Europa nie jest najłatwiejszym rynkiem do realizacji projektów jądrowych. Mimo to spora część krajów naszej części kontynentu, w tym Polska, decyduje się na atom, jako technologię dającą szansę na dekarbonizację, bezpieczeństwo energetyczne i stabilizację cen. Wyzwaniem jest jednak utrzymanie w ryzach kosztów, które w przyszłości bezpośrednio przekładać się będą na konkurencyjność elektrowni.

Plany rozwoju energetyki jądrowej w 29 krajach regionu obejmującego środkową i południowo-wschodnią część Europy oraz Azję Centralną – to główny przedmiot przeprowadzonej przez kilkunastoosobowy zespół ekspertów EY analizy, której wyniki otrzymał i opisuje jako pierwszy DGP.

Lawina projektów jądrowych

Podstawowe założenie raportu? Grupa, o której mowa, obejmująca m.in. Polskę i kraje jej najbliższego sąsiedztwa, ma potencjał do odegrania znaczącej roli w "renesansie atomu". Za sprawą projektów będących na różnych etapach planowania i przygotowań do budowy istniejące już aktywa tej grupy krajów – 36 reaktorów o łącznej mocy 26,1 gigawata – mają szansę w perspektywie lat 40, powiększyć się co najmniej o kilkadziesiąt proc. (biorąc pod uwagę tylko technologie wielkoskalowe, a oprócz tego są jeszcze plany budowy małych reaktorów typu SMR).

Z jednej strony to skutek uruchomienia pierwszych od dłuższego czasu projektów w krajach korzystających z energii jądrowej – takich jak Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Ukraina czy Armenia. Z drugiej – planów budowy pierwszych jednostek przez atomowych debiutantów, w tym Polskę i Turcję. W maksymalnym scenariuszu zakładającym realizację zarówno stosunkowo zaawansowanych przedsięwzięć, jak i tych będących dopiero wstępnymi propozycjami, w grę wchodziłoby nawet – według EY –sforsowanie przez region pułapu 100 GW mocy jądrowych w perspektywie lat 40.

Pięta achillesowa atomu: ryzyko finansowe

Wyzwaniem stojącym przed sukcesem atomowych planów jest jednak kwestia finansowania nowych elektrowni oraz powiązany z nim problem ich konkurencyjności w stosunku do innych niskoemisyjnych źródeł wytwórczych. Problem ten jest skutkiem ubocznym czasochłonnego i niezwykle złożonego charakteru przedsięwzięcia, który sprawia, że instytucje finansujące projekty jądrowe oczekują nieporównywalnie większej niż choćby w przypadku realizowanych w kilka miesięcy projektów OZE premii za ryzyko. Ale także kształtu rynku energii i niełatwej konkurencji, jaką kosztowne i czasochłonne w budowie reaktory jądrowe muszą podjąć z innymi źródłami energii.

EY przyznaje, że w ten sposób zorganizowana konkurencja nie uwzględnia istotnych wartości, jakie wnosi atom z punktu widzenia całego systemu energetycznego: stabilności jego funkcjonowania, bezpieczeństwa dostaw i potencjału tej technologii w dekarbonizacji konwencjonalnej energetyki opartej na paliwach kopalnych. Zarazem jednak nawet „wliczając” do równania niektóre systemowe korzyści (stara się je skwantyfikować opracowany przez Międzynarodową Agencję Energii skorygowany wskaźnik uśrednionego kosztu energii – VALCOE) konieczne jest – jak wynika z analizy EY – utrzymanie kosztów w ryzach. Według EY uśredniony wskaźnik VALCOE dla elektrowni jądrowej powinien znaleźć się w przedziale 65-80 dol./MWh, aby zachować zdolność konkurowania ze źródłami odnawialnymi. To niełatwe zadanie, biorąc pod uwagę ryzyka, na które narażony jest atom na etapie budowy, związane m.in. z narastaniem odsetek od pożyczonego na inwestycję kapitału oraz opóźnień.

