. To jedna z najnowszych spraw, jakie trafiły na biurko Rzecznika Finansowego.
Pierwszą pożyczkę za pośrednictwem EFGC wzięła w listopadzie 2015 r. Ale pośrednik chciał jeszcze zarobić: po roku odezwał się do swojej klientki z propozycją kredytu konsolidacyjnego. Zastosowany wabik: zmniejszenie raty. Do tej pory rencistka płaciła miesięcznie 530 zł. Dzięki nowemu kredytowi rata miała spaść do 400 zł. „Nękała mnie (pracownica pośrednika) telefonami, tłumacząc: obniżymy ratę na 400 zł, pieniądze nie leżą na ulicy, proszę przyjechać. Dzwoniła tak długo i przekonywała, że dałam się namówić” – opisuje dziś sprawę rencistka.
Dalej zastosowano to, co w innych przypadkach: wniosek do wypełnienia, suflowana rozmowa weryfikacyjna z bankiem („Mówiłam do słuchawki to, co było napisane na kartkach; zapewniali, że tak trzeba, żeby zmniejszyć ratę”), podpisanie umowy kredytowej na 82 tys. zł. Po spłaceniu poprzedniego kredytu, pobraniu bankowych opłat i prowizji „pośredników” klientce zostaje tylko 7 tys. zł.
Ale pośrednikowi nadal było mało. Po kilku dniach miał już nową ofertę, tym razem są to zwykła pożyczka i kredyt konsumpcyjny. Pierwsza miała wartość 57 tys. zł, druga 44 tys. zł. Na konto klientka dostaje 36,5 tys. i 34 tys. zł. Ale od obu musi zapłacić dolę pośrednikowi – łącznie ponad 24 tys. zł.
Cały proces zaciskania pętli zadłużenia – od momentu przekroczenia przez klientkę progu biura pośrednika do czasu uruchomienia ostatniego kredytu i wypłaty jego prowizji – trwał niecałe dwa tygodnie. Działo się to w drugiej połowie listopada ubiegłego roku. Rencistka zorientowała się w sytuacji, gdy w połowie grudnia musiała zapłacić raty nowych zobowiązań, w sumie na ponad 2,1 tys. zł. Po oddaniu gotówki, jaka została jej z udzielonych kredytów (ok. 48 tys. zł), poszkodowana szacuje, że w ciągu ośmiu lat będzie musiała oddać bankom ok. 170 tys. zł. A co miesiąc powinna im wpłacać łącznie ok. 1,9 tys. zł.
„Nie chcąc martwić rodziny, nie mówiłam nic przed świętami. Dopiero po świętach powiedziałam wnukowi, co się stało i od tego momentu to on pomaga mi w tej sprawie. Po analizie całej sytuacji byliśmy zdziwieni, jak w państwie polskim można tak oszukać człowieka” – napisała w liście do Rzecznika Finansowego.