A że opóźnienia są raczej normą niż wyjątkiem, kluczowy dla przyszłości atomu staje się dobrze skonstruowana strategia po stronie inwestorów. „Model inwestycji jest podstawą umożliwiającą podjęcie ostatecznej decyzji inwestycyjnej, zapewniającą projektowi bankowalność i atrakcyjność z punktu widzenia inwestorów” – zaznaczają autorzy analizy. Powinien on – według nich – odpowiadać nie tylko na pytanie o źródła finansowania projektu, ale także m.in. o odpowiedzialność na etapie budowy i eksploatacji elektrowni, jej docelową strukturę własności, zarządzanie ryzykiem w całym cyklu życia jednostki oraz model biznesowy. Jedną z jego funkcji powinien być także ograniczenie ryzyka inwestycyjnego i zminimalizowanie kosztów finansowania. Szczególnie trudne zadanie – co przyznają wprost analitycy EY – mają w tej dziedzinie przed sobą kraje Unii Europejskiej, które muszą ubiegać się o zgodę na pomoc publiczną. „W krajach podlegających regulacjom UE wsparcie rządowe będzie musiało ostrożnie balansować” – czytamy.

Polski atom w oślej ławce

Już dziś, na co najmniej trzy lata przed rozpoczęciem budowy, wiemy niemal na pewno, że warunku konkurencyjności określonego przez EY – kosztu energii na poziomie 65-80 dol./MWh – nie spełni planowana przez Polskę elektrownia Lubiatowo-Kopalino (EJ1). Zgodnie z założeniami projektu, które na podstawie polskiego wniosku przedstawiła w decyzji otwierającej postępowanie notyfikacyjne Komisja Europejska (ma ono określić warunki, na których Polska będzie mogła udzielić tej inwestycji wsparcia), szacowany koszt energii i określany na jego podstawie wskaźnik ceny wykonania ma znaleźć się w przedziale 470-550 zł/MWh, czyli ok. 120-140 dol. A i ten poziom możliwy będzie do osiągnięcia tylko przy spełnieniu stosunkowo licznych optymistycznych dla naszej "jądrówki" założeń.

ikona lupy />
Polski projekt w Lubiatowie-Kopalinie – w przeliczeniu na megawat mocy – zapowiada się na najdroższą z dziesięciu analizowanych przez EY podobnych inwestycji w regionie. / Materiały prasowe / Regina Majewska

Z raportu EY dowiadujemy się, że stosunkowo wysoki prognozowany koszt energii z EJ1 nie jest (a przynajmniej jest nie tylko) kwestią drogiego finansowania. Budowa jednego megawata mocy jądrowych – w tzw. ujęciu overnight, czyli wyłączającym z równania koszty zadłużenia – w dziesięciu przeanalizowanych przypadkach kosztować ma średnio (w cenach z 2024 r.) 7 mln dol., przy czym analitycy zwracają uwagę, że z punktu widzenia deklarowanych dziś harmonogramów należy spodziewać się, że do momentu rozpoczęcia eksploatacji inflacja podniesie tę kwotę o ponad 20 proc.

Z dziesięciu projektów, których koszty oszacowało EY, najwyższa cena megawata mocy prognozowana jest w Polsce. Wynieść ma ok. 11 mln dol., co stanowi wynik 57 proc. powyżej regionalna średnia. Zastrzec należy, że w praktyce koszt overnight to tylko jedna z części, które składają się na nakłady na inwestycję jądrową. EY szacuje, że stanowi 55-60 proc. końcowego „rachunku”, do którego doliczyć trzeba przede wszystkim koszty finansowania i odsetek od kapitału naliczonych w trakcie budowy.

Kto zapłaci "premię za ryzyko"?

Jak pisałem w czwartkowym wydaniu DGP, kosztowy ranking EY jest jedną z okoliczności, która każe postawić pytania o jakość modelu inwestycji określonego dla pierwszej polskiej elektrowni jądrowej na Pomorzu (według naszych rozmówców – ekspertów i przedstawicieli branży – przyczyniły się do tego m.in. konstrukcja modelu dla tej inwestycji oraz kształt i sposób wyboru oferty amerykańskiej na jej budowę). A także o to, w jaki sposób gospodarze tego projektu zamierzają rozłożyć ryzyko związane z tak wysokimi szacowanymi kosztami diagnozowanymi już na etapie poprzedzającym podpisanie umowy z wykonawcą i rozpoczęcie budowy.

Innym niepokojącym sygnałem, o którym pisaliśmy na naszych łamach w mijającym tygodniu, jest fakt, że prognozowane ceny wykonania – czyli wskaźnik, który ma odzwierciedlać spodziewane koszty ponoszone przez elektrownię i ustabilizować jej przychody ze sprzedaży energii – już na wstępie negocjacji z Komisją Europejską są wyższe niż te wynikające z końcowych ustaleń między Brukselą a Pragą z analogicznego postępowania w sprawie nowego bloku elektrowni Dukovany II